Kiedy Sean Spicer porównał syryjskiego prezydenta do Adolfa Hitlera oraz zaprzeczył używaniu broni chemicznej podczas II wojny światowej, w sali prasowej Białego Domu zapadła cisza. Rzecznik natychmiast zaczął tłumaczyć swoją wypowiedź, podkreślając, że chodziło mu o używanie tego rodzaju broni wobec własnych ludzi.
Media szybko podchwyciły temat, analizując, czy Spicer chciał przez to zmniejszyć znaczenie ofiar Holokaustu, które masowo ginęły w obozach koncentracyjnych. Rzecznik plątał się w wyjaśnieniach i jak podkreślają dziennikarze, pogorszał tylko swoją sytuację.
Niedługo później, Spicer przeprosił za "niewłaściwe i nietaktowne nawiązanie do Holokaustu", zapewniając też, że jego słowa nie mają żadnego związku z poglądami prezydenta Donalda Trumpa na tragedię II wojny światowej.
Napięcie na linii Moskwa-Waszyngton
Stosunki pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją są bardzo napięte od piątkowego nalotu amerykańskich sił zbrojnych na bazę lotniczą w Syrii. Amerykanie zaatakowali bazę w odpowiedzi na atak chemiczny w mieście Chan Szajchun, przeprowadzony przez prezydenta Syrii Baszara el-Asada.
Rosja, jako jedyne państwo nie potwierdziła, że to syryjski dyktator stoi za atakiem chemicznym i skrytykowało amerykańską odpowiedź na atak z użyciem broni chemicznej.
Czytaj też:
Świat popiera atak USA w Syrii. Rosja chce spotkania Rady Bezpieczeństwa ONZ