Italia jest wściekła

Italia jest wściekła

Dodano:   /  Zmieniono: 
Włochy
Włochy 
Po raz kolejny trzęsienie ziemi pogrążyło Italię w żałobie. Aktom solidarności całego narodu i determinacji tych, którzy przeżyli, towarzyszy bezsilna złość. Tragedii można było w sporej części uniknąć.

We wtorek 23 sierpnia o godz. 3.36 nad ranem ziemia w okolicach Rieti w środkowej Italii wydała z siebie potężny jęk, a potem eksplodowała energią o mocy pięciokrotnie większej niż bomba, która zmiotła Hiroszimę. Ziemia trzęsła się przez niekończące się 142 sekundy z siłą 6 stopni w skali Richtera, a po 20 minutach znowu. Epicentrum znajdowało się pod Accumoli (667 mieszkańców), którego już nie ma. Jak domek z kart złożyła się Arquata del Tronto (1,3 tys.). W gruzach legło pół Amatrice (2,6 tys.). Zginęło blisko 300 osób, jest prawie 400 rannych, a 3,5 tys. ludzi zostało bez dachu nad głową. Ci, którzy pamiętają wojnę, mówią: „Jak po nalocie dywanowym”. Runęły trzy urokliwe średniowieczne miasteczka, o których historycy sztuki mówią „Italia Mniejsza”, czyli nie słynne z zabytków w całym świecie Rzym czy Florencja, a rozsiane po całej Italii malutkie, ale bardzo cenne perełki – raj koneserów sztuki i architektury. Na przykład w zawalonym kościele i muzeum w Amatrice były freski i obrazy Coli Filotesia, kolegi i konkurenta Rafaela. Eksperci mówią o szczęściu w nieszczęściu. Gdyby epicentrum znajdowało się pod odległym o 50 km Rieti (50 tys. mieszkańców), ofiar byłoby kilka – jeśli nie kilkanaście – tysięcy.

W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa wiele osób dało dowody wielkiej odwagi i poświęcenia. Babcia własnym ciałem zasłoniła dwóch wnuczków. Tylko dlatego przeżyli. Córka uratowała niedołężną matkę, ale przypłaciła to życiem. Wolontariusz w parafialnym ośrodku opieki, mimo że ziemia kołysała się pod nogami, wyniósł z budynku ranną zakonnicę, a potem wrócił po dwie pozostałe. Szesnastoletni chłopak, zanim przyjechali ratownicy, między pierwszym wstrząsem a drugim odkopał z gruzów osiem osób.

Piotr Kowalczyk z Rzymu

fot. Nurphoto/Getty Images

Cały artykuł dostępny jest w 36/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także