Diabelski bunt i postęp
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Diabelski bunt i postęp

Dodano:   /  Zmieniono: 
eutanazja
eutanazja Źródło: PAP/EPA / OLIVIER HOSLET
Różnie można mierzyć wartość cywilizacji. Jedni robią to, odwołując się do postępu technologii, poziomu wygody i długości przeciętnego życia ludzkiego, dla innych miarą ma być szacunek i posłuszeństwo dla prawa Bożego i obiektywnych norm etycznych. Z tego punktu widzenia nasza cywilizacja, szczególnie zaś ta, która panuje w państwach najbardziej rozwiniętego Zachodu, jawi się w wyjątkowo mrocznych barwach. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że jej coraz bardziej charakterystyczną cechą jest powszechne przyzwolenie na eutanazję. Ba, dla wielu bezkarność tak zwanego wspomaganego samobójstwa jest właśnie dowodem postępowości. Albo też można to wyrazić inaczej: aprobata dla uśmiercania na życzenie ma stać się podstawą nowej, ateistycznej, wyzwolonej z więzów tradycji kultury Zachodu.

Nie przesadzam, wystarczy rzucić okiem na fakty. Ledwo kilka miesięcy temu holenderski rząd zaproponował, żeby znieść kary dla ludzi, którzy pomogli się przenieść na tamten świat bliźnim „zmęczonym życiem”. Przekładając ten bełkot z żargonu politpoprawnej mowy postępowców, chodzi o to, żeby nie karać za zabijanie innych, pod warunkiem, że oni sami o to poproszą. Nie muszą być oni, to bardzo ważne, nieuleczalnie chorzy. Nie, wystarczy, że im się odechciewa żyć i że wyrażą swoją wolę. Wcześniej, warto przypomnieć, warunkiem dokonania eutanazji było orzeczenie lekarskie: trzeba było mieć pewność, że pacjent doświadcza beznadziejnego cierpienia i nie ma szansy na wyzdrowienie. Dlatego jeszcze kilka lat temu zwolennicy eutanazji występowali w szatach współczujących i łzawych Samarytan, którzy to tak bardzo o innych się troszczą, tak bardzo znieść bólu nie mogą, że decydują się na tragiczne uśmiercenie drugiego. Eutanazja jawiła się niczym czyn tragiczny, kiedy to morderca bierze na siebie wyrzuty sumienia i dla dobra drugiego, widząc jego nieznośne i nieprzezwyciężone męczarnie, skraca je.

Ten etap heroiczny mamy już za sobą. Teraz wszystko się zmieniło i maski współczucia opadły. Można porzucić świętoszkowatą pozę i mówić głośno co się myśli. I tak barbarzyński pomysł holenderskiego rządu, który powinien spotkać się z powszechnym potępieniem, najprawdopodobniej zostanie wprowadzony w życie. Holenderskie stowarzyszenie broniące „Prawa do śmierci” wprost zadeklarowało, że się cieszy, bo ludzie muszą mieć prawo do samookreślenia a ich „autonomia” musi być respektowana. To zaś oznacza obowiązek lekarzy, żeby działać na zlecenie „zmęczonych życiem pacjentów” i, gdy ci się tego domagają, po prostu ich uśmiercić.

Nie mam wątpliwości, że takie podejście doprowadzi do tego, że obecne statystyki staną się jeszcze bardziej przerażające. Dość powiedzieć, że w samej Holandii liczba wspomaganych samobójstw – a mowa tu tylko o oficjalnych danych, bez uwzględnienia zawsze przecież istniejącej szarej strefy – wzrosła w ciągu ostatnich pięciu lat o 50 procent! O ile jeszcze w roku 2010 zanotowano 3695 przypadków eutanazji, w 2015 roku – podaje Lifesite.net – liczba ta wyniosła 5561. Co ciekawe, w 2015 roku zabito 109 pacjentów znajdujących się „w stanie demencji” chociaż byli oni „mentalnie zdolni” wyrazić swoją wolę. Do licha, nie wiem jak to możliwe, ale widać holenderscy specjaliści nie mają z tym kłopotów. Czyżby lekarze (nie wiadomo zresztą, czy można ich nazywać lekarzami czy zabójcami) czyhali na krótkie chwile przebłysku świadomości swoich pacjentów tylko po to, by wymusić na nich deklarację śmierci? Straszne to, ale nie wiem jak inaczej możliwe. Tak samo musiało to wyglądać w przypadku 56 pacjentów cierpiących na zaburzenia psychiczne.

