Jeszcze o fake news na przykładach
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Jeszcze o fake news na przykładach

Dodano: 
Łukasz Warzecha, "Do Rzeczy"
Łukasz Warzecha, "Do Rzeczy" Źródło: DoRzeczy.pl
Sposób, w jaki "Gazeta Wyborcza" poinformowała o transparencie narodowców, wywieszonym w Szczecinie przy okazji Tall Ships Races, pokazuje idealnie, jakie zagrożenia niesie z sobą, a zarazem jak oderwany od życia jest postulat karania za fałszywe wiadomości.

W najnowszym numerze tygodnika „Do Rzeczy” znajdą Państwo mój tekst, który wskazuje, że realizacja pomysłu, który został już wprowadzony w Niemczech (nie wszedł jeszcze w życie) i już wywołuje tam ogromne kontrowersje, może być skrajnie niebezpieczna dla wolności słowa. Ale cóż, wolnością słowa chyba nikt się dziś specjalnie nie przejmuje. Przez zwolenników partii rządzącej jest uznawana raczej za ekstrawagancki wymysł liberalnych pięknoduchów, wrogich najlepszej władzy pod słońcem, a druga strona konfliktu używa jej jako wygodnego hasła i wytrycha, podczas gdy, sprawując władzę, dusiłaby ją bez litości.

Chcę tu tymczasem przedstawić appendix do swoje tekstu w naszym tygodniku, wskazując na wspomniany na początku konkretny przypadek.

Oto narodowcy zaprezentowali transparent z napisem „Nazi German death camps, not Polish”, na którym widniała sylwetka niemieckiego żołnierza z wpisaną w nią swastyką, celującego z pistoletu w głowę klęczącej sylwetce człowieka z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Przekaz całkowicie jasny i zrozumiały. Nikt będący przy zdrowych zmysłach nie uznałby, że chodzi tutaj o propagowanie narodowego socjalizmu.

Tymczasem jak opisuje to „Gazeta Wyborcza” (cytuję za zrzutem ekranu ze strony szczecińskiej „GW” zrobionym 5 sierpnia; obecnie tytuł tekstu jest już zmieniony)? Tytuł brzmi: „Swastyka i »Polska dla Polaków«. Narodowcy zatrzymani na The Tall Ships Races”. Dalej czytaliśmy w pierwszej wersji tekstu: „Wywiesili na moście transparent ze swastyką. Potem kilkudziesięciu mężczyzn ubranych w jednolite koszulki z napisem »Polska dla Polaków. Polacy dla Polski« próbowała [tak w tekście] wejść na teren finału The Tall Ships Races. Zatrzymała ich policja”.

W nowej wersji tekstu do pierwszego zdania dodano: „i hasłem »Nazi German death camps not Polish«”. Nie poprawiono nawet ewidentnego błędu redakcyjnego, który powstał prawdopodobnie przez wykreślenie słowa „grupa” (stąd gramatycznie błędne „próbowała” zamiast „próbowało”).

Manipulacja zawarta zwłaszcza w pierwotnej wersji artykułu jest ewidentna. Swastyka służy tu bowiem jedynie do oznaczenia winowajcy zbrodni, przeciwko której autorzy transparentu się wypowiadają. Nie ma żadnej wątpliwości, że transparent potępia hitlerowskie bestialstwo. Tymczasem lid tekstu został skonstruowany tak, że czytający odnosi wrażenie, iż swastykę narodowcy potraktowali jako własny symbol.

Entuzjaści karania za fake news uznają, że to właśnie klasyczny przypadek, gdy taka kara powinna zostać wymierzona – przy czym nie spotkałem się jeszcze z choćby ramowym opisem, jak to w praktyce powinno ich zdaniem wyglądać: procedura administracyjna, zmiany w kodeksie karnym, jak poradzić sobie z problemem braku definicji mediów w polskim prawie itd. Tylko że jest dokładnie przeciwnie: ta właśnie sprawa pokazuje, z jak niejednoznaczną i skomplikowaną materią mamy do czynienia. Bo czy w pierwszej wersji tekstu Giewu skłamała? Otóż – nie. Narodowcy faktycznie wywiesili transparent ze swastyką. Owszem, informacja była zmanipulowana, lid nie pokazywał kontekstu – to prawda. Ale nie było tam „oczywistej nieprawdy”. Gdyby kara za fake news miała dotyczyć „oczywistego kłamstwa” – jak chcą zwolennicy – tu nie miałaby zastosowania. A gdyby miała dotyczyć czegoś więcej, to wkraczalibyśmy na grunt dramatycznie już groźnych interpretacji i wieloznaczności.

Inny przykład: głośna swego czasu historia niewpuszczenia do autobusu na warszawskim Dworcu Zachodnim. Ludwika Włodek napisała wtedy na Facebooku, że jej krewnego o ciemnym kolorze skóry nie wpuszczono do autobusu z powodów rasistowskich. Nic dziwnego – Włodek, była dziennikarka Giewu, jest z przekonania osobą lewicy, więc każde podobne zdarzenie jest gotowa interpretować w taki właśnie sposób. Wkrótce okazało się, że pomiędzy pasażerem oraz kierowcą (zresztą z litewskich linii) doszło po prostu do spięcia o ponadwymiarowy bagaż, a osobą zaostrzającą spór był sam pasażer.

I znów – fake news czy nie? Faktem jest, że pasażer miał ciemny odcień skóry i że wybuchła awantura. Reszta jest sprawą interpretacji. Sam zdecydowanie skłaniam się ku twierdzeniu, że tylko przewrażliwiony lewak mógł w tym incydencie dostrzec element rasistowski, ale to jednak kwestia interpretacji, bo nikt nie siedzi w głowie drugiego człowieka i nie jest w stanie przeniknąć jego motywacji do końca.

Weźmy teraz przykład z drugiej strony. Wyobraźmy sobie, że narzędzie w postaci kar za fake news dostaje do ręki Platforma, a opozycyjne wobec niej medium pisze, że w restauracji Sowa i Przyjaciele politycy PO płacili z publicznych pieniędzy za prywatne biesiady. Kłamstwo czy prawda? Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, żeby dostrzec, że w innych warunkach politycznych ludziom PO łatwo będzie dowodzić, że to kłamstwo, bo – niezależnie od treści rozmów – dotyczyły one w gruncie rzeczy spraw państwa, a więc nie były spotkaniami prywatnymi.

Zachęcając do lektury tekstu w najnowszym numerze „Do Rzeczy”, gdzie rozwijam argumentację przeciwko wprowadzaniu nowych instrumentów prawnych, muszę stwierdzić jedno: motywacja tych zwolenników władzy, którzy popierają (w 99 procentach przypadków kompletnie bezrefleksyjnie) jakiś nieokreślony system kar za fake news, jest niestety bardzo prosta – i zarazem bardzo groźna: „Złe, polskojęzyczne media kłamią na temat najlepszego rządu w historii Polski, więc trzeba je karać”.

Niestety, opinia, że przepisy prawa muszą mieć walor uniwersalny – czyli muszą mieć taki kształt, żeby działały dobrze w każdych warunkach, przy każdej władzy, a nie służyły za pałkę do okładania przeciwnika w danym momencie – wydaje się równie wielką ekstrawagancją co dbanie o wolność słowa.

Więcej możesz przeczytać w 32/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także