Zdrajcy 1920. Namiestnicy czerwonej Moskwy
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Zdrajcy 1920. Namiestnicy czerwonej Moskwy

Dodano: 
Polrewkom, 1 sierpnia 1920 r.
Polrewkom, 1 sierpnia 1920 r. Źródło: Wikimedia Commons
Kiedy zawiodły zarówno propaganda, jak i wojsko, Dzierżyński zajął się tym, co potrafił najlepiej: terrorem.

W pełnym swoistego uroku słownictwie sowieckim o takim towarzyszu można by powiedzieć: „bolpop”. Czyli „bolszewik pełniący obowiązki Polaka”. Łącząc to określenie z terminami rzeczywiście istniejącymi, byłby to na przykład: bolpop Agitpropu Polrewkomu przy komandarmie Zapadfronta. Dosłowne tłumaczenie brzmiałoby: bolszewik pełniący obowiązki Polaka w Wydziale Agitacji i Propagandy Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski przy dowódcy armii Frontu Zachodniego. Taki towarzysz – i to niejeden – istniał naprawdę latem 1920 r. Razem z towarzyszami polskiego i żydowskiego pochodzenia organizował ów Polrewkom, najbardziej haniebny twór w dziejach zdrady narodu polskiego.

Był to, najkrócej mówiąc, zalążek władz republiki sowieckiej, jaka miała powstać po rozgromieniu polskiej armii i państwa polskiego przez najezdniczą Armię Czerwoną.

Manifest czekisty

Decyzję o utworzeniu takiego „rządu polskiego” podjęli oczywiście w Moskwie Włodzimierz Lenin wraz z członkami Biura Politycznego KC Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików), w którym oprócz niego zasiadali jeszcze Lew Kamieniew, Nikołaj Krestinski, Józef Stalin i Lew Trocki (po latach Stalin kazał ich zamordować). Towarzysze byli wtedy w bardzo dobrym nastroju, bo od początku czerwca na południu Aleksandr Jegorow (Front Połuniowo-Zachodni) i Siemion Budionny (1. Armia Konna), a od początku lipca na północy Michaił Tuchaczewski (Front Zachodni) prowadzili natarcie na wojska polskie i ukraińskie Symona Petlury, spychając je na zachód. Walec bolszewicki parł nieubłaganie i wydawało się, że nic nie jest w stanie go powstrzymać.

Czytaj też:
Cerkiew pw. Lenina

Dlatego 23 lipca przekształcono Biuro Polskie przy Komitecie Centralnym RPK(b) w Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski. Ów Polrewkom zawiązał się w Smoleńsku, a tydzień później w Wilnie – a nie, jak podano oficjalnie, w Białymstoku. Ogłosił „Manifest do polskiego ludu roboczego miast i wsi”. Znamienne, że podobnie było 128 lat wcześniej z dokumentem, który napisano w Petersburgu, a ogłoszono w Targowicy lub z tekstem napisanym 24 lata później w Moskwie i przesłanym do Chełma, a ogłoszonym rzekomo w Lublinie. Autorem tego z 1920 r. był polski z urodzenia szlachcic wileński Feliks Dzierżyński, który bez mrugnięcia okiem zapowiadał:

utworzenie Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad, upaństwowienie ziemi i rozdział państwa od Kościoła, wzywając jednocześnie „polski lud roboczy” do przepędzenia kapitalistów i obszarników, zajmowania fabryk i ziemi, a także tworzenia komitetów rewolucyjnych jako organów nowej władzy. Manifest był więc zapowiedzią wtopienia Polski w rozprzestrzeniające się jak zaraza imperium sowieckie oraz wywrócenia do góry nogami całego porządku cywilizacyjnego. Zwłaszcza Dzierżyński – założyciel Czeka, odpowiedzialny za liczne zbrodnie rewolucji rosyjskiej – doskonale wiedział, jak taka rewolucja przebiega. On i jego towarzysze byli świadomi, do czego są zdolni krasnoarmiejcy, z kozakami Budionnego i Gaja na czele. Już pokazali to Polakom, poczynając od 1918 r. na Ukrainie i Wileńszczyźnie, kończąc na dniach, które właśnie upływały na polskiej ziemi we krwi i łzach. Wiedzieli też, do jakich morderstw, gwałtów i rabunków zdolny jest podburzony przez nich motłoch.

A oto ci towarzysze: Julian Marchlewski – przewodniczący, Feliks Dzierżyński – faktyczny przewodniczący, Jakub Hanecki – wiceprzewodniczący, Edward Próchniak – sekretarz, Feliks Kon (oświata), Józef Unszlicht (sprawy partyjne), Bernard Zaks (przemysł), Stanisław Bobiński (rolnictwo), Tadeusz Radwański (propaganda i agitacja). Wrócimy poniżej do kilku z nich oraz do paru ich najbliższych współpracowników.

