• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Antoni Macierewicz, Beata Szydło, Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak
Antoni Macierewicz, Beata Szydło, Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak Źródło:Facebook / @pisorgpl
Dobra zmiana dba o nas już od dwóch lat. Dba aż za bardzo, bo dobra zmiana uważa, że głupiutki obywatel nie posiada zbiorowej mądrości Najlepszej Partii Świata i dlatego życie głupiutkiego obywatela trzeba w każdym aspekcie uregulować.

Trzeba mu zabronić robić niedzielne zakupy, żeby przykładnie spędzał niedziele z rodziną, trzeba mu zakazać kupowania tytoniu na odległość, bo to niezdrowe jest, a także trzeba – i to jest nowość – uszczelnić przepisy, dotyczące picia w przestrzeni publicznej. Okazało się bowiem w następstwie sprawy, którą w sądzie wygrał Marek Tatała z Forum Obywatelskiego Rozwoju, że obowiązujące przepisy owszem, zakazują picia na ulicy, ale już na przykład niekoniecznie na bulwarach. A właśnie o picie na wiślanych bulwarach w tej sprawie chodziło.

Ale dość tej okropnej wolności! Dzielne Ministerstwo Zdrowia pod kierownictwem ogarniętego poczuciem misji Konstantego Radziwiłła planuje wprowadzenie jednoznacznego i całkowitego zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych poza miejscami „do tego przeznaczonymi”.
Zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych jest dla każdego myślącego człowieka jednym z największych idiotyzmów paternalistycznego państwa. Brak jakichkolwiek dowodów, aby wpływał na spożycie alkoholu w ogóle (a nawet, gdyby wpływał, to wcale by go nie uzasadniało) lub żeby dzięki niemu na ulicach było spokojniej. Poza tym do egzekwowania należytego zachowania lub karania za zakłócanie porządku wystarczy obowiązujący kodeks wykroczeń. Problemem jest raczej to, że gdy takie zakłócanie porządku się zdarza – pod wpływem alkoholu lub nie – brakuje na miejscu policji.

Zakaz picia alkoholu w przestrzeni publicznej ma tylko dwa uzasadnienia. Pierwsze – ludzie żyjący z udawania, że coś robią w sprawie picia obywateli, przede wszystkim w Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, muszą wciąż dostarczać uzasadnień swojego istnienia. Drugie – policja musi sobie czasami poprawić statystykę oraz dostarczyć do budżetu dodatkowej kasy – a to jest świetny sposób. Zawsze można upolować jakichś biednych studenciaków, sączących przez godzinę jedną puszkę piwa na skwerku.

***

A skoro mowa o wolności, paternalizmie państwa i policji – odpowiada za nią wiceminister Jarosław Zieliński, genialnie sportretowany w ostatnim „Uchu Prezesa” przez Cezarego Żaka. Niedawno w komisji spraw wewnętrznych wiceminister prezentował planowane zmiany w prawie, mające przywrócić kary za niedopełnienie obowiązku meldunkowego. Obowiązek ten nadal istnieje, choć obiecywała go znieść Platforma, ale wywiązała się z tej obietnicy równie rzetelnie co z obietnicy niepodnoszenia podatków. Zniknęły natomiast kary za jego niedopełnienie. I tu trzeba powiedzieć, że PiS faktycznie realizuje swój program i wywiązuje się z obietnic. Przecież partia Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie prezentowała się jako partia wolnościowa, mająca do obywateli zaufanie. Przeciwnie – hasłem ugrupowania dziś rządzącego powinno być: „kontrola najwyższą formą zaufania”.

***

Niejaka Maja Smrekar, „artystka” postępowa i nowoczesna, otrzymała na festiwalu Ars Electronica w Linzu nagrodę „Golden Nica” (podobno prestiżową – nie wiem, nie znam się, nie orientuję się) za to, że wyprawiała różne brewerie z psami. Między innymi dawała im possać swoje mleko, zresztą sztucznie pobudzone.

Ilekroć myślę o tak zwanych nowoczesnych artystach, jest mi ich żal. Proszę tylko pomyśleć: żeby załapać się na jakieś kolejne państwowe stypendium (bo przecież nikt tych kretynizmów z prywatnej kieszeni opłacać nie będzie), żeby zdobyć jakąś kolejną „prestiżową nagrodę”, trzeba wymyślać coś innego niż już było. Ale jak tu wymyślać coś nowego, skoro wszystko już zostało zrobione? Publiczna koprofilia? Była. Publiczny onanizm? Był. Wszelkie formy ekshibicjonizmu, nawet z użyciem laparoskopu – były. Kopulacja z krucyfiksem – była. Lepienie figurek świętych i Matki Boskiej z odchodów – było. Mycie podłogi i obieranie ziemniaków – było. No i weź tu wymyśl coś, czego nie było, a do tego jeszcze potem dobuduj jakąś przemądrą egzegezę, ale taką, żeby nikt nie zrozumiał, więc nie mógł się przyczepić.

Bo ja wiem? Seks z płetwalem błękitnym na środku Atlantyku? I taka próbka egzegezy do katalogu późniejszej wystawy:
Artysta, usiłując kopulować z płetwalem w środku oceanicznego bezmiaru, czyli w środku niczego, podejmuje się transcendentnej próby quasiantropologicznej dywersyfikacji sfalsyfikowanych pozornie przez technologiczną eschatologię cech polimorficznego jestestwa Natury, rozumianej jako duowersyfikacyjna antyteza marksistowsko-neohumanistycznej teozofii pojednania z rebelianckim podejściem do antropomorficznego predesygnatu pseudoredukcji intermodalno-kalibracyjnej, w opozycji do klaustrofobicznej prekognicji introspektywnego empiriokrytycyzmu, wspartego na reifikacji globalnej świadomości progresywnej negentropii…

I dalej w ten deseń. A proszę pomyśleć, ile kasy na taki projekt można by wyciągnąć!

