Pożegnanie z Gowinem
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Pożegnanie z Gowinem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pożegnanie z Gowinem
Pożegnanie z Gowinem

Co znaczy być dobrym ministrem w rządzie Donalda Tuska? Po dymisji Jarosława Gowina sprawa jest jasna. Podstawowymi kryteriami oceny są posłuszeństwo i podporządkowanie się. Nieważne, czy ma się sukcesy, czy nie. Nieważne, czy działa się skutecznie, czy też pozoruje i leniuchuje. Mierny i bierny, ale wierny – tak najkrócej można by zdefiniować oczekiwania premiera wobec swoich ministrów. Można być całkiem bezbarwnym, ba, szkodliwym wręcz dla państwa urzędnikiem, tak jak choćby nieudolnie reformująca oświatę minister Krystyna Szumilas, a i tak pozostać na stanowisku.

W przeciwieństwie do pozostałych Gowin mógł się pochwalić dokonaniami. Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że przepisy, na podstawie których wydał rozporządzenie o reorganizacji sądów rejonowych, są zgodne z konstytucją. Minister przygotował nowelizację kodeksu karnego. Wreszcie, last but not least, Gowin pierwszy raz od wielu lat doprowadził do prawdziwej deregulacji zawodów na rynku. Czy to mało? Jak widać, na to, żeby pozostać w gabinecie Tuska, mało.

Gowin miał bowiem jedną niedającą się wyeliminować wadę: od początku konsekwentnie głosił swoje poglądy w kwestiach obyczajowych, czym ściągnął na siebie gniew feministek, lewaków, radykałów i radykałek wszelkiej maści. W porównaniu z Tuskiem, który z lawiranctwa uczynił cnotę, polityk z Krakowa coraz bardziej jawił się jako symbol stałości. Był żywym wyrzutem sumienia dla tych, którzy dawno już pożegnali się z wiarą w to, że w polityce liczą się idee. Przypominał Platformie o tym, czym jeszcze kiedyś ta partia miała być. Przypominał o tym, że konserwatywny polityk nie może opowiadać się za przyjęciem związków partnerskich, że ludzkie zarodki nie mogą być materiałem służącym do eksperymentów, że demokracja ma swoje ograniczenia. Polityka nie polega tylko na skutecznym zarządzaniu społecznymi emocjami, na sprytnej grze na uczuciach.

Tym samym coraz bardziej zawadzał. Coraz mniej pasował do Platformy, która z każdym miesiącem rządów Tuska okazuje się cyniczną partią władzy, ideologicznie skolonizowaną przez dominującą w mediach lewicę. W ostatnim okresie po katastrofie smoleńskiej także partią, której rola sprowadza się do zapewnienia bezpieczeństwa Tuskowi i jego najbliższym współpracownikom. Funkcja premiera, można sądzić, jest swoistą polisą ubezpieczeniową Tuska. Chroni go ona przed odpowiedzialnością za skandaliczny przebieg śledztwa smoleńskiego i obecny stan państwa.

Odwołując Gowina i powołując na jego miejsce Marka Biernackiego, Tusk wykazał się, jakżeby inaczej, sprytem. Na pozór utrzymał w partii równowagę między liberałami a konserwatystami – bo tych ostatnich zdaje się reprezentować Biernacki. Kupił czas i jak zwykle zasłużył na oklaski lewicowych salonów, które mogą się cieszyć z odwołania znienawidzonego konserwatysty. Ciekawe tylko, na jak długo mu to wystarczy?

Czytaj także