Gry z cenzurą

Dodano:   /  Zmieniono: 
Facebook
Facebook Źródło: Shutterstock
"Nie jest tajemnicą, że popularne media społecznościowe – chociaż oficjalnie ogłaszają bezstronność – bezstronne nie są. Na celowniku mają głównie treści konserwatywne" - pisze dziennikarz "Do Rzeczy" Marcin Makowski w najnowszym numerze gazety.

Problem cenzury mediów społecznościowych jest niemal tak stary jak Facebook. Przez wiele lat prawda o selektywnym doborze treści, blokowaniu konserwatywnych i religijnych stron spychana była jednak na margines. Nieoficjalnie powtarzano często historie o tym, jak bez żadnej wyraźnej przyczyny oraz ostrzeżenia można było stracić dostęp do budowanej z mozołem społeczności. Dziwnym trafem selektywne moderowanie treści dotyczyło głównie mediów identyfikowanych jako prawicowe. Przynajmniej od maja 2016 r. wiemy już, że część tych przypuszczeń ma potwierdzenie w metodologii funkcjonowania Facebooka, którą w rozmowie z portalem Gizmodo obnażyli byli pracownicy Marka Zuckerberga. Jak wynikało z przekazanych przez nich informacji, dziennikarze zatrudnieni w sekcji newsowej giganta z Menlo Park ignorowali nieprzystające do ich światopoglądu, ale cieszące się popularnością informacje. Do tematów „niewygodnych” zaliczono m.in. wzmianki o wystąpieniach republikanów Mitta Romneya i Teda Cruza, natomiast celowo promowano – nawet gdy nie było ku temu podstaw w autentycznej popularności wątku – wiadomości dotyczące uchodźców lub organizacji Black Lives Matter. Jakby tego było mało, gdy ten sam wątek miał coraz większy globalny zasięg, prawie zawsze wybierano relację pochodzącą z mediów lewicowo-liberalnych, takich jak CNN, „The Washington Post” i „The New York Times”, na drugi plan spychając prawicowego „Breitbarta”, „Washington Examinera” oraz „Newsmaxa”.

Cały artykuł dostępny jest w 43/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także