Tajemnica Marcina Lutra. Dzięki temu udało mu się rozbić jedność Kościoła
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Tajemnica Marcina Lutra. Dzięki temu udało mu się rozbić jedność Kościoła

Dodano: 
Luter przed Kajetanem
Luter przed Kajetanem Źródło: Wikimedia Commons
Reformator przypisywał Kościołowi absurdalne sądy, a następnie je obalał, tym sposobem osiągając triumf.

Ignaz von Döllinger, niemiecki teolog i historyk, opisał Lutra jako „najpotężniejszego demagoga i najbardziej popularnego bohatera, jakiego kiedykolwiek miały Niemcy”. Do początku XX w., kiedy to pojawili się konkurenci dla reformatora, była to opinia słuszna. Nie da się zrozumieć fenomenu powodzenia augustianina, jeśli nie pozna się jego metody. To nie metafizyk, nie człowiek przenikający głębokości ducha. Nawet nie mistrz logicznego, poprawnego wnioskowania. Jest natomiast Luter prawdziwym wirtuozem języka i geniuszem politycznym.

Można wręcz powiedzieć, że to pierwszy nowożytny populista. Czuje emocje mas, rozumie ich potrzeby i tęsknoty, znajduje z nimi bezpośredni kontakt. Umie dobierać wyrażenia soczyste, mocne, zapierające dech w piersiach. Gra genialnie na uczuciach. Jednych poniża i depcze, innych wynosi pod niebiosa. Ktoś, kto próbuje znaleźć w pismach Lutra ład i nienaganne rozumowanie, będzie zaskoczony. Tych tam w ogóle nie ma. Co nie znaczy, że reformator nie potrafił przekonywać. I to jak! Nim słuchacz lub czytelnik zorientował się, co myśli i dlaczego, już był porywany przez żywioł słów, porównań, metafor, bezpardonowych ocen.

Koncentracja emocji

Tak jest od początku. Publikacja 95 tez to początek nagłej, niezwykłej, frenetycznej wręcz aktywności. W licznych pismach, jakie wychodzą spod jego pióra, postępuje podobnie. Metoda Lutra, tak jak każdego rewolucjonisty, polegała na tym, by maksymalnie skoncentrować emocje. Pozytywne na sobie, negatywne skierować przeciw wrogom. „Wszystkie twierdzenia [Lutra] są apodyktyczne: nie ma potrzeby ich dowiedzenia. […] Pamflet służy do rozpętania, w imię nienawiści, rewolucji, której celem jest obalenie struktury polityczno-kulturalno-ekonomicznej cesarstwa niemieckiego” – pisze trafnie Pellicciari. I dodaje: „W swoich pismach Luter bardzo często posługuje się antytezami, mieszając z dezynwolturą prawdę i kłamstwo: do buntu przeciw papieżowi, który jest przedstawicielem Boga, wzywa pomocy Boga. Dokładnie tak samo powołuje się na Słowo Boże, aby potwierdzić konieczność rebelii. Rebelii, którą Jezus, przyszedłszy pełnić wolę Ojca, sam kategorycznie odrzuca. Nie chce też, żeby dokonywali jej jego uczniowie”.

Kolejne cytaty z Lutra pokazują zawsze tę samą technikę postępowania niezależnie od czasu, z którego pochodzą. Zmieniał się przedmiot sporu – odpusty, władza papieska, sakramenty, kapłaństwo, śluby zakonne – metoda była zawsze ta sama. Reformator w kategoryczny sposób przypisuje swoim oponentom radykalne sądy, tak ostre i bezkompromisowe, że wręcz absurdalne. Następnie dokonuje ich szybkiego obalenia i tym samym osiąga triumf. W taki sposób rozprawił się z Tetzlem: przypisał mu twierdzenie, jakoby oferowany przez Tetzla odpust miał uwalniać od grzechu, choćby był to gwałt na Matce Bożej. Samo takie wyobrażenie już jest potwornym bluźnierstwem. Jednak Luter z miedzianym czołem, bez mrugnięcia okiem głoszenie takich właśnie porównań Tetzlowi zarzuca, wiedząc doskonale, że uderza w sam rdzeń pobożności ludowej i że zohydza w ten sposób biednego kaznodzieję. A oto inny przykład. Żeby pognębić w oczach ludu papiestwo, twierdzi, że papież i Kościół odrzucają stan małżeński. Z niezmąconą powagą mówi, że Kościół katolicki uczy, jakoby zbawienie można było osiągnąć jedynie w stanie zakonnym. Luter tłumaczy, że według katolików śluby zakonne były konieczne dla zbawienia, tym samym wszyscy świeccy, wszyscy, którzy trwali w związkach małżeńskich, mieli być, konsekwentnie, potępieni. I tak w 1527 r. pisał, że papiści „odstraszyli młodych ludzi od zawierania małżeństw tylko po to, by zatopić ich w kurestwie”. Nauka Kościoła, tak utrzymywał reformator, potępiała małżeństwo i życie seksualne, gdyby „Bóg nie przeszkodził, wszystkie kobiety przyjęłyby śluby, żeby ich synowie i córki mogli stać się »klerykami«”. Początkowo Luter twierdził, że papieże jedynie nie uznawali wartości małżeństwa, potem stopniowo mówił coraz wyraźniej, że papiści traktowali życie małżeńskie jako gorszą, bezwstydną formę egzystencji.

