List red. Warzechy do sędziów
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

List red. Warzechy do sędziów

Dodano: 
Jak naprawić polski wymiar sprawiedliwości?
Jak naprawić polski wymiar sprawiedliwości? Źródło: Forum / Marian Zubrzycki
"Nie godzę się na stwierdzenie, że „wszyscy sędziowie to złodzieje”, a gdy pewien znany działacz i współpracownik wicepremiera robi na Twitterze ankietę: „czy nadzwyczajną kastę należy zaorać?”, jestem zdegustowany" –  pisze do środowiska sędziowskiego red. Łukasz Warzecha. Całość listu poniżej.

Szanowni Sędziowie

Postanowiłem do Was napisać (nie do wszystkich z Was, bo nie do wszystkich warto, ale to wyjaśnię trochę dalej) z kilku powodów.

Po pierwsze dlatego, że korespondowałem niedawno z pewnym sędzią na Twitterze. I ten sędzia, odpisując na moją uwagę, że środowisko sędziowskie samo zapracowało na to, że dziś ludzie w większości mają kompletnie gdzieś jego los, napisał mi – z dumą, jak sądzę: „Nie byliśmy populistami!” – czym dowiódł, że kompletnie nie rozumie relacji z Polakami, na jakie przez lata sędziowie sobie wydajnie zapracowali; nie rozumie, co zdarzyło się w 2015 roku podczas wyborów; wreszcie, niestety, nie rozumie roli, arcyważnej, jaką powinien w demokratycznym państwie grać sędzia. Prawdziwy sędzia, nie nadęty członek pretensjonalnej elity.

Po drugie – ponieważ szanuję Wasz zawód i wiem, że jest wśród Was, szczególnie na niższych szczeblach, mnóstwo sędziów pracujących ciężko na co dzień, starających się orzekać sprawiedliwie, a nie tylko zgodnie z literą prawa, wkładających w pracę wysiłek i serce. I wierzę, że właśnie do tych z Was warto napisać w sytuacji, gdy emocje wygaszają zdrowy rozsądek.

Po trzecie – ponieważ nie godzę się na głupie, absurdalne i fałszywe generalizacje. Nie godzę się na stwierdzenie, że „wszyscy sędziowie to złodzieje”, a gdy pewien znany działacz i współpracownik wicepremiera robi na Twitterze ankietę: „czy nadzwyczajną kastę należy zaorać?”, jestem zdegustowany. To nie jest poziom, na którym powinniśmy dyskutować o zmianach jednego z najważniejszych mechanizmów państwa.

Po czwarte – ponieważ widzę zagrożenia, jakie wynikają z nowych rozwiązań prawnych. Ale nie, jak panikuje już w doprawdy absurdalny sposób opozycja, zagrożenie dla demokracji albo dla sędziowskiej niezawisłości w codziennej pracy. Zagrożenie polega głównie na tym, że zamiast w sposób przemyślany i mądry reformować system, odwraca się tylko znak z plusa na minus (lub odwrotnie, jak kto chce) i tworzy się instrumenty, które kiedyś inna władza bez pardonu wykorzysta, żeby znów te znaki odwrócić. Nie tak buduje się instytucje w państwie.

Jednak ta sytuacja jest w ogromnej mierze konsekwencją arogancji środowiska prawniczego. Jeśli zechcecie ten list przeczytać do końca, bądźcie przygotowani na to, że nie znajdziecie w nim stwierdzeń dla siebie miłych. Ale nie piszę go, żeby Wam było miło, lecz dlatego, że liczę – może naiwnie – że jakaś część wśród Was zechce powściągnąć rozhuśtane emocje i postara się zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Mam nadzieję, że ten list Wam w tym pomoże. I zapewniam, że piszę go z jak najlepszą wolą.

Wiele, wiele lat temu, w 2002 roku, współpracowałem ze ś.p. Januszem Kochanowskim przy organizacji dużego międzynarodowego wydarzenia. Było to jeszcze długo nim pan Janusz (znaliśmy się na tyle dobrze, że mogę o Nim tak pisać) został rzecznikiem praw obywatelskich. Moim zdaniem najlepszym, jakiego miała III RP.

Janusz Kochanowski założył Fundację Ius et Lex. Jej nazwa była bardzo istotna. Ius to sprawiedliwość, lex – prawo. Dwa ważne pojęcia. Dr Kochanowski rozumiał, że w Polsce zwykle nie idą w parze. Wskazywał, jak ważne jest, aby prawo oraz jego praktyczne wykonywanie uwzględniały poczucie sprawiedliwości. W ramach swojej fundacji zabrał się za zorganizowanie konferencji poświęconej odpowiedzialności karnej w systemach demokracji liberalnej, na którą – dzięki swoim kontaktom – sprowadził najwybitniejszych przedstawicieli świata prawniczego i naukowego.