Widać zatem, że wzrost liczby wspomaganych samobójstw narasta lawinowo, co zresztą nie może dziwić. Jeśli życie raz przestało być wartością bezwzględnie chronioną to przypadków pozbywania się pacjentów musi być coraz więcej. Kiedyś wszelkie wątpliwości dotyczące stanu chorego interpretowane były przez lekarzy w interesie życia pacjenta, teraz już tak nie jest. Z każdym rokiem łatwiej podejmować decyzję o zabijaniu chorych, z każdym rokiem społeczeństwo oswaja się z tą nową sytuacją. O ile dawniej od pacjenta i lekarza oczekiwano, że będą walczyli do końca o życie, to teraz coraz silniejsza jest presja społeczna na to, żeby „życia niepotrzebnie nie przedłużać”. Co bardzo ważne, nie dotyczy to tylko Holandii. Władze różnych państw, wystarczy tu wspomnieć choćby przyjęte w 2016 roku nowe ustawodawstwo w Belgii, Francji, czy Kanadzie, starają się tak zmienić prawo, żeby w zabójstwie na życzenie nie było nic nagannego. Państwa, które już wprowadziły prawo eutanazyjne coraz bardziej je liberalizują, w tych zaś, które tego jeszcze nie zrobiły, coraz silniejszy jest ruch na rzecz zmiany.

Celem ideologów eutanazyjnych jest przyznanie człowiekowi prawa do decydowania o tym, kiedy i w jaki sposób zakończy swe życie. W tym sensie jest to działanie iście diabelskie: ani jednostka, ani państwo nie mogą jeszcze pokonać śmierci, mogą jednak odebrać jej dawne znaczenie. To już nie chwila przejścia do innego życia, w której to Bóg wzywa na sąd duszę, ale ostateczny moment potwierdzający ludzką samowolę. Temu ma służyć też prawo: nie mogąc pozbyć się śmierci, współcześni ustawodawcy próbują ją zdesekralizować. Ostatecznie to człowiek ma o niej decydować, a społeczeństwo, w tym przypadku lekarze, mają mu w tym pomóc. Życie nie jest już darem od Boga, za który to człowiek jest przed Stwórcą odpowiedzialny – ma być własnością jednostki. Jeśli życie jej się podoba, to je zachowuje, nie podoba, to rezygnuje. Tak jak z płcią czy urodą.

Jak zauważył kilka dni temu doktor Philip Nitschke, jeden z najbardziej znanych zwolenników „racjonalnego samobójstwa”, założyciel nowej organizacji „Exit Action” (Akcja wyjście), walczącej o zmiany w prawodawstwie Australii, chodzi o to, żeby odejść od modelu, w którym „eutanazja jest przywilejem, o którym decydują lekarze”. Nie, przeciwnie, należy doprowadzić do sytuacji, w której każdy człowiek będzie mógł sam określać chwilę śmierci, a państwo zapewni mu konieczną obsługę, czy to w postaci zabijających go bezboleśnie specjalistów czy odpowiednich, skutecznych, śmiercionośnych środków. „Dostęp do najlepszych środków eutanazyjnych ma być prawem wszystkich dorosłych, niezależnie od stanu ich zdrowia lub zgody lekarzy” – w tych słowach australijskiego „doktora śmierci” zawarte jest przesłanie nowego ruchu.

Pamiętam jak szesnaście lat temu, w listopadzie 2000 roku napisałem na temat eutanazji swój pierwszy komentarz w „Rzeczpospolitej”. Byłem świeżo upieczonym szefem działu „Opinie”, mianowanym przez nowego redaktora naczelnego gazety, śp. Macieja Łukasiewicza. W samym tekście, pod prostym tytułem „Przeciw eutanazji”, stwierdziłem, że „Gdy raz się to [zgoda na eutanazję] stanie wówczas owo nienaruszalne i obiektywne dobro stanie się przedmiotem arbitralnego rozstrzygnięcia. Zgoda społeczeństwa na współudział lekarzy w dokonywaniu śmierci jest zatem aprobatą dla czynu wewnętrznie złego. (…) [Holenderscy posłowie] głosowali zgodnie z duchem współczesnej cywilizacji, w której najważniejsze jest dążenie do przyjemności i unikanie bólu.”. Przypominam sobie dobrze ten moment nie tylko dlatego, że był to mój pierwszy komentarz w nowej roli, ale też dlatego, że następnego dnia na planowaniu gazety pojawił się, choć nigdy tego wcześniej nie robił, ówczesny prezes wydawnictwa, Grzegorz Gauden, z którym dość mocno żeśmy się wtedy poróżnili. Nie mógł znieść ani ogólnej, pesymistycznej oceny cywilizacji współczesnej, ani pogodzić się z twierdzeniem, że za Holendrami zaraz podążą inni.

Cóż, dziś, po szesnastu latach wyraźnie widać, że tak się stało. Może tylko, gdybym pisał ów komentarz raz jeszcze, wyraźniej dostrzegłbym, że współczesna cywilizacja nie tylko dotknięta jest hedonizmem, ale też iście szatańską pychą. W sprawie eutanazji tak naprawdę chodzi o to, żeby odebrać Bogu władzę sądzenia. To człowiek, a nie Bóg, ma oceniać co jest dobre, a co złe.

Czytaj także