Gursztyn: Teorie tzw. realistów i komunistów o Powstaniu łączy wspólny mianownik

Gursztyn: Teorie tzw. realistów i komunistów o Powstaniu łączy wspólny mianownik

Dodano: 
Piotr Gursztyn
Piotr Gursztyn Źródło: PAP / Andrzej Rybczyński
– Trzy narracje – komunistyczna, druga – nazwijmy ją filozofią pedagogiki wstydu i trzecia – tzw. realistów – łączy wspólny mianownik: nie neguje się bohaterstwa powstańców, ale neguje się sens ich walki. To jest to samo. Sprowadza się do stwierdzenia „dobrzy Powstańcy, źli dowódcy”. To sprowadzałoby Powstańców do roli matołków, którzy poszli na rzeź – mówi portalowi DoRzeczy.pl Piotr Gursztyn, dyrektor TVP Historia.

Jakie jest znaczenie rocznicy, którą dziś obchodzimy?

Piotr Gursztyn: Znaczenie jest ogromne. Po pierwsze – istotny jest kontekst historyczny i polityczny. W okresie PRL do Powstania Warszawskiego odnosili się – krytycznie – komuniści, było też ważnym punktem odniesienia dla Polaków, przez cały okres Polski Ludowej. Drugim aspektem jest ogromne znaczenie symboliczne tego zrywu – on jest bardzo ważny dla polskiego społeczeństwa, jak bardzo pokazują tłumy gromadzące się 1 sierpnia o godzinie 17.00 już nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce.

Są jednak trzy narracje bardzo krytyczne wobec Powstania. Komuniści, o których Pan wspomniał. Chcieli pomniejszać rolę tego zrywu, uważali go za zbrodnię, przemilczali fakt, że to sowieckie wojska pozwoliły na wykrwawienie się stolicy. A jeśli już mówiono o bohaterstwie, to oddziałów komunistycznych. Druga narracja pojawiła się w latach 90., w której „Gazeta Wyborcza” mówiła o rzekomym antysemityzmie powstańców. Trzecia narracja jest jednak zupełnie inna – nie odmawia bohaterstwa żołnierzom i warszawiakom biorącym udział w walkach, bardzo krytycznie odnosi się jednak do samej decyzji o wybuchu Powstania. Zdaniem realistów Powstanie było klęską, której można było uniknąć.

Ale te trzy narracje – komunistyczna, druga – nazwijmy ją filozofią pedagogiki wstydu i trzecia – tzw. realistów – łączy wspólny mianownik: nie neguje się bohaterstwa powstańców, ale neguje się sens ich walki. To jest to samo. Sprowadza się do stwierdzenia „dobrzy Powstańcy, źli dowódcy”. To sprowadzałoby Powstańców do roli matołków, którzy poszli na rzeź. Bo przecież Armia Krajowa była armią ochotniczą, nikt do udziału w walce nie zmuszał. Były przypadki odmowy udziału w walce, i ludzie ci kar nie ponieśli. Jest też jeszcze jeden wspólny mianownik narracji komunistów, „Gazety Wyborczej” oraz tzw. realistów.

Jaki?

To głęboka niechęć do polskiego ludu. Komuniści w sposób oczywisty byli niechętni do zrywu Polaków, bo nie był to zryw komunistyczny, ale republikański, był on dla nich zagrożeniem. Zwolennicy filozofii pedagogiki wstydu boją się polskiego ludu, bo uważają go za ciemny, antysemicki, groźny. Również tzw. realiści nie lubią polskiego ludu, z uwagi na swego rodzaju elitaryzm. Rzeczą charakterystyczną jest, że to samo na temat Powstania Warszawskiego pisze Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej”, to samo piszą realiści i to samo pisał Zenon Kliszko. Uczestnik powstańczych walk, ale z Armii Ludowej, w PRL komunistyczny aparatczyk. To tak naprawdę jedna narracja.

Jednak są argumenty. Powstanie nie skończyło się wygraną, ale klęską. Potwornym zniszczeniem miasta, rzezią Woli, śmiercią tysięcy cywilów. Czy nie należało jednak szukać alternatywnych rozwiązań?