Zainteresowanie ze strony środowiska prawniczego – nie tylko sędziowskiego – powinno być teoretycznie ogromne. W ciągu trzech dni można było w Warszawie posłuchać i podyskutować z ludźmi, których dzieła zapełniały półki prawników na całym świecie: między innymi z Andrew von Hirschem, Anthony Duffem, Georgem Kellingiem czy Georgem P. Fletcherem. Tymczasem spośród ważnych, a nawet mniej ważnych polskich prawników nie przyszedł nikt. Spośród sędziów SN czy TK – również. Literalnie nikt. Pamiętam doskonale swój szok.

Stało się tak po części dlatego, że pan Janusz nie był w środowisku prawniczym, a zwłaszcza wśród sędziów, lubiany. Jakiś tam doktor prawa nie będzie mówił ważnym polskim praktykom o rzeczach, o których oni nie mają ochoty słuchać. Nie będzie ich krytykował – od czego nigdy nie uciekał, choć zawsze robił to w sposób elegancki, ale przy tym złośliwy i inteligentny.

Ale też stało się tak, gdyż polskie środowisko prawnicze było i w dużej mierze nadal jest pełne pychy. Jacyś tam Anglicy, Niemcy czy, broń Boże, niecywilizowani Amerykanie nie będą najważniejszym polskim sędziom opowiadać o jakimś tam retrybutywizmie albo ekonomicznym podejściu do wymiaru sprawiedliwości.

I tu nic się nie zmieniło. Jeżeli dziś dziwicie się, dlaczego większość Polaków macha obojętnie ręką na reformę wymiaru sprawiedliwości, która faktycznie może budzić zastrzeżenia, to odpowiem wam brutalnie: bo po 1989 roku mieliście Polaków gdzieś. Oczywiście – nie wszyscy. Znów muszę zrobić to zastrzeżenie ze świadomością, że jest wśród Was wielu ludzi uczciwych i sprawiedliwych. Niestety, Wasze środowisko jest postrzegane przez pryzmat dwóch grup: po pierwsze – grupy czarnych owiec, których często nie spotykały konsekwencje za najoczywistsze przewinienia; po drugie – przez pryzmat sędziów funkcyjnych, tych z najważniejszych polskich sądów oraz tych, kierujących sędziowskimi gildiami. Zwłaszcza ci ostatni waszego wizerunku raczej nie poprawiali.

Zadam kilka prostych pytań.

Pierwsze: co zrobiliście – jako całe środowisko – żeby pozbyć się z Waszego grona po 1989 roku sędziów skompromitowanych orzekaniem pod dyktando władz w Peerelu? Nic. Do niedawna w Izbie Karnej Sądu Najwyższego zasiadał sędzia, mający na koncie polityczne wyroki z lat 80. Oburzaliście się, gdy wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł mówił podczas Kongresu Prawników Polskich o historii waszego środowiska, bo na sali większość to byli młodzi sędziowie. Część, pałając infantylnym oburzeniem, wyszła. Tylko że tu jest ciągłość. Waszymi patronami i mistrzami w zawodzie są w najlepszym wypadku ci, którzy nie widzieli problemu, aby pozostawić sędziowskie łańcuchy tym, którzy orzekali zgodnie z linią i życzeniem partii. W najgorszym – sami ci, którzy takie wyroki wydawali. W tym sensie to jest bagaż obarczający całe Wasze środowisko. Nie przypominam sobie ani jednego oświadczenia środowiska sędziowskiego, które uznawałoby to za problem. Ani jednego, które odcinało się od sędziów czasów Peerelu.

Drugie: jaki wypracowaliście przez cały czas III RP mechanizm, żeby przybliżyć i wyjaśnić ludziom waszą pracę? Żeby wytłumaczyć, dlaczego czasami sędzia musi – pod ciężarem zeznań i dowodów lub przy ich braku – wydać wyrok, kłócący się z poczuciem sprawiedliwości. Żeby wyjaśnić, dlaczego niezawisłość sędziowska jest ważna. Ile było konferencji prasowych rzeczników sądów po najbardziej niezrozumiałych wyrokach, nawet nie w sprawach politycznych, ale karnych? W jaki sposób dbaliście, żeby ludzie lepiej pojęli skomplikowany prawniczy język?

Tu znów przypomina mi się ś.p. Janusz Kochanowski, który jako rzecznik praw obywatelskich wydał encyklopedię prawa dla zwykłego człowieka, aby ten choć trochę połapał się w trudnej materii. A co zrobiliście Wy? Ilu z Was postarało się przedstawiać ustne uzasadnienia wyroków tak, żeby dotarły do przeciętnego Kowalskiego? Ilu próbowało tu naśladować amerykańskich sędziów (wiem, inny system), którzy za swój obowiązek uznają mówienie do ludzi w sposób dla nich nieskomplikowany?