Bolpopi

Gdyby wymienionym wyżej towarzyszom wytknąć, że jak ulał pasują do określenia „bolpop”, nie odebraliby tego bynajmniej jako zniewagi. Przeciwnie. Oni wszyscy traktowali bolszewicką Rosję jako „ojczyznę proletariatu”, a bolszewicki zamach stanu oraz wprowadzony przez bolszewików totalny terror i wandalizm jako najlepszą drogę do ogólnoświatowej szczęśliwości, z rozwiązaniem problemów narodowościowych włącznie. Niepodległe, demokratyczne państwo polskie stanowiło przeszkodę na drodze do tego celu w całej Europie; przeszkodę, którą trzeba usunąć wszelkimi dostępnymi środkami. A jednym z nich była bandycka dzicz o nazwie Armia Czerwona, która podwaliny postępu i świetlanej przyszłości kładła wraz z trupami i krzywdą niewinnych ludzi.

Niektórzy towarzysze, choćby Marchlewski i Kon, byli już ludźmi jak na owe czasy mocno dojrzałymi, po pięćdziesiątce. Inni – na przykład Próchniak i Unszlicht – byli w pełni sił, mieli od 30 do 40 lat. Wszyscy przeszli przez Socjaldemokrację Królestwa Polskiego i Litwy, lub PPS-Lewicę, programowo negujące niepodległość Polski. Wszyscy w taki lub inny sposób związali się z rewolucyjnym ruchem rosyjskim, prędzej czy później lądując wśród bolszewików Lenina. W opisywanym przeze mnie czasie byli członkami RPK(b), bardzo dumnymi ze swojej do niej przynależności.

Większość zdążyła też trafić do Komunistycznej Partii Robotniczej Polski zawiązanej w połowie grudnia 1918 r., by siać zamęt wśród naszych robotników i żołnierzy oraz prowadzić dywersję na tyłach oddziałów polskich, które powstawały na Wileńszczyźnie w czasie walk z bolszewikami. Niewiele zdziałali. Organizowany pod hasłem natychmiastowego przerwania działań przeciw rewolucyjnej Rosji, zapowiedziany na 12 i 13 marca 1920 r. strajk okazał się niewypałem.

Pogrzeb Lenina (z przodu Feliks Dzierżyński), 27 stycznia 1924 r.

Julian Marchlewski, ten polski inteligent, ekonomista, współzałożyciel Związku Robotników Polskich i SDKPiL (razem z Różą Luksemburg), był też socjalistą niemieckim i bolszewikiem rosyjskim, współtwórcą III Międzynarodówki Komunistycznej. Na swym II Kongresie w 1920 r. głosiła ona: „Zadanie proletariatu wszystkich krajów polega na tym, aby przeszkadzać rządom Anglii, Francji, Ameryki i Włoch w okazywaniu przez nie pomocy białej Polsce. [...] Tam, gdzie rządy i sfery kapitalistyczne przed protestami robotników nie ustąpią – organizować należy strajki i stosować nawet gwałt”.

Marchlewski zmarł na nerki w 1924 r. we Włoszech – dwa lata przed Dzierżyńskim. Obydwaj nie dożyli ani epoki stalinowskiej, ani wielkiej czystki drugiej połowy lat 30. Zmarli więc śmiercią naturalną w przeciwieństwie do innych członków Polrewkomu. Stalin kazał bowiem rozstrzelać Józefa Unszlichta, zasłużonego dla rozwoju Czeka, a potem sił zbrojnych ZSRS. Podobno mimo tortur zachował twarz i nie przyznał się do zmyślonych zarzutów. Co ciekawe, jego rodzony, a więc także żydowskiego pochodzenia brat Julian wystąpił z SDKPiL, sprzeciwiając się antypolskiemu programowi, przeżył nawrócenie we Francji i został katolickim księdzem. Za działalność służącą państwu polskiemu został odznaczony przez nasze władze Krzyżem Niepodległości. Rodzony brat...

Pluton egzekucyjny NKWD zakończył życie Edwarda Próchniaka, Stanisława Bobińskiego, Jakuba Haneckiego (właśc. Fuerstenberga), Bernarda Zaksa. Do współpracowników Polrewkomu zalicza się też rozstrzelanego w 1937 r. Aleksandra Fornalskiego (brata kochanki Bieruta Małgorzaty). Wszyscy oni zostali rozstrzelani oczywiście nie dlatego, że chcieli zsowietyzować Polskę, ale dlatego, że Stalinowi przyszło do głowy zlikwidowanie KPP. Natomiast dwaj współpracownicy, którzy przeżyli stalinowskie czystki, zginęli w okupowanej przez Niemców Warszawie, a byli to Marceli Nowotko i Józef Lewartowski (właśc. Aron Finkelstein). Najstarszy z nich wszystkich, Feliks Kon, zmarł w 1941 r. jako kierownik polskiej sekcji Radia Moskwa.

