„Do Rzeczy” – lista katów narodu Polskiego

„Do Rzeczy” – lista katów narodu Polskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Do Rzeczy” – lista katów narodu Polskiego
„Do Rzeczy” – lista katów narodu Polskiego
Stalinowscy sędziowie i prokuratorzy nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie przeciw polskim patriotom. Na straży ich bezpieczeństwa stanęła III RP. Próba rozliczania tych przestępców była podważaniem ładu Polski Okrągłego Stołu, nie mogła więc zakończyć się sukcesem. W najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy” – lista katów narodu polskiego.

Ponadto w nowym „Do Rzeczy”: raport o Ukrainie, Rosji i polskiej armii, dlaczego Tadeusz Płużański tropi katów narodu Polskiego i czy grozi nam katastrofa demograficzna.

Nowy numer „Do Rzeczy” otwiera jednak raport specjalny na temat Ukrainy i relacji pomiędzy Polską a jej sąsiadami, u których wrze. Komorowski, Tusk i Sikorski stali się zwolennikami twardego kursu wobec Rosji. To dobra zmiana dla Polski, ale nie wiąże się z żadną refleksją nad błędną polityką wobec Kremla w ostatnich latach – pisze w nowym „Do Rzeczy” Rafał A. Ziemkiewicz. I przypomina, że tak się ułożyła polska historia, iż nikt w niej jeszcze nie wyszedł dobrze na chęci dobrego czy choćby tylko racjonalnego ułożenia stosunków z Rosją, chociaż byli między zwolennikami tej opcji politycy wielkiej miary – Adam Czartoryski, Aleksander Wielopolski, Roman Dmowski. Jednak klęski ich wielkich politycznych koncepcji budziły przynajmniej szacunek. Klęska PR-owskich zalotów i szukania w Putinie sprzymierzeńca przeciwko opozycji, prowadzonych przez Tuska i Komorowskiego po tragedii w Smoleńsku, jest tylko żałosna – podkreśla Ziemkiewicz. I dodaje, że rzekome „normalizowanie” stosunków z Moskwą, pozorowane w czasie kilku ostatnich lat przez Tuska i Komorowskiego, w istocie nie było oparte na żadnej wizji ani rachubie politycznej, ale wyłącznie na oportunizmie, wymogach propagandy oraz nadziei na kariery w strukturach europejskich, w czym etykieta „rusofoba” byłaby przeszkodą. O „Końcu pieszczot z niedźwiedziem” – w nowym „Do Rzeczy”.

Z kolei Piotr Zychowicz podkreśla, że to, co się dzieje na Krymie, nie jest objawem siły Rosji, ale jej słabości. Moskwa przegrała wielką grę o Ukrainę. Teraz próbuje ratować ochłapy. Władimir Putin, tak jak wielu innych przywódców, bardzo interesuje się historią w celu szukania w niej wskazówek pomocnych przy prowadzeniu współczesnej polityki. W jego przypadku jest to oczywiście historia Związku Sowieckiego, o którego odbudowie marzy. Najwyraźniej jednak rosyjski przywódca jest mało pojętnym uczniem. Z dziejów ZSRS jasno bowiem wynika, że ten, kto dużo krzyczy i wali pięścią w stół, najczęściej niewiele może. Najniebezpieczniejszy jest zaś ten, kto milczy. I działa – pisze Zychowicz, przypominając Józefa Stalina i Nikitę Chruszczowa. Pierwszy nigdy nie zdradzał swoich intencji i emocji, miał twarz pokerzysty. W efekcie zdobył połowę Europy. Drugi prężył muskuły, urządzał dzikie sceny na sesjach ONZ, straszył świat wojną i lubował się w rozmaitych demonstracjach. Realnym efektem jego działań były zaś tylko kolejne kompromitacje i rozpoczęcie procesu rozpadu imperium. Władimir Władimirowicz Putin nie jest Stalinem, ale Chruszczowem naszych czasów – pisze Zychowicz w „Do Rzeczy”.

Na łamach tygodnika także o tym, czy Polska jest gotowa na coraz bardziej katastroficzne scenariusze, które kreślą w ostatnich dniach polskie media i polscy politycy. W 15. rocznicę naszego przystąpienia do NATO zobaczyliśmy, że konflikt zbrojny u naszych granic jest realny. Prawdopodobny jest na przykład scenariusz ataku rakietowego, gdyby sytuacja na Ukrainie wymknęła się spod kontroli, a Polska samotnie zaangażowała się w pomoc dla Kijowa. Kryzys ukraiński pokazuje wyraźnie, że ogłoszona w zeszłym roku przez rząd strategia odstraszania „Polskie kły” okazuje się dzisiaj żałosną, medialną wydmuszką, a siły zbrojne są w rzeczywistości militarnym karłem. Polska właściwie w ciągu jednego dnia może zostać powalona na kolana nagłym atakiem rakietowym, na który nie mamy możliwości odpowiedzieć. Ukraiński kryzys ujawnia ponadto, że wojsko nie tylko nie ma żadnych „kłów” i realnie nie mamy czym odstraszać Rosjan, ale – co gorsza – nie mamy się czym bronić w sytuacji rakietowego szantażu. W kategoriach humorystycznych należy więc odczytywać zapewnienia ministra obrony narodowej o tym, że polska armia nie jest w stanie wzmożonej aktywności. Nie jest, bo być nie może. Dlaczego? O tym w nowym „Do Rzeczy”.

