"Warszawa chce konfliktu z Brukselą"
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

"Warszawa chce konfliktu z Brukselą"

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Marcin Obara
Ukraiński dziennikarz na łamach "Europejskiej Prawdy" ostro krytykuje polski pomysł na reformowanie Unii Europejskiej. Takie głosy udowadniają, że Kijowowi bliżej do Berlina i Paryża niż do wspierającej go Warszawy.

„Pogrzebane nadzieje Ukrainy oraz „europejska zdrada: co jest nie tak z nową inicjatywą Polski?” – tak Jurij Panczenko zatytułował swój artykuł. Zdaniem ukraińskiego dziennikarza dominującą podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy narracją było przekonanie o tym, że Unia Europejska chyli się ku upadkowi, przed którym uratować ją może jedynie zastosowanie polskich pomysłów na reformę Wspólnoty. Panczenko przypomniał, że gdy w zeszłorocznej edycji wydarzenia udział wziął niechętny unijnej centrali Victor Orban, głównym przesłaniem była jedność Europy Wschodniej przeciwko przymusowej relokacji imigrantów. „W ciągu roku sprzeciw wobec Brukseli przeszedł w fazę otwartego eurosceptycyzmu” – wyrokuje ukraiński dziennikarz, w roli oskarżonego stawiając polskie władze, nie przedstawiając jednak na ich winę przekonujących dowodów. Przyczynę tej radykalizacji rzekomo antyunijnych nastrojów Panczenko dostrzega w… „wzmożeniu dyskusji na temat Europy dwóch prędkości”. Autor przyznaje, że to wielkim orędownikiem reformowania Unii w kierunku podziału na dwie grupy państw o różnym stopniu integracji jest Emmanuel Macron. „Taka perspektywa wywołuje prawdziwe oburzenie w Polsce” – pisze Panczenko. I przytacza wypowiedź Andrzeja Dudy, który ocenił, że idea „Europy dwóch prędkości” jest bardziej niebezpieczna niż Brexit, ponieważ łamie kluczową zasadę UE, jaką jest jedność, co w konsekwencji może prowadzić do rozpadu Wspólnoty. Panczenko wyraźnie nie zgadza się z polskim prezydentem, a jego wypowiedzi nazywa „ostrymi”, „eurosceptycznymi”.

Ukraińcy nie chcą Trójmorza

Pojawia się pytanie: dlaczego to nie Macron, dążący do podziałów w Unii (co literalnie przyznaje ukraiński dziennikarz), ale obawiający się tych podziałów Duda jest „eurosceptykiem”? Tej zagadki logicznej Panczenko wyjaśnić nie potrafi. Za to atakuje inicjatywę Trójmorza. Z jakich pozycji? Wydawałoby się, że ukraińskiemu euroentuzjaście najłatwiej będzie użyć argumentu, zgodnie z którym budowanie sojuszu części państw unijnych burzy jedność UE. Nic podobnego. Panczenko cytuje Krzysztofa Szczerskiego, który nawoływał państwa Trójmorza do sprzeciwu wobec idei „dwóch prędkości”, aby nie dopuścić do utworzenia granic wewnątrz Unii. O czym to świadczy, zdaniem dziennikarza? Nie o tym – co z cytatu jasno wynika – że Polska, przynajmniej retorycznie, dąży do zasypywania podziałów, ale o tym, że Trójmorze, wbrew zapewnieniom Warszawy, nie jest inicjatywą ekonomiczną, tylko polityczną. I znowu: wynika z tej argumentacji jasno, że dzielenie państw UE na lepsze i gorsze to światła reforma Wspólnoty, natomiast dążenie do jedności to brudna polityka.