Marcin Luter na obrazie Ferdinanda Pauwelsa z 1872 roku

Po 1533 r. nauczał w jednym z kazań, że „papież gardził, nienawidził i nakazywał wystrzegać się stanu małżeńskiego”. Jeszcze dalej poszedł, pokazuje Denifle, w liście do księcia Jerzego z Saksonii, kiedy to utrzymywał, że składając ślub czystości, mnich odrzuca małżeństwo, widząc w nim grzech nieczystości. „Co ślubowałem, przyrzekając czystość? Wyparłem się małżeństwa. W klasztorze nie mogę wyrzec się tego, co poza małżeństwem jest nieczystością, jak cudzołóstwa, kurestwa, nieczystości itd. (tzn. nie mogę ślubować, że nie będę tego robił), gdyż Bóg uprzednio zakazał to dla mnie, tak dla mnicha, jak dla świeckiego. Faktycznie przez taki ślub wyrzekłem się czystości, gdyż Bóg sam nazywa stan małżeński czystym, uświęceniem i czystością (1 Tes 4,3, Hbr 13,4). Teraz mianowicie to uświęcenie, czystość i czcigodną miłość odrzuciłem, jakby to była próżna nieczystość […]. Zatem mnich, który w swej czystości nie może wyrzec się niczego innego niż tylko stanu małżeńskiego, musi wyrzec się małżeństwa jako nieczystości. Jak inaczej mógłby on ślubować czystość? Lecz ponieważ to robi, zadaje kłam Bogu i bluźni Mu, Jego stworzenie i Jego słowo. […] W ten sposób ojcostwo i macierzyństwo muszą być nazwane nieczystością, a wszystkie dzieci zrodzone w małżeństwie dziećmi nieczystości, tak jakby były dziećmi kurwy”.

To się nazywa dialektyka. Mnich ślubuje czystość, czyli odrzuca małżeństwo. Małżeństwo jest jednak czyste moralnie. Więc mnich odrzuca czystość moralną małżeństwa, jakby była nieczystością. Mnich ją odrzuca jako nieczystość. Małżeństwo jest nieczystością. Mąż i żona są jak dziwka i rajfur, bo w Kościele są mnisi.

Istotą błędu Lutra jest to, że według niego uznanie pewnego stanu życia za lepszy, wyższy, bardziej doskonały pociąga za sobą potępienie każdego innego stanu życia jako złego i godnego pogardy – pisze trafnie Denifle. Tak jak nie można stopniować doskonałości życia duchowego, jak nie można rozwijać się ani wzrastać w cnocie, tak też nie można wybierać między czymś dobrym a lepszym. Takie podejście wydaje się skutkiem przyjętego przez Lutra nominalizmu, przekonania, że pojęciom ogólnym nie odpowiada żadna rzeczywistość: odrzucenie idei, odrzucenie uczestnictwa poszczególnych bytów w ideach, Bożych myślach sprawia, że świat przestaje być ładem hierarchicznym bytów, ustopniowanym w stosunku do najwyższych idei, a jest chaotycznym zbiorem jednostek, które spaja wyłącznie moc Bożej woli. Bez uczestnictwa w ideach znikają stopnie doskonałości. Zostają tylko przeciwności.

