Władze obawiają się nie tylko ataków islamistów, ale też gwałtownych protestów przeciwników szczytu, którzy od tygodni zapowiadają, że zablokują jego prace. W czwartek rano osiem samochodów spłonęło w salonie Porsche, ale nikt nie przyznał się do ataku; policja bada, czy incydent miał związek ze szczytem. W obawie przed zniszczeniami, część witryn sklepowych zabito dyktą. "Nie ma usprawiedliwienia dla przemocy" - powiedziała w wywiadzie dla czwartkowego "Die Zeit" niemiecka kanclerz Angela Merkel, która będzie gospodynią spotkania z udziałem Donalda Trumpa, Władimira Putina i Xi Jinpinga.
Według władz, na protesty przeciwko G20 może przyjechać do Hamburga do 100 tys. osób, z czego 7-8 tys. ze skrajnie lewicowych środowisk anarchistycznych. Przewidziano w sumie ponad 30 demonstracji. Jednocześnie wytyczono strefę zakazu zgromadzeń, która obejmuje niemal całe śródmieście miasta. Szczególne obawy budzi zwołany na czwartek wieczorem 10-tysięczny pochód pod hasłem "Welcome to Hell" ("Witamy w piekle"). Władze obawiają się udziału w nim anarchistycznych grupek zamaskowanych młodych ludzi, którzy w przeszłości odpowiadali za gwałtowny przebieg demonstracji antyglobalistycznych w różnych częściach Europy. Jak pisze AFP, Hamburg jest "bastionem brutalnej kontestacji", której ośrodkiem jest okupowany od blisko 30 lat przez squattersów dawny teatr Rote Flora, położony niedaleko centrum kongresowego szczytu, które otoczono blokami betonu i metalowymi barierami.
W Niemczech pojawiły się głosy krytyki, że na miejsce uciążliwego dla mieszkańców spotkania przywódców G20 wybrano duże miasto, zamiast - wzorem niektórych poprzednich szczytów - izolowane miejsce oddalone od skupisk ludności. Władze tłumaczyły wybór Hamburga chęcią przejrzystości w czasach, gdy obywatele nie mają zaufania do polityki. Wielu mieszkańców miasta postanowiło jednak w tych dniach opuścić miasto.