Szef ukraińskiej dyplomacji potępia naszych wrogów, a Żyrinowski znowu Polsce grozi
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Szef ukraińskiej dyplomacji potępia naszych wrogów, a Żyrinowski znowu Polsce grozi

Dodano: 
Władimir Putin i Władimir Żyrinowski
Władimir Putin i Władimir Żyrinowski Źródło: Wikimedia/Kremlin.ru/CC BY 4.0
JAK NAS PISZĄ NA WSCHODZIE | Od antypolskich incydentów na Ukrainie konsekwentnie odcinają się wszyscy: od dyplomatów po nacjonalistów. Tymczasem Żyrinowski, który „mówi to, co myśli Putin”, po raz kolejny kreśli wizję ekspansji na Zachód.

Kiedy kilka tygodni temu nieznani sprawcy zniszczyli pomnik upamiętniający polskie ofiary rzezi w Hucie Pieniackiej, nawet nacjonalistyczny Prawy Sektor, odwołujący się wprost do tradycji OUN-UPA, potępił ten akt wandalizmu. Za najbardziej prawdopodobną wersję zdarzenia po obu stronach polsko-ukraińskiej granicy uznano rosyjską prowokację. Podobnie było w przypadku kolejnych tego typu incydentów. W zeszłym tygodniu na murze polskiego Konsulatu Generalnego we Lwowie pojawił się napis „nasza zemlja” (ukr. nasza ziemia). Na ten incydent zareagowały władze w Kijowie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy wydało specjalny komunikat, w którym „zdecydowanie potępiło akt wandalizmu”, dodając przy tym, że regularność, z jaką dochodzi do podobnych zdarzeń, „świadczy o tym, że pogorszeniem polsko-ukraińskich stosunków jest zainteresowana strona trzecia”. MSZ Ukrainy zapewnił też: „Razem z naszymi polskimi partnerami pracujemy nad pozytywnym porządkiem dziennym naszych stosunków dwustronnych. Jednym z przykładów jest aktywizacja prac Ukraińsko-Polskiego Forum Partnerstwa w Kijowie”. Na Twitterze głos w sprawie wydarzenia zabrał szef ukraińskiej dyplomacji. Pawło Klimkin, potępiając sprawców, stwierdził przy okazji: „Prowokacje nikomu jeszcze nie przyniosły korzyści – nawet samym prowokatorom”, mając oczywiście na myśli Rosję.

Rosjanie się nas boją, ale…

Nie ma oczywiście pewności, kto stoi za serią aktów wandalizmu wymierzonych w symbole polskości na Ukrainie. Z drugiej jednak strony nie może być wątpliwości, że na pogorszeniu relacji między Warszawą a Kijowem zyskuje Moskwa. Według badań dwie trzecie Rosjan postrzega NATO jako potencjalnego agresora. To o 30 procent więcej niż cztery lata temu. Polska traktowana jest na Kremlu jako część antyrosyjskiej awangardy sojuszu, szczególnie teraz, gdy na naszym terenie stacjonują amerykańskie wojska. Także w kontekście Unii Europejskiej mamy wciąż opinię rusofobów. Podczas programu publicystycznego na kanale NTW, poświęconego 25 rocznicy podpisania Traktatu z Maastricht, Geworg Mirzajan, politolog z Uniwersytetu Finansowego przy Federacji Rosyjskiej stwierdził: „Problemy UE zaczęły się od przyłączenia do Wspólnoty dziesięciu wschodnioeuropejskich państw”. Przy czym, jak zaznaczył, nie chodzi ani o gospodarkę, ani o politykę. Jego zdaniem Polskę i zachód Europy dzieli przepaść kulturowa, różnice moralne, mentalne. Na potwierdzenie swojej tezy podał przykład sprzed dekady, kiedy to ówczesny rząd Jarosława Kaczyńskiego „blokował” umowę handlową Rosja-UE z powodu embarga na polskie mięso. Zdaniem rosyjskiego politologa, żadne państwo Europy Zachodniej nie pozwoliłoby sobie na tak „wrogie” wobec Rosji działanie.

marzy im się ekspansja na Zachód

Za „dyżurnego polakożercę” uważany jest nad Wisłą Władimir Żyrinowski. Ostry język jest znakiem firmowym lidera Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. W Polsce, gdzie wciąż jeszcze, także w przypadku radykalnych polityków, funkcjonuje odpowiedzialność za słowa, groźby ataku jądrowego czy propozycje rozbioru sąsiedniego państwa budzą przerażenie. Tymczasem w Rosji, nawet w kręgach dalekich od rosyjskiego nacjonalizmu, język Żyrinowskiego nie robi wrażenia. „Przecież wiadomo, że on nie mówi tego wszystkiego poważnie” – takie opinie słyszałem wśród artystów związanych z moskiewskim Teatrem. Artystów, którzy piszą sztuki o antyrządowych demonstracjach i manifestują solidarność z Ukrainą. Ostatnio polską opinię publiczną wzbudziły słowa Żyrinowskiego, które padły na manifestacji nacjonalistów. „Trzeba zrobić tak, aby nie tylko Ukraina, ale i Rumunia czy Polska mówiły po rosyjsku!” – przekonywał polityk. – Ta fraza została wyrwana z kontekstu – komentuje dla „Do Rzeczy” Aleksander Diupin, rzecznik prasowy Władimira Żyrinowskiego. – Sens tej wypowiedzi był taki: we wszystkich słowiańskich, wschodnioeuropejskich państwach mieszka wielu Rosjan. Poza tym także inne żyjące tam narodowości mówią po rosyjsku. Nasz język wszystkich łączy, dlatego że znają go wszyscy. LDPR popiera odrodzenie Rosji, jej potęgi i wpływów, tak, aby język rosyjski się rozprzestrzeniał i aby jak najwięcej ludzi porozumiewało się właśnie – podsumował Diupin. Choć rzecznik Żyrinowskiego chciał niewątpliwie uspokoić Polaków, że żadna agresja im nie grozi, przy okazji jednak niechcący przypomniał podstawową zasadę rosyjskiej ekspansji, którą można streścić następująco: „tam, gdzie mówi się po rosyjsku, tam Rosja może potencjalnie wystąpić w obronie swoich rodaków”. Pamiętajmy przy tym, że na szczęście Polski taka perspektywa, na ten moment, nie dotyczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także