Kłopot z faktami

Efekty tej dialektyki oszałamiają, pod warunkiem że nikt nie zada sobie trudu sprawdzenia faktów. Denifle przytacza wielu średniowiecznych teologów wychwalających wartość małżeństwa, pokazuje też, jaką rolę w popularnych kazaniach odgrywała choćby opowieść o cudzie w Kanie Galilejskiej. Co więcej, można znaleźć liczne przykłady kazań, w których wskazuje się na wyższość stanu małżeńskiego nad zakonnym!

Czytaj też:
Czarna legenda krucjat. Tak zmanipulowano historię obrońców wiary

Z wielu, które przytacza Denifle, warto zacytować słowa Bertolda z Regensburga z początku XIII w., popularnego kaznodziei ludowego: „Bóg bardziej uczcił święte małżeństwo niż jakikolwiek inny zakon, jaki otrzymał kiedykolwiek świat, bardziej niż bosych braci lub braci kaznodziejów lub szarych mnichów; pod jednym względem nie daje się porównać tych zakonów do świętego małżeństwa. Ponieważ bez tego zakonu nie można się obyć, Bóg nakazał, aby był, inne zaś zakony powstają wskutek rady”. I co z tego? Ogłuszony kanonadą tez Lutra słuchacz przyjmuje jego słowa za dobrą monetę. To, że przez lata był mnichem, wzmacnia jego wiarygodność. Wie, co mówi.

Potęga mediów

Warunkiem powodzenia takiej dialektyki musiała być jej masowość. Powszechność przekazu jest namiastką prawdy – i Luter był pierwszym w dziejach nowożytnej Europy, który to zrozumiał. Odkrył moc masowej propagandy. Na tym polegał jego prawdziwy geniusz: potrafił uruchomić na niespotykaną dotąd skalę masowe emocje, precyzyjnie trafiając w oczekiwania społeczne, a następnie umiał je kontrolować i wykorzystywać. Od chwili, kiedy przybił tezy na drzwiach kościoła w Wittenberdze, rozumiał, że aby wygrać spór o odpusty, musi przeorać świadomość tłumów.

Od 1517 r. teksty i broszury Lutra drukowano i sprzedawano we wręcz oszałamiających nakładach. Wytwory drukarskich pras mnożyły się, podwójnie, pięciokrotnie; były to głównie broszury, ulotne pisma, także plakaty – rozklejane i zdzierane z murów, karykatury, luźne kartki z wierszami polemicznymi, balladami, seriami obrazków: złośliwe, udatne i dowcipne, niezgrabne i ciężkie, ostre i podburzające, napominające i łagodne, różne. „Rysunek nabrał takiej skuteczności, jak niegdyś traktat; dialog przejęty od humanistów brzmiał teraz ludową tonacją i druzgotał wymianą słów i powiedzeń. Triumfalny pochód trwający do dzisiaj rozpoczęły slogany i hasła. […] Wyraźna przewaga w publikacjach była po stronie bojowników nowych nauk. Obrońcy Kościoła tradycyjnego gorzko narzekali, że z trudem znajdują drukarzy. Strona przeciwna, a był nią nie tylko sam Luter, pilnie przemawiała do prostego człowieka jego językiem. Dosadnie i dobitnie pisano i mówiono w kazaniach, a żywe słowo wciąż jeszcze miało przewagę nad pisanym. Śpiewano, a pieśni wiodły do ataku”. Pieśni luterańskie „brzmiały jak »Marsylianka« po niemiecku. Ich autorami rzadziej były bezimienne postacie z ludu, częściej tworzyli je studenci i literaci; nawet rycerz Ulrich von Hutten, tak dumny ze swojej wykwintnej, humanistycznej łaciny, teraz pisał po niemiecku” – Friedenthal plastycznie i jasno przedstawia prawdziwy powód sukcesu luterańskiej rewolucji.

Jego przeciwnicy na początku nie rozumieli, jaką siłą są prasa i masowe media. Nie mieli świadomości, że ważniejsze od debat akademickich są propagandowe kampanie. Liczyła się nie precyzja i subtelność rozumowania, ale dosadność, siła wyrazu, zręczność. Przeciwnika należało zrugać i oczernić, zohydzić i zdemonizować, a nie przekonać. Publiczność olśnić, zaszokować, brutalnie nią wstrząsnąć. „Rewolucjoniści wszystkich czasów mają wspólny język: język prosty, jasny, popularny, dosadny” – doskonale tłumaczy ten mechanizm Pellicciari. Język, który odpowiada wymaganiom propagandy, łatwy do powtarzania, który dokonuje przełomu i narzuca się mocą obrazów. Język, który trafia bardziej do serca niż do intelektu i do bebechów bardziej niż do serca. Język, który odwołując się do emocji, rodzi oburzenie i pogardę, rozpętuje nienawiść. Luter, wielki rewolucjonista epoki nowożytnej, nie był wyjątkiem”.

