Ludzie władzy stworzyli sobie koncepcję dziejów Rosji, którą uznali za poprawną, ponieważ odpowiada ich interesom. Rozpowszechnia się na przykład teraz mit o Ukraińcach banderowcach walczących po stronie Hitlera. Mówi się o obywatelach państw nadbałtyckich, którzy – masowo, niemal wszyscy, jak chce wersja oficjalna – służyli w czasie II wojny światowej w SS.
Już samo pojawianie się i trwanie takich mitów stanowi problem, którego zbadaniem powinni zająć się historycy. A tymczasem nawet przypominanie faktów pozostających w niezgodzie z jakąś nową oficjalną wersją historii zdaje się zakazane. Ofiarami nagonek padają ludzie ośmielający się mówić oczywiste rzeczy, tak jak pewien dyrektor archiwum, który nie kłamał na temat propagandowej fałszywki z lat 40. i spotkał się z powszechnym potępieniem. Ta reakcja pokazuje, do czego dzisiejsza władza potrzebuje historii. Nawet nie całej historii, ale oddzielnych, wyrwanych z kontekstów fragmentów do bieżącego użytku.
Albo inny przykład. W czasach sowieckich, gdy trzeba było ukazywać ZSRS jako monolit społeczno-historyczny, a przede wszystkim Rosję i Ukrainę jako jedną wspólnotę, ukształtowano pogląd, że Ukraina, Kijów to kolebka rosyjskiej cywilizacji. Że tu właśnie zaczyna się ruska ziemia itd. Ta koncepcja zyskała popularność, a władze ją afirmowały. Dzisiaj zmieniły się okoliczności, i nie daj Boże, żeby ktoś coś podobnego głosił. Kijów to wrogie, przeklęte miejsce, gdzie rządzi junta.
fot. Korotayev Artyom/tass/forum
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.