Zmarła także – i to dopiero w 1968 r. – Zofia Dzierżyńska z domu Muszkat, która podczas wojny polsko-bolszewickiej prowadziła w Moskwie tzw. małe biuro Polrewkomu. Ślub z Feliksem wzięła w 1910 r., w kościele katolickim. Przeżył także (do 1928 r.) Iwan Skworcow Stiepanow – komisarz RPK(b) przy Polrewkomie, potem stalinista, redaktor naczelny „Izwiestii”, zastępca redaktora naczelnego „Prawdy”, dyrektor moskiewskiego Instytutu Lenina.

"Oto czym kończą się pańskie pomysły" – sowiecki plakat propagandowy z 1920

Kulą i słowem

Poza programowym manifestem – instalowany kolejno w Mińsku i Białymstoku, podążający za Armią Czerwoną specjalnym pociągiem – Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski wydał również odezwy do żołnierzy sowieckich oraz do żołnierzy polskich. Zachęta tych ostatnich do buntu, pisana wykoślawioną polszczyzną z wyraźnymi rusycyzmami, odniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Niewiele lepszy był – uczciwszy uszy – organ komitetu „Goniec Czerwony”. Propaganda głosząca zakładanie kołchozów i wymierzoną w Kościół rzymskokatolicki „deklarację wolności sumienia” oburzała polskich chłopów, którzy masowo zgłaszali się do armii polskiej.

Natomiast do Polskiej Armii Czerwonej, z którą nasi bolpopi zamierzali wkroczyć do Warszawy, zgłosiło się… 176 ochotników. 70 z nich miało utworzyć cały 2. Białostocki Pułk Strzelców. Organizacją tej porażającej liczebnością siły zbrojnej zajmował się niespełna 30-letni Roman Łągwa, były sztabskapitan armii carskiej, a potem rewolucyjny dowódca, który przed śmiercią dosłużył stopnia komkora (komandira korpusu). A rozstać z życiem pomogli mu, a jakże, NKWD-iści z ośrodka Kommunarka w 1938 r. Podobno mimo tortur nie obciążył kłamliwymi zarzutami Tuchaczewskiego.

Kiedy zawiodły zarówno propaganda, jak i wojsko, Dzierżyński zajął się tym, co potrafił najlepiej: terrorem. Powoływane przez doświadczonych funkcjonariuszy partyjnych i czekistów, z użyciem miejscowych mętów społecznych i komunizującej młodzieży żydowskiej trybunały rewolucyjne kazały rozstrzeliwać „wrogów ludu”. Dotknęło to Podlasie i wschodnie Mazowsze, dokąd dotarła latem 1920 r. Armia Czerwona. W egzekucjach wsławił się zwłaszcza Romuald Muklewicz, 30-latek urodzony w Białymstoku, żołnierz i podoficer carski, potem bolszewicki komisarz przy oddziałach czerwonoarmijnych. Rozstrzelany, rzecz jasna, w 1938 r.

Do najgorszych rzezi doszło podczas odwrotu bolszewików spod Warszawy, kiedy rozwścieczeni sołdaci, komandirzy i politrucy mścili się na ludności cywilnej. Symbolicznego mordu dokonano 20 sierpnia w Białymstoku, kiedy rozstrzelano 16 specjalnie dobranych ofiar, a wśród nich trzech ziemian, trzech policjantów, trzech oficerów, związkowca, proboszcza, kupca żydowskiego i tatarskiego księcia.

Wcześniej za najeźdźcami podążyła czołowa czwórka Polrewkomu – Dzierżyński, Marchlewski, Kon i Próchniak, aby tuż za zwycięską Armią Czerwoną wkroczyć do Warszawy i zainstalować wymarzony przez nich „rząd” Polskiej Republiki Rad (Unszlicht nie przyjechał, bo złamał nogę w Białymstoku). Zatrzymali się na plebanii w Wyszkowie i wyjątkowo grzecznie rozmawiali z proboszczem, księdzem kanonikiem Wiktorem Mieczkowskim, który spisał potem relację z niecodziennej wizyty.

Polski plakat rekrutacyjny z lipca 1920 r.

Wraz z polską ofensywą dotarł tam kilka dni później Stefan Żeromski, pił herbatę słodzoną cukrem, który w pośpiechu zostawił Marchlewski, rozmawiał z księdzem, a wkrótce napisał wstrząsające opowiadanie „Na probostwie w Wyszkowie”, które powinno stanowić memento mori nie tylko dla wszystkich zdrajców, lecz także tych naszych polityków, którzy interes partyjny stawiają ponad misję służby dla ojczyzny. Tekst był oczywiście niepublikowany w czasach tzw. Polski Ludowej, ale i dzisiaj jakoś rzadko się po niego sięga. Cały powinien stanowić lekturę obowiązkową. Tutaj przytoczę parę fragmentów.