Nie był, to prawda, po nim tą samą techniką doskonale posługiwali się filozofowie oświecenia i radykałowie rewolucji francuskiej. Wszyscy pojmowali świetnie, że kluczem do sukcesu jest narzucenie tłumom swojej opowieści o tym, kto jest dobry, a kto zły. Żadnego niuansowania. Księża mieli być chciwcami, krwiopijcami, tyranami, biskupi pasibrzuchami. Im mocniej wbiło się masom w głowę negatywy obraz przeciwnika, tym większa była gwarancja zwycięstwa. Powtarzać to samo ile wlezie, znajdując tylko najbardziej chwytliwe określenia; powtarzać na masową skalę, aby słuchacz sądził, że styka się z opinią powszechną – to była droga do zwycięstwa.

Druk, wynaleziony kilka dziesiątków lat wcześniej przez Gutenberga, odegrał kluczową rolę dla powodzenia rewolucji protestanckiej. Dzięki niemu pierwszy raz w dziejach można było użyć na wielką skalę środków masowej propagandy. Szybkość publikowania ulotek i broszur, skuteczny czarny PR, uderzenie za uderzeniem – Rzym był kompletnie zaskoczony. Papiescy teologowie zachowywali się jak ogłuszeni. Przywykli do tego, że decyzja rzymska zostaje przyjęta bez dyskusji, tymczasem Luter i jego zwolennicy nie tylko, że się z nią kompletnie nie liczyli, lecz także od razu odwoływali się do opinii publicznej. Mieli poparcie księcia, ale tak naprawdę ich siłą był rosnący entuzjazm tłumów. Do tych zaś przez lata docierała tylko jedna opowieść, tylko jeden przekaz. Luter wyprzedzał działania władz. Każdą kolejną akcją rozkręcał konflikt z Rzymem. W genialny sposób używał druku: doskonale umiał ominąć cenzurę i chronił swoje idee, rozprzestrzeniając je tak szeroko, jak to było możliwe; każda nowa praca przesuwała jeszcze granice, trafiając do wygłodniałej publiczności. Logika rynku i pragnienie nowości sprawiały, że sprawa Lutra zdobywała nowych popleczników. „Nikt wcześniej nie umiał używać druku w tak niszczący sposób” – pisze Roper.

Paweł Lisicki

Między rokiem 1518 a 1525 niemieckie publikacje Lutra sprzedawały się lepiej niż 17 innych razem wziętych autorów – 20 proc. całej produkcji drukowanej w Niemczech w latach 1500–1530 stanowiła twórczość reformatora. Rynek książki wręcz eksplodował. Powstawały nowe drukarnie, a produkcja książek rosła w oszałamiającym tempie. Liczba wydanych publikacji wzrosła z 200 do 900 rocznie. Jeśli tylko jakiś wydawca dostawał do ręki jego dzieła, to natychmiast starał się puścić je w obieg. Johnnes Froben, bazylejski wydawca Erazma z Rotterdamu, już w 1519 r. pisał do Wittenbergi: „600 egzemplarzy wysłaliśmy do Hiszpanii i do Frankfurtu. Teraz są sprzedawane w Paryżu”. Kiedy książę w Lipsku opowiedział się przeciw reformacji i zabronił druku dzieł Lutra, liczba publikowanych tam dzieł drastycznie spadła z przeciętnie 140 do 43 ku konsternacji lipskich drukarzy. Katolickie książki się nie sprzedawały. Były pisane gorszym językiem, nazbyt uczone i akademickie. Ich autorom brakowało siły wyrazu i barwności.

W całym pierwszym okresie rewolucji Rzym działał jak sparaliżowany. Papież wierzył, że sprawę uda się załatwić niejako ponad głową zakonnika, porozumiewając się ze wspierającym go księciem Fryderykiem. Ani nie rozumiał nastrojów panujących w Niemczech, ani nie wiedział, jak na nie wpłynąć. Tak działo się przez całe życie reformatora.