Zdaniem Panczenki polska inicjatywa reformy jest niebezpieczna dla Ukrainy. Jakim cudem? Ano takim, że Duda, krytykując ideę „dwóch prędkości” stwierdza, iż podzielona Unia straci swoją atrakcyjność dla sąsiednich państw, co oznacza „zdradę państw, które stawiają sobie za cel członkostwo w UE”. Co w tym oburzającego dla Ukrainy? Dziennikarz „Europejskiej Prawdy” twierdzi, że tym samym Polska wykorzystuje ukraińskie pragnienie eurointegracji w wewnątrz europejskim konflikcie. Panczenko pisze, że „nie jest prawdą, jakoby ta inicjatywa („dwóch prędkości”) była szkodliwa dla Ukrainy”. Nie podaje jednak na to żadnego argumentu, poza tym, że eksperci i władze „nie są zgodni co do negatywnych skutków”. Dlaczego, to już tajemnica. „Nie jest prawdą”, i tyle. W każdym razie – i tu po raz pierwszy można zrozumieć autora – „wątpliwe, by w wypadku realizacji tej strategii Ukraińcy (a także obywatele innych państw) nagle zrezygnują ze swoich europejskich pragnień”. Wypada się zgodzić – jeśli większość Ukraińców ma takie pojęcie o UE, jak dziennikarz niezwykle poczytnego nad Dnieprem portalu, to rzeczywiście, ich naiwnej wiary w Starą Unię nie naruszy jakaś tam Polska. A przecież rządząca dziś w Kijowie elita szczyci się faktem, że bohaterowie Majdanu umierali za Brukselę. Za Brukselę, nie za Warszawę.

Kijów chce być wśród gorszych

Panczenko nie tylko nie widzi nic złego w projekcie podzielonej na lepszych i gorszych „Europie dwóch prędkości”. Nawet więcej: widzi w tym szansę dla swojego kraju. Bo przecież łatwiej będzie się integrować z taką „wersją light” Unii, czyli – de facto – z Unią drugiej kategorii. Mniej wymogów do spełnienia niż w przypadku wejścia Ukrainy do „pełnowartościowej” UE. Otwarcie to zresztą przyznaje dziennikarz „Europejskiej Prawdy”. I postuluje, by wobec tego Kijów zabrał zdecydowanie głos w sprawie reformy Unii, gdyż milczenie oznaczałoby zgodę z polską oceną sytuacji. Wcześniej, pisze Panczenko, Ukraina słusznie nie wtrącała się w spawy UE, ale teraz wreszcie musi wziąć sprawy w swoje ręce. W domyśle: zapewnić Brukselę, że wejdzie do Unii, choćby jako państwo gorszego sortu, byle do Unii, do Unii! Pytanie tylko, jak w tej UE-B konfrontacyjnie nastawiony do Polski Kijów dogadałby się z silną i ambitną geopolitycznie Warszawą? Nad tym Panczenko się nie zastanawia. Co zabawniejsze, ukraiński dziennikarz konstatuje: „Coraz ostrzejsze oświadczenia polskiego rządu pod adresem Brukseli przekonują, że Warszawa jest nastawiona na konflikt. Bardzo chciałoby się w przypadku konfliktu nie stać z boku”. Zdumiewające. Panczenko najpierw przyznaje, że Polska sprzeciwia się podziałom, do których dąży Stara Unia, a potem nagle stwierdza, że to Warszawa jest stroną atakującą i eurosceptyczną (nie podając żadnych konkretów, jak to Warszawa atakuje Brukselę, za to dowodząc mimochodem, że to Unia atakuje). Co gorsza, proponuje, by Kijów w tym konflikcie wziął udział, i to po stronie Starej Unii. Swój artykuł Panczenko kończy pełnym albo naiwności, albo ignorancji zdaniem: „Ceniąc wysiłki Polski jako adwokata interesów Ukrainy, nie należy dawać adwokatowi możliwości nadużywania swojego stanowiska”. Osobliwy pogląd: Kijów potrzebuje Polski tylko wtedy, kiedy Polska bezwarunkowo broni ukraińskich spraw, ale kiedy Polska w swoich interesach proponuje własne rozwiązania na forum unijnym, które Ukraińcom się nie podobają (a nie chodzi tu o słynne „z Banderą do Europy nie wejdziecie”), to już Kijów powinien stanąć przy boku Brukseli… Warto podkreślić, że „Europejska Prawda” należy do „Ukraińskiej Prawdy”, poczytnego, opiniotwórczego portalu. Artykuł Panczenki jest kolejnym dowodem na to, że ukraińskie, proeuropejskie, liberalne elity polityczne chcą za wszelką cenę wejść do Unii, i w realizacji tego celu wolą działać wspólnie z Berlinem, Brukselą i Paryżem, niż z Warszawą, która – jeśli nie stoi przed Kijowem na kolanach – jest bezużyteczna.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także