Odpowiadam: tu też nie zrobiliście nic. Kompletnie nic, poza prywatnymi inicjatywami niektórych z Was. Ale żadnego systemowego przedsięwzięcia nie było. Dlaczego? Odpowiem: bo nie uważaliście, że to potrzebne. Jako depozytariusze wiedzy tajemnej, nie uznawaliście, że musicie się tłumaczyć plebsowi z waszych postanowień i wyroków. Nie mieliście słuchu społecznego, a teraz narzekacie, że lud nie bierze Was w obronę i nie rozumie, jak jesteście ważni. Ano – nie rozumie. Nigdy mu tego nie wytłumaczyliście.

Nigdy też nie postaraliście się, aby szacunek dla litery prawa szedł w parze z szacunkiem dla poczucia sprawiedliwości, które jest wprawdzie czynnikiem niewymiernym i niezapisanym w kodeksach, ale bez uwzględniania go Wasze orzekanie wisi w próżni. Tego również nigdy nie uwzględnialiście, a może nawet nie rozumieliście.

Trzecie: ile było wyroków naprawdę kuriozalnych, które trudno wytłumaczyć sobie inaczej niż ostrym przechyłem politycznym danego sędziego? Takich jak w sprawie Jarosława Marka Rymkiewicza, Rafała Ziemkiewicza, Mariusza Kamińskiego? Ilu z Was uznało za stosowne wyrazić publicznie oburzenie, choćby warunkowe, gdy wyszły na jaw nagrania rozmów i pojawiły się podejrzenia o korupcję w Sądzie Najwyższym?

Czwarte: dlaczego jako całe środowisko pozwoliliście na to, żeby zostać wciągniętym w wojnę polityczną? Ile przedstawiliście, choćby od 2015 roku, własnych propozycji gruntownej reformy wymiaru sprawiedliwości? Gdzie one są? Jak można traktować poważnie Wasze obecne żale, skoro nigdy nie pokazaliście, co systemowo można by zmienić, choćby po to, żeby – konkretna sprawa – naprawić system oceniania sędziów, który służył wspieraniu swoich, albo zlikwidować podejrzenia o stronniczość procedury dyscyplinarnej?

Piąte: dlaczego pozwalacie, żeby reprezentowali Was ludzie, którzy zamiast włączyć się merytorycznie do dyskusji, organizują jakieś idiotyczne palenie świec pod Sądem Najwyższym – czyli po prostu polityczną demonstrację? Nie przyszło Wam do głowy, że w ten sposób w każdej sprawie, choćby lekko zahaczającej o politykę, powstanie teraz podejrzenie, że Wasze wyroki będą motywowane Waszym ustawieniem się w politycznym konflikcie?

Dlaczego strzeliliście sobie ponownie w stopę, używając triku prawnego, aby nie musieć w tym roku ujawniać swoich oświadczeń majątkowych w internecie? Naprawdę nie widzicie, że w ten sposób wspieracie krzywdzący dla większości z Was stereotyp sędziego jako złodzieja i kombinatora?

Mnie również niepokoi część wprowadzanych zmian. Uważam, że najgłośniejsze z nich – zmiana sposobu wybierania sędziów do KRS oraz wygaszenie kadencji sędziów Sądu Najwyższego – niczego nie naprawiają systemowo, a jedynie odwracają bieguny w wadliwym systemie. Ale jeśli dziś rządzący mogą takie właśnie zmiany forsować przy minimalnym sprzeciwie obywateli i z silnym mandatem, to jest w ogromnej części Wasza wina. To Wy nigdy nie postaraliście, żeby zaproponować coś nowego. To Wy nie chcieliście być partnerami w dyskusji o potrzebnych zmianach. Nawet tak oczywiście potrzebna reforma jak ta, którą próbował wprowadzić Jarosław Gowin jako minister sprawiedliwości, spotkała się z waszym twardym oporem.

Nie wiem, jaka część spośród Was nieco już oprzytomniała i dostrzega, że budowanie antyrządowej partyzantki wśród sędziów to droga donikąd. Oby jak największa. Mam nadzieję, że za jakiś czas – zanim inna władza zrobi sobie pałkę z metod, które dziś wypracowało PiS – uda się z pomocą tych właśnie spośród Was przemyśleć, przedyskutować i zaprojektować autentyczną, a nie udawaną reformę wymiaru sprawiedliwości. Taką, z której będziemy mogli być dumni i która nie będzie polegała na prostym przełożeniu wajchy: wcześniej byli „ich” sędziowie, teraz będą „nasi”. Żeby to jednak nastąpiło, ci spośród Was, którzy zachowują zdrowy rozsądek i mają kontakt z rzeczywistością, muszą wyemancypować się spod wpływu sędziowskiej czapy, która zrobiła Waszemu środowisku wielką krzywdę. 

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także