Lepsze karty niż legaci

Odpowiedzią Rzymu na broszury, plakaty, ulotki i książki Lutra było wysyłanie do Niemiec kolejnych legatów i nuncjuszy, którzy mieli przekonać do działania coraz bardziej opornych panów. Genialnym odkryciem reformatora były też, pierwszy raz zastosowane na masową skalę, media wizualne. To drzeworyty, ulotki z obrazkami, karykaturami i komiksami wygrały dla niego bitwę o świadomość Niemców. A także powielona w dziesiątkach, a potem setkach tysięcy egzemplarzy ulotka z jego własnym konterfektem, sporządzonym ze znawstwem i z kunsztem przez nie byle kogo, bo wielkiego Cranacha. Skądinąd to prawdziwa ironia losu: grzmiąc wraz z Lutrem tak bardzo przeciw kościelnemu bogactwu i chciwości, Cranach szybko, dzięki masowej produkcji ulotek i karykatur, stał się najbogatszym obywatelem Wittenbergi. Także na tym polu druga strona działała niemrawo, z opóźnieniem, bez energii. W 1520 r. całe Niemcy były wręcz zarzucone stosami ulotek, pism, broszur, plakatów i karykatur antypapieskich i broniących Lutra. „Spór Wittenbergi z Rzymem toczył się nie tylko za pośrednictwem tekstów, ale także obrazów – to opinia Reinhardta. – Na tym polu górą byli […] Luter i jego poplecznicy. Bez przerwy wypuszczali oni na rynek w wielkich nakładach broszury i pamflety, które przedstawiały papieża jako wyrzutka piekieł i wzywały do jego zniszczenia”. Przeciwnie w Rzymie „bardzo rzadko spotyka się obrazy Lutra”. „Również w Niemczech antyluterańska propaganda obrazkowa pozostawała daleko w tyle w stosunku do kampanii zwolenników reformacji”.

Czytaj też:
Krzywda Dziewicy Orleańskiej. Jak laicka Francja wstydzi się własnej historii

Rozszerzając po 1517 r. cele ataku, Luter znakomicie trafiał w oczekiwania społeczne. Cały czas nie został potępiony i formalnie nie był heretykiem. Szybko opowiedział się za przyjmowaniem komunii pod dwiema postaciami. „To postulat komunii pod dwiema postaciami spopularyzował wczesną reformację, kiedy to parafia za parafią domagała się udzielania wina i chleba. Był to także frontalny atak na status kleru jako osobnego stanu duchownego, który miał prawo do całego sakramentu, a nie tylko do chleba”. Luter atakuje także bractwa, podstawową organizację religijną średniowiecza. Wybiera kolejne cele, przygotowuje się do natarcia, a następnie, gdy jest gotowy, pozwala ruszyć całej propagandowej machinie.

Szybko, bo już od 1520 r., głównym celem ataku stają się katolickie zakony. Żeby je skutecznie rozbić, Luter uczestniczy, wraz ze swoimi zwolennikami, w wielkiej kampanii oczerniającej. Jak pisał jego zwolennik Johannes Oecolampadus, szwajcarski teolog i humanista, „od początku brudni papiści muszą być pokazywani ludowi we właściwy sposób, tak aby nikt im już więcej nie uwierzył”. Tak jak w przypadku kampanii antyodpustowej, także teraz używa się wszystkich dostępnych wówczas środków propagandowych: pamfletów, karykatur, komiksów, broszur, ulotek. Po kilku latach kanonady medialnej Luter w 1525 r. może napisać do elektora z Moguncji, że zwykli ludzie coraz wyraźniej gardzą stanem duchownym. Dowodzą tego piosenki, hasła, żarty. Karykatury wyszydzające mnichów wiszą na miejskich murach. Powszechne jest obrzydzenie i niechęć do ubranych w habity mnichów. W ciągu kilku lat, dzięki zastosowaniu pierwszy raz na taką skalę środków masowej propagandy, można było całkowicie zmienić świadomość społeczną. O ile jeszcze przed 1520 r. strój zakonnika należał do naturalnego krajobrazu Moguncji, o tyle po medialnym ataku Lutra niemal zniknął. Pojawiło się też całkiem nowe, radykalnie antyzakonne nastawienie. Do wyśmiewania zakonników i księży służyły nawet karty do gry.

Są to fragmenty książki „Luter. Ciemna strona rewolucji”, Fronda 2017

Artykuł został opublikowany w 11/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.