"850 zbrodniarzy dobrowolnie zgłosiło się do więzienia..."

"850 zbrodniarzy dobrowolnie zgłosiło się do więzienia..."

Dodano: 
Juan Manuel Cotelo
Juan Manuel Cotelo Źródło: DoRzeczy.pl
Jednego dnia 850 zbrodniarzy dobrowolnie zgłosiło się do kolumbijskiego więzienia. – Zastrzegli, że będą chcieli osobiście prosić o przebaczenie osoby, które skrzywdzili – mówi Juan Manuel Cotelo, hiszpański reżyser filmów religijnych, który opowiedział DoRzeczy.pl jak powstał jego najnowszy film „Największy dar”

Polscy widzowie mogą już oglądać pana kolejny film. „Największy dar” to fabularyzowany dokument, którego tematem jest przebaczenie. Skąd się wziął ten temat?

Nie planowałem, że zrobię film o przebaczeniu. To był przypadek. Pomysł pojawił się kiedy byłem w Kolumbii, prezentowałem tam inny mój film. Po zakończeniu spotkania wiele osób podchodziło do mnie, żeby się przywitać, porozmawiać, zrobić wspólne zdjęcie. Przy wyjściu czekał na mnie postawny mężczyzna. – Moi szefowie chcą z panem rozmawiać – powiedział.

Szefowie, czyli kto?

Sam zadałem mu to pytanie. A on pokazał mi w Internecie zdjęcia kilku osób. Każda z nich zabiła wielu ludzi. Byłem zaskoczony, zapytałem czy to są właśnie jego szefowie. Potwierdził i powiedział, że chcą ze mną porozmawiać, by z moją pomocą prosić bliskich swoich ofiar o przebaczenie. Zgodziłem się na spotkanie i zapytałem mężczyzny gdzie są ci jego szefowie? Okazało się, że wszyscy siedzą w więzieniu. Chłopak opowiedział mi związaną z tym historię. Jednego dnia 850 osób zgłosiło się do odbycia kary. Nie zostali zatrzymani przez wojsko czy policję, przyszli z własnej woli. Przekonała ich do tego sparaliżowana kobieta poruszająca się na wózku. 29 lat życia poświęciła na to by dotrzeć do osób, które posługiwały się przemocą, dopuściły się zbrodni.

Lewicowe i prawicowe partyzantki, walki karteli narkotykowych. W Kolumbii z pewnością miała do kogo docierać. Ale skąd ta jej decyzja? Była ofiarą partyzantów, handlarzy narkotykami?

Jej mąż pobił ją tak dotkliwie, że straciła władzę w nogach i rękach. Do końca życia poruszała się na wózku. I właśnie przemieszczając się na nim stawała twarzą w twarz z zabójcami. Mówiła, że ma dla niego dobrą wiadomość: jesteś kochany bezwarunkowo przez Boga, możesz prosić o przebaczenie kiedy tylko zechcesz. Przez 29 lat z tej kobiety się śmiano, urągano jej, grożono. Jej działania nie przynosiły żadnego pozytywnego rezultatu. Aż do dnia, w którym jeden z dowódców grupy partyzanckiej zorganizował przyjęcie urodzinowe. Podczas niego zdecydował, że zgłosi się do więzienia by odpokutować za swoje winy. Zapytał kto z nim pójdzie. I tak 850 mężczyzn jednego dnia zgłosiło się do więzienia. Niedługo po tym wydarzeniu sparaliżowana kobieta umarła.

Zdecydował się pan na wizytę w więzieniu?

Tak. Pojechałem tam jakieś dwa tygodnie później, bo trzeba było załatwić różne formalności, pozwolenia. Był to dla mnie niesamowity dzień. Wszedłem tam bardzo zdenerwowany. Więzienie okazało się gigantyczne, na 17 tys. więźniów, podzielone na wielkie bloki. W jednym karę odbywali partyzanci, w innym wojskowi, w kolejnym politycy, gwałciciele… Kiedy w końcu spotkałem się z mężczyznami, którzy prosili o rozmowę ze mną każdy się przedstawił, powiedział ile osób zabił. Nie było w nich arogancji, nie szczycili się tym co zrobili. Płakali, dziękowali mi za wizytę. Zadawałem im pytania, a oni szczerze mi odpowiadali. Do więzienia wszedłem jedynie z małą kamerką Go Pro, żeby zdokumentować te rozmowy. Musiałem sprawdzić czy ta historia w ogóle jest prawdziwa. Następnym razem przyjechałem już do Kolumbii z ekipą zdjęciową.

Więźniowie przeprosili rodziny ludzi, których zabili?

To były spotkania twarzą w twarz. Zgłaszając się do wiezienia ci ludzi zastrzegli, że będą chcieli osobiście prosić o przebaczenie osoby, które skrzywdzili. Towarzyszyliśmy im w tych spotkaniach z kamerą, i pokazaliśmy je w filmie. To była najpiękniejsza rzecz jaką w życiu widziałem. Wszystko było bardzo proste i autentyczne. Widziałem kobietę przytulającą mężczyznę, który zabił jej syna. Powiedziała mu: „jestem twoja matką, a ty jesteś moim synem”. Zapytała czego chce się napić, widząc że przyniósł gitarę, zaproponowała by zagrał. Za chwilę wszyscy śpiewali.