Na plebanii...


„„ Któż to byli ci trzej goście, którzy w tych izbach mienili się rządem polskim? Czy ich lud polski wybrał, czy ich ktokolwiek na tej ziemi mianował? Lud polski, czy naród polski, tak rozumiany, jak to jest w ich zwyczaju, nie naznaczał żadnego z nich na godność, którą sobie wybrali. [...] Ci rodacy dla poparcia swej władzy przyprowadzili na nasze pola, na nędzne miasteczka, na dwory i chałupy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletnią wojną – obcą armię, masę, złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i sołdackiej rozpusty. W pierwszym dniu wolności, kiedyśmy po tak strasznie długiej niewoli ledwie głowy podnieśli, całą Moskwę na nas zwalili. Na ich sumieniu leżą zgwałcenia przez dzicz sołdacką naszych dziewcząt i kobiet. Na ich sumieniu leży zniweczenie nie zasobów i skarbów materyalnych, bo te mają wartość względną i mogą być powetowane, lecz zniszczenie zabytków przeszłości, unikatów, pamiątek po pradziadach, ojcach, dzieciach, potłuczenie kulami witraży i dzieł sztuki, bezmiernym trudem artystów wykonanych w kamieniu, drzewie, metalu, malowideł i tworów ludzkiego marzenia, utrwalonych w opornym materyale, które rzesza ciemna z moskiewskich rozłogów tutaj przygnana zdruzgotała, rozkradła, uszkodziła i uniosła, a które już nigdy ludzkich oczu cieszyć nie będą. [...] Oni to te wszystkie pisma, druki, zabytki i rzeczy sztuki podali do rąk nic niewiedzącego motłochu. Zachodzi pytanie, jakim się to mogło stać sposobem, że, jak niegdyś carscy komisarze, tak obecnie sowieccy komisarze, znaleźli drogę do naszych miast i wsi, do naszych kościołów, domów i skarbów sztuki? [...]

Polska żyła w lenistwie ducha, oplątana przez wszelakie gałgaństwo, paskarstwo, łapownictwo, dorobkiewiczowstwo kosztem ogółu, przez jałowy biurokratyzm, dążenie do karyery i nieodpowiedzialnej władzy. Wszystka wzniosłość, poczęta w duchu za dni niewoli, zamarła w tym pierwszym dniu wolności. Walka o władzę, istniejąca niewątpliwie wszędzie na świecie, jako wyraz siły potęg społecznych, partyi, obozów i stronnictw, w Polsce przybrała kształty monstrualne. Nie ludzie zdolni, zasłużeni, wykształceni, mądrzy, których mamy dużo w kraju, docierali do steru władzy, lecz mężowie partyi i obozów, najzdolniejsi, czy najsprytniejsi w partyi, lub obozie. Jak po spuszczeniu wód stawu ujrzeliśmy obmierzłe rojowisko gadów i płazów. [...]”„Na odgłos strzałów, rozlegających się za Bugiem dr Juljan Marchlewski, jego kolega Feliks Dzierżyński pomazany od stóp do głów krwią ludzką, i szanowny weteran socyalizmu Feliks Kohn dali drapaka z Wyszkowa. Pozostał po nich tylko wielki swąd spalonej benzyny, trocha cukru oraz wspomnienie dyskursów, prowadzonych przy stole i pod jabłoniami cienistego sadu. Przed wyjazdem dr Juljan Marchlewski powtarzał raz wraz melancholijnie: »Miałeś, chłopie, złoty róg. / Miałeś, chłopie, czapkę z piór… / Został ci się ino sznur... «””.

16 sierpnia, na wieść o odparciu bolszewików spod Warszawy, czterech bolpopów z pośpiechem opuściło plebanię, a sześć dni później cały Polrewkom uciekł z Białegostoku. Zanim jeszcze polscy bolszewicy opuścili to miasto, uniesieni wieściami o zwycięstwie katoliccy mieszkańcy ruszyli ulicami w radosnej, dziękczynnej procesji. Cóż, opium dla mas, towarzysze… W Mińsku członkowie Polrewkomu znaleźli się 26 sierpnia. Wkrótce ów „rząd” rozwiązano. Niektórzy jego niedoszli komisarze dostali jeszcze zadanie partyjne w postaci werbowania ochotników do Armii Czerwonej w obozach jenieckich. Wywiązali się z niego podobnie jak wprzódy: nic z tego nie wyszło.

Artykuł został opublikowany w 8/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.