W nowym „Do Rzeczy” również o tym, jak historyk, dziennikarz, łowca zbrodniarzy, Tadeusz M. Płużański od ćwierć wieku poluje na oprawców z UB i SB, walcząc o to, aby ich zbrodnie nie były zapomniane. Historyk, szef działu Opinie w „Super Expressie” i współpracownik „Do Rzeczy”, syn zmarłego w 2002 r. prof. Tadeusza Płużańskiego, od ćwierć wieku śledzi i demaskuje działalność komunistycznych oprawców, ich losy i kariery. Jego dziadka niemieccy okupanci zakatowali na Pawiaku. Jego ojciec, Tadeusz Płużański senior, urodzony w 1920 r., był uczestnikiem kampanii wrześniowej, działał w konspiracyjnej Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej i Tajnej Armii Polskiej założonej między innymi przez rtm. Witolda Pileckiego. Aresztowany w maju 1947 r., rok później został skazany na podwójną karę śmierci. Po dwóch miesiącach w celi śmierci przyszła amnestia. Na początku kwietnia do księgarń trafi wydana przez wydawnictwo Fronda kolejna książka Płużańskiego pt. „Lista oprawców”. O jej autorze w „Do Rzeczy” pisze Wojciech Wybranowski.

Na łamach tygodnika głos zabiera także sam Płużański. I przypomina, że co prawda od 1989 r. można mówić o żołnierzach wyklętych, ale niewielu badaczy zajmuje się natomiast ich oprawcami. Ci zbrodniarze – czy to śledczy stosujący bezpośredni terror, czy sędziowie i prokuratorzy, mordercy sądowi – są nadal pod ochroną. Nie ponieśli żadnej kary. O abolicji dla komunistycznych zbrodniarzy przesądzono pod koniec lat 80. ubiegłego wieku przy Okrągłym Stole i w Magdalence - pisze Płużański. I podkreśla, że sytuację zmieniło dopiero powołanie Instytutu Pamięci Narodowej, który stwierdził, że zbrodniarzami są również sędziowie i prokuratorzy. Aby kaci nie pozostali zapomniani – na łamach „Do Rzeczy” przypomnienie tych najkrwawszych.

„Do Rzeczy” alarmuje też, że nasz kraj wymiera. W 2070 r., według tworzonego właśnie raportu GUS, Polaków może być zaledwie 21 mln. Dalekosiężnych badań nie zamawia ani premier, ani prezydent – to sam Główny Urząd Statystyczny decyduje się na prognozę. Wciąż aktualna jest ta z 2008 r. wybiegająca do 2035 r., ona też zasmuca, bo struktura ludności zmieni się radykalnie: dziś jest 4,6 mln rodzin z dziećmi, ma być o milion mniej; a blisko dwie trzecie gospodarstw domowych będzie wtedy liczyło już tylko jedną osobę. To są burzowe chmury, lecz dopiero prognoza „Polska 2070” wieszczy kataklizm. Powstała na podstawie wyników spisu ludności z 2011 r. „Do Rzeczy” dotarło do głównych założeń prognozy „Polska 2070”. Wedle przyjętych scenariuszy, Polaków w 2070 r. ma być około 26 mln. Widełki stanowią liczby 23,9 mln (najgorszy scenariusz) i 27,7 mln mieszkańców (najbardziej optymistyczny). Od tego trzeba odjąć falę emigracji. Na wychodźstwie może być więc w sumie 3 mln rodaków. O kurczącej się liczbie Polaków – w najnowszym „Do Rzeczy”.

Nowy numer „Do Rzeczy” jest dostępny z płytą „Panien Wyklętych” – patriotycznego projektu muzycznego Darka Malejonka i znakomitych polskich wokalistek. Ponadto specjalnie dla czytelników „Do Rzeczy” w prezencie – kod dostępu do filmu „Solidarni 2010”. Nowy numer tygodnika „Do Rzeczy” – w sprzedaży od poniedziałku, 10 marca 2014. E-wydanie jest dostępne już od niedzieli wieczorem u dystrybutorów prasy elektronicznej.

Tygodnik „Do Rzeczy” to tytuł kierowany przez Pawła Lisickiego. Jest pismem konserwatywno-liberalnym. Ukazuje się od stycznia 2013 r. Wydawcą tygodnika jest spółka Orle Pióro. Na łamach tygodnika publikują m.in. Piotr Semka, Rafał A. Ziemkiewicz, Cezary Gmyz, Waldemar Łysiak, Bronisław Wildstein.

Cały wywiad opublikowany jest w 11/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także