W filmie wystąpiła Irene Villa. Matka policjantka odwoziła ją do szkoły kiedy w samochodzie wybuchła bomba podłożona przez terrorystów z ETA. Irene straciła dwie nogi i trzy palce jednej z rąk. Miała zaledwie 12 lat. Rozmawiał pan z nią. Autentycznie wybaczyła terrorystom?

Dzieci mają dużo większą łatwość przebaczania niż dorośli. Nie marnują czasu na myślenie o tym, nie stawiają warunków. Robią to co jest dobre. I Irene była takim dzieckiem. Za nią oczywiście stała matka, która w zamachu straciła rękę i nogę. To ona pchnęła ją do tego przebaczenia. Przedstawiła jej dwie opcje: stwierdziła, że albo będą szły przez życie płacząc, nienawidząc i złorzecząc tym, którzy wyrządzili im krzywdę, albo zadbają o swoje szczęście, które jest możliwe tylko wówczas jeśli zdobędą się na przebaczenie. Córka odpowiedziała, że już sobie to przemyślała. Zdecydowała, że będzie myśleć o sobie jako o kimś kto urodził się bez nóg. Dziecko może zrobić coś takiego, bo ma otwarte serce. Historia Irene jak i wszystkie inne zaprezentowane w filmie, to opowieści o autentycznym przebaczeniu, w którym nie ma niczego racjonalnego, nie ma żadnej kalkulacji.

W „Największym darze” opowiada pan także historię zdradzonego męża, który nie stracił nadziei i odzyskał żonę po wielu latach. Poznajemy też kobietę, która w wyniku ludobójstwa w Ruandzie straciła męża i niemal wszystkie dzieci. Przebacza zabójcy i nawet się z nim zaprzyjaźnia. Jak dotarł pan do tych ludzi? Zatrudnia pan sztab researcherów?

Sam często zadaję sobie pytanie jak poznałem tych ludzi. Żadnej z tych osób pokazanych w filmie nie szukałem. Te historie same do mnie przyszły, podobne opowieści ciągle do mnie spływają – nawet teraz po zakończeniu filmu.

Ludzie piszą do pana e-maile?

Pisza e-maile, dzwonią, wysyłają wiadomości przez WhatsApp. Czasem poznaję kogoś na ulicy. Każda historia przebaczenia jest piękna niezależnie od tego czy chodzi o przebaczenie mordercy czy o zażegnanie dziecięcej kłótni. W Wigilię byłem w szpitalu, brałem udział w śpiewaniu kolęd z chorymi. Jeden starszy pan mnie rozpoznał, podszedł do mnie, zapytał czy może mnie uściskać. Opowiedział mi, że „Największy dar” obejrzał w kinie aż trzy razy. Za pierwszym razem poszedł sam. Na drugi seans zabrał siostrę, a na trzeci brata. Z obojgiem nie rozmawiał od pięciu lat, postanowili się pogodzić. Napisały do mnie też dwa małżeństwa. Obie pary wybaczyły sobie po wielu latach i znów są razem. Z Kolumbii zadzwonił do mnie więzień, który co prawda nie widział filmu, ale zobaczył jego trailer. Poprosił władze więzienia o pozwolenie na to by mógł wyjść i przeprosić bliskich sześciu osób, które zabił. W Wiedniu podczas premiery filmu na sali był ksiądz. Nagle po projekcji ktoś go zapytał, czy może się wyspowiadać. Znaleźli się też kolejni chętni. W efekcie po filmie przez półtorej godziny widzów spowiadało aż siedmiu księży, którzy akurat przyszli na premierę. Jedna z kobiet podeszła do mnie wyjątkowo szczęśliwa. Przyznała, że wyspowiadała się po raz pierwszy od 44 lat. I to jest cel tego filmu. Zachęcić, dodać odwagi, popchnąć ludzi do tego by po wyjściu z kina nie postrzegali siebie jako widzów, ale bohaterów swojej własnej historii o przebaczeniu.

Tylko czy film z pozytywnym przekazem jest w stanie w ogóle zainteresować widzów? Proszę spojrzeć na media. Mało kogo obchodzą dobre informacje.

A ja jestem przekonany, że jest wręcz przeciwnie. Uwielbiamy dobre wiadomości, cieszymy się, że ktoś bierze ślub, że rodzi mu się dziecko, że wygrał na loterii czy znalazł pracę. To, że media niechętnie podają dobre informacje wynika z tego, że dużo łatwiej jest mówić o tym co negatywne. Jesteśmy wręcz rzecznikami złych wiadomości. Zdarzył się wypadek, trzęsienie ziemi, kryzys ekonomiczny, morderstwo i my podajemy to dalej. To nie jest tak, że dobre wiadomości ludzi nie interesują. Ich się po prostu im nie podaje. Od 10 lat robię filmy, które przekazują dobre nowiny. Rezultat zawsze jest pozytywny.