***

Są ludzie, którym się chce. Na przykład Kolegium Europy Wschodniej wespół z MSZ i Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych kolejny raz zorganizowało w Wojnowicach pod Wrocławiem Forum „Polska Polityka Wschodnia”. Dyrektorem przedsięwzięcia jest Paweł Kowal.
Samo miejsce, siedziba KEW – wojnowicki zamek na wodzie, 20 kilometrów od centrum Wrocławia – jest zjawiskowe. Na pierwszym piętrze, przy wejściu do sali, gdzie toczyły się debaty, wisi zbiorowy portret czterech gigantów myśli o polityce wschodniej: Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Jerzego Giedroycia, Czesława Miłosza i Bohdana Osadczuka (z lirą korbową w ręku). Stare, XVI-wieczne mury sprzyjają skupieniu. Gmach odbija się w spokojnej wodzie fosy, otaczającej go ze wszystkich stron.

W takiej atmosferze trwały dyskusje – nierzadko ostre i bezpardonowe – między innymi o Ukrainie i jej relacjach z Polską (bez głaskania po głowach, a nawet z pretensjami), o tym, czy polski rząd jakąkolwiek politykę wschodnią w ogóle ma, o tym, jak Rosja prowadzi swoją politykę dezinformacji lub o tym, jak USA widzą Europę Wschodnią. Oraz wiele innych.

Z jednej strony dobrze widzieć ludzi, którzy wciąż potrafią rozmawiać i spierać się o sprawy ważne w czasie, gdy dyskusja publiczna to w większości wydzieranie się na siebie. Z drugiej – czy to jest w ogóle komukolwiek poza samymi uczestnikami potrzebne i czy ma w ogóle jakieś znaczenie? Ale może to tylko mój przesadny pesymizm daje o sobie znać.

***

Jednym z najabsurdalniejszych argumentów, wysuwanych przeciwko ewentualnej kandydaturze Patryka Jakiego na prezydenta Warszawy jest, że nie pochodzi ze stolicy, więc „nie czuje jej ducha”, względnie „nie zna miasta i go nie rozumie”. To, przepraszam, zwykłe brednie. Co to znaczy „czuć ducha miasta”? Czuciem ducha miasta to może się chwalić malarz, tworzący pokazujące je landszafty, albo pisarz, umieszczający w nim akcję swojej powieści. Od prezydenta nie wymagam, żeby „czuł ducha miasta” albo „rozumiał jego klimat”. Od prezydenta wymagam, żeby był skutecznym zarządzającym, uwzględniającym interesy większości mieszkańców, a nie pretensjonalnej elitki, pomykającej od kawiarenki do kawiarenki na ostrym kółku. Prezydent Warszawy nie jest od zajmowania się spirytyzmem, czyli wywoływaniem „ducha miasta”.

***

Panel „Ariadna” przeprowadził dla serwisu „Ciekawe liczby” badanie, dotyczące postrzegania finansowania programu 500 Plus, czyli jednego z filarów popularności PiS. Badanie w rozbiciu na elektoraty poszczególnych ugrupowań pokazuje niestety to, co można było podejrzewać: ogromna część wyborców PiS myśli, że pieniądze rosną na drzewach, a dobry rząd je tylko zrywa i rozdaje „zwykłym Polakom”.

Pytanie brzmiało: „Jakie pana/pani zdaniem jest główne źródło pieniędzy w programie 500 Plus?”. W przypadku elektoratów wszystkich partii – to mimo wszystko pocieszające – największa grupa obstawiła odpowiedź „z podatków, które ja płacę” (nie wiem, czy ludzie dobrze rozumieją, że oznacza to, iż rząd im zabiera, żeby im potem oddać). W PiS było to najmniej, bo jedynie 29 proc. odpowiedzi, wśród wyborców Kukiza – 37 proc., Platformy – 55 proc., Nowoczesnej – 39 proc.

Kolejna możliwa odpowiedź brzmiała: „Z pieniędzy rządowych”. Tak twierdziło po 6 proc. wyborców Nowoczesnej i Kukiza oraz 5 proc. wyborców PO i – uwaga, uwaga! – aż 25 proc. wyborców PiS! To była jedyna grupa, w której ta odpowiedź była na drugim miejscu, przed odpowiedzią „z podatków, które płacą inni ludzie”.

Co nam to mówi? Ano, mówi nam to, że jedna czwarta elektoratu PiS jest przekonana, że rząd ma jakieś własne pieniądze, które produkuje w rządowej drukarence w dowolnych ilościach, a następnie hojnie rozdaje potrzebującym. A skoro jedna czwarta elektoratu PiS tak właśnie uważa, to znaczy, że ta grupa ludzi nie ma kompletnie świadomości, że budżet to pieniądze ciężko wypracowane przez obywateli i firmy. A skoro tak, to ta jedna czwarta elektoratu partii rządzącej będzie gorąco popierać każdy pomysł powiększenia rządowego rozdawnictwa kasy, bo skoro to jakieś „rządowe pieniądze”, to przecież nie ma powodu, żeby nie dać ich więcej.

Nie wiem, jak Państwu, ale mnie dreszcz przeszedł po krzyżu.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także