Tylko tu pojawia się pytanie o to, jaka była ta alternatywa. I jak pyta się o to tzw. realistów, to oni milczą, bądź sprowadzają to do tezy, że trzeba było poczekać, front by przeszedł. Ale ja osobiście uważam, że bardzo mało prawdopodobna jest teza, że Niemcy oddaliby Warszawę bez walki. Stolica była zbyt ważnym punktem strategicznym. To był węzeł na rzece, do tego propagandowo pierwsza stolica, którą zdobył Wehrmacht. Nie po to Adolf Hitler przysłał do Warszawy generała Reinera Stahela, wybitnego specjalistę od obrony oblężonych miast, żeby miasto poddać Sowietom. Hitler kazał bronić znacznie mniejszych miejscowości, jak Tarnopol. Tym bardziej kazałby bronić Warszawy. A więc do krwawych walk na terenie stolicy i tak by doszło. Jest jeszcze jeden argument.

Jaki?

Planowane było przecież także powstanie wywołane przez Armię Ludową i komunistów.

Ale oni byli bardzo słabi, znacznie słabsi od Armii Krajowej.

To prawda. Oni byli bardzo słabi. Ale byli w stanie wywołać pandemonium. Zajęliby kilka budynków. Wywiesiliby jednak flagi nie czerwone, a biało-czerwone. A Niemcy w odwecie nie rozróżnialiby, kto wywołał walki, i tak dokonaliby masakry w mieście. Jeżeli jednak nawet nie doszłoby do Powstania, to rok później – o czym pisał Leszek Żebrowski – doszłoby zapewne do powstania antykomunistycznego. Z tym, że o ile Powstanie Warszawskie miało skandalicznie małe, ale jednak poparcie zachodnich aliantów, tak powstanie wymierzone w Sowietów zostałoby potępione. Gdyby jednak jakimś cudem nie doszło do walk, miasto zajęto pokojowo, nie można wykluczyć, że w stolicy doszłoby do czegoś w rodzaju obławy augustowskiej, ale na znacznie większą skalę. Bo przypomnę, że w okręgu białostockim, gdzie została słabo przeprowadzona akcja Burza (też zresztą krytykowana), dokonano potem największej zbrodni wojennej między rokiem 1945 a masakrą w Srebrenicy w roku 1993.

Przypomnę jednak, że przeciwni decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego byli tak wybitni przedstawiciele polskiej emigracji, których nie da się zestawić z propagandystami PRL. Przypomnijmy, że decyzję o wybuchu Powstania krytykowali m. in. wódz naczelny, generał Kazimierz Sosnkowski, generał Władysław Anders, czy pisarz i publicysta Józef Mackiewicz.

O przepraszam, co do tego ostatniego nazwiska zaprotestuję.

Józef Mackiewicz był przecież przeciwko decyzji o wybuchu Powstania?

Był przerażony w chwili wybuchu Powstania. Jednak już po wojnie pisał, że Powstanie Warszawskie było zasadne i bardzo korzystne dla Polski: „Plan [Powstania Warszawskiego] był rozumny i pod każdym względem politycznie moralny. Nieprawdą jest, że wybuchło przedwcześnie, że działała tu „zbrodnicza lekkomyślność generała Bora”. […] Mimo wszystko powstanie przyniosło nam ogromne korzyści polityczne. Daliśmy o sobie mówić na początku tej wojny w sposób nie zawsze fortunny, gdyż nagły upadek Polski w 1939 roku był zbyt niespodziewany dla opinii publicznej, nieprzywykłej do wojen błyskawicznych. Dajemy o sobie mówić na końcu, a to o wiele ważniejsze” – pisał Józef Mackiewicz. Z kolei generał Kazimierz Sosnkowski owszem, Powstania nie popierał, ale go nie zakazał. Zaś generał Anders współpracował po wojnie z generałem Borem Komorowskim. Gdyby uważał Powstanie za zbrodnię raczej by tego nie robił.

To ostatnia kwestia – Powstanie było jednak klęską i tragedią. Jest jego Muzeum, czcimy bohaterów. A wciąż nie ma sensownego Muzeum Bitwy Warszawskiej, która była jednym z najbardziej chwalebnych polskich zwycięstw. Czy jednak nic nie ujmując Powstańcom nie jest błędem, że nie czcimy wystarczająco polskich zwycięstw?

Być może. Jednak tu pamiętajmy, że jest jeszcze kwestia zapotrzebowania społecznego – Muzeum Powstania było obietnicą polityczną, zrealizowaną przez Lecha Kaczyńskiego. Samo Powstanie było żywe w pamięci obywateli w całym okresie PRL, pamięć o Bitwie Warszawskiej próbowano całkowicie wymazać. Pamiętajmy też, że od Powstania minęło mniej czasu, i jego uczestnicy wciąż są wśród nas.

Czytaj też:
Ołdakowski: Dla powstańców ważna jest pamięć
Czytaj też:
Powstanie Warszawskie. Ksiądz Wyszyński znalazł kartkę z dwoma słowami

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także