Jednak filmy musi pan produkować sam. Okazało się, że inni producenci nie byli zainteresowani dobrą nowiną.

W 1998 r. po raz pierwszy szukałem producenta dla mojego filmu i rzeczywiście wszyscy mi odmawiali. Nie poddałem się jednak, bo nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że nie zrobię filmu, który mam ochotę zrobić. Nie lubię występować w roli producenta, ale jeśli warunkiem powstania filmu jest to żebym sam go wyprodukował to to robię. Powołałem w tym celu fundację Infinito Más Uno, która zajmuje się produkcją filmów.

Lubię myśleć pozytywnie. To, że nikt nie chciał produkować moich filmów nie wynika z tego, że ma coś przeciwko moim pomysłom. Każdy z producentów ma własne plany i własne projekty. Do mnie też przychodzi mnóstwo propozycji, ale odmawiam. Nie dlatego, że coś mnie nie interesuje, tylko dlatego, że pracuję nad własnymi pomysłami. Jeśli mam jakiś projekt, to realizacja zajmuje mi około czterech lat i nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe rzeczy. A większość producentów to niewielcy gracze, tacy jak ja. To nie jest taka, że takie filmy jakie ja robię nikogo nie interesują. Być może właśnie dlatego ludzie się nimi interesują, bo takich propozycji dla widzów nie ma zbyt wiele. Wszystkie moje poprzednie filmy są na Netflixie i to nie ja szukałem Netflixa, Netflix przyszedł do mnie.

Chciałbym tu jednak opowiedzieć pewną historię, mogę?

Czemu nie.

Kiedyś robiłem reportaż w Los Angeles o młodocianych przestępcach z konkretnej dzielnicy. To był poważny problem społeczny. Zrobiłem wywiad z 23- latkiem, który zabił osiem osób. Powiedział mi, że z filmów, nauczył się jak poruszać się jak gangster, jak traktować kobiety, jak prowadzić samochód i jak zabijać. Stwierdził nawet, że nie przypomina sobie, żadnego filmu, który by mu przyniósł coś dobrego. Kiedy słyszysz coś takiego, a robienie filmów to twoja praca, to nie możesz już ignorować efektu jaki twój film może wywołać w widzu. Nie możesz sobie mówić, że przecież to tylko film, że nikogo nim nie zachęcasz do zabijania, rabunku, bycia niewiernym. Oczywiście nie obligujesz nikogo do takich zachowań, ale jednak promujesz takie postawy. Dlatego też w moich filmach chcę pokazywać pozytywne historie, szczęśliwe zakończenia.

Był pan reporterem, pracował pan dla agencji telewizyjnych, był dyrektorem kreatywnym stacji w Waszyngtonie. Dlaczego postanowił pan tworzyć filmy religijne?

Pierwszy film religijny jaki zrobiłem to efekt tego, że spotkałem wspaniałego księdza. Tymczasem wcześniej słyszałem jedynie opowieści o złych księżach: chciwych, wykorzystujących dzieci. Doszedłem do wniosku, że to tak jakbyśmy oglądali mecz pomiędzy najgorszymi tenisistami świata. Ich pojedynek filmuje 20 kamer, choć nie potrafią nawet przebić piłki na drugą stronę boiska. Tymczasem na sąsiednim korcie fenomenalnie grają Federer, Djoković czy Nadal. Tyle, że nikogo oni nie obchodzą, bo wszyscy śledzą tych najgorszych graczy, dyskutują o nich. Przecież to absurd. To właśnie się dzieje jeśli chodzi o temat wiary. W rozmowach o wierze bohaterami są zawsze ci najgorsi gracze. Ja akurat miałem okazję spotkać tych dobrych. Uznałem, że niech inni mówią o tych złych, ja będę pokazywał dobrych.

„Największy dar” został sfinansowany na zasadzie crowdfundingu. Lista darczyńców, która pojawiła się w napisach końcowych była imponująca.

A w polskiej wersji filmu wymienieni są tylko darczyńcy z Polski – było ich kilka tysięcy. Kolejne tysiące darczyńców pochodziły z 30 innych państw. Miałem wątpliwości co do finansowania produkcji na zasadzie crowdfundingu, ale moi współpracownicy mówili mi, że warto wierzyć w ludzi. Wyszło to fenomenalnie.

Juan Manuel Cotel – hiszpański reżyser, scenarzysta, aktor. Wyreżyserował takie obrazy jak „Ziemia Maryi” czy „Ślady stóp”. Jego najnowszy film „Największy dar”, który miał swoją premierę w Hiszpanii w ubiegłym roku był najchętniej oglądanym dokumentem oraz produkcją z największą liczbą widzów na udostępnioną do wyświetlania kopię

Rozmawiała: Agnieszka Niewińska
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także