Supermarket Europa
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Supermarket Europa

Dodano: 
Flaga Unii Europejskiej
Flaga Unii Europejskiej Źródło: PAP/EPA / CLEMENS BILAN
Gdyby Jan Kochanowski miał okazje pisać o naszym członkostwie w Unii Europejskiej, pewnie by użył frazy – „nowe przysłowie Polak sobie kupi – że i przed akcesją, i po akcesji głupi”. W żadnej chyba innej sprawie nie przejawia się tak boleśnie nasza polityczna niedojrzałość i płynący z niej brak zrozumienia zasad rządzących stosunkami międzynarodowymi. A także i to, że nasza polityka zagraniczna praktycznie nie istnieje: jedyną perspektywą naszych działań wobec zagranicy jest to, jak się one spodobają w Polsce.

Wychodząc z założenia – niebezpodstawnego, niestety – że w Polsce panuje „murzyńskość”, przez wiele lat rządzący III RP kierowali się jednym prostym wskazaniem: robić tak, żeby ich Zachód chwalił. Takie wdrażać „reformy”, takie podejmować decyzje, żeby się to podobało niemieckim i francuskim gazetom oraz przynosiło aktualnemu polskiemu rządowi pochwały „zachodnich partnerów” i przedstawicieli eurokracji. Te pochwały były potem przez krajową propagandę przedstawiane jako dowód, że „słuszną linię ma nasza władza”. Jeśli tam, w metropolii, biali ludzie chwalą naszego premiera i jego partię, to jakże my głupie czarnuchy moglibyśmy się ich opinią nie kierować?

Polacy bowiem, gremialnie nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc, wierzyli, że polityką międzynarodową rządzą zasady przyzwoitości, jak w stosunkach między ludźmi. Zachód wie od nas lepiej, jest bogatszy, więc się swą wiedzą i swym bogactwem z nami dzieli. Dlaczego? Z wdzięczności. Za II Wojnę Światową, za „Solidarność” i nasz udział w uwolnieniu świata od komunizmu. No i dlatego, że z jakiegoś powodu teraz jest już inaczej niż kiedyś, po nowemu, skończyła się polityka egoizmów narodowych i imperialnych podbojów, wszyscy, przynajmniej na Zachodzie, są przyjaźni i myślą tylko o tym, jak takim krajom jak nasz zrobić dobrze. Proszę się nie śmiać, na spotkaniach w Polsce często zdarzało mi się, że ludzie z pozoru poważni, wykształceni, z lokalnych elit, z pasją protestowali przeciwko mojemu cynizmowi i przyziemności, wygłaszając takie mniej więcej mądrości jak powyżej.

Apogeum sięgnęło to w czasie rządów PO, kiedy Władysław Bartoszewski – człowiek wielce zasłużony i o pięknej przeszłości, ale wówczas już kompletny dement – sformułował w coś w rodzaju doktryny „brzydkiej panny bez posagu”. Bądźmy grzeczni, to nam dadzą. Tym hasłem wygrał Tusk swą drugą kadencję: obiecując miliardy z Unii i strasząc, że Kaczyński upominający się o równe traktowanie Polski w Europie jeszcze łaskawców obrazi i wtedy nie dadzą (istotny był równie w tamtych wyborach wątek Smoleńska – strach przed wyjaśnianiem tragedii również odnosił się do owych mitycznych miliardów, których moglibyśmy nie dostać, gdyby nas PiS pokłócił z Putinem).

Teraz się nastroje odwróciły, Unia wskutek wariactw politycznej poprawności i imigracji straciła w naszych oczach dawny szacunek, nawet stała się zagrożeniem – a i fakt, że jej fundusze nie są bynajmniej bezinteresownym datkiem, zaczął do ludzi docierać. Ale mądrzejsi się bynajmniej nie staliśmy. Ze skrajności w skrajność, potulność „biednej panny bez posagu” zastąpiło irracjonalne „pokażemy im”, „nie damy ani guzika” i „wstawanie z kolan” w duchu „abośmy to jacy tacy”.

I tak się miotamy – pomiędzy graniczącym ze zdradą narodową poddaniem się zagranicznej „protekcji” a chłopską nieufnością wiodącą do agresji. Albo wierzymy jak idioci, że nam to wszystko Europa daje z łaski, w prezencie, i powinniśmy jej być strasznie wdzięczni – albo jak pańszczyźniany głupek, który rozumie, że żydowski pośrednik na nim jakoś zarabia, ale nie jest w stanie pojąć, jak, zamykamy się na wszelki wypadek w podejrzliwej wrogości.

Nie wiem czasami, jak to ludziom tłumaczyć, żeby się przebić przez mur niezrozumienia, mówię tak: wszyscy Państwo pewnie bywacie w supermerkecie, prawda? Każdy wie, że są tam promocje. Sprzedaje się dwa w cenie jednego, nawet trzy w cenie jednego. Albo daje się w ogóle na kredyt. Z sympatii dla klienta? Owszem, w reklamach tak to jest przedstawiane, ale każdy wie, że oni na tych promocjach zarabiają, inaczej by ich nie oferowali.

Unia Europejska nie robi z nami niczego innego, niż supermarkety czy banki zachęcające do brania kredytu „zerowym oprocentowaniem” albo gotówką „w prezencie”. Tylko na znacznie, znacznie większą skalę. Fundusze strukturalne to nic innego, niż taka wyprzedaż z obniżką cen o połowę. Proszę bardzo, sfinansujemy wam połowę kosztów budowy drogi, stadionu, aquaparku czy co tam chcecie. A na drugą połowę weźcie sobie kredyt w banku. Naszym banku, bo własnych już przecież nie macie, wyprzedaliście. Wy będziecie mieli drogę czy stadion, my zarobimy na oprocentowaniu.

Kiedyś, za wczesnego Balcerowicza, opowiadał mi znajomy, jak starsza pani u niego na osiedlu oburzała się na właścicielkę prywatnego warzywniaka: pan u niej nie kupuje, pan wie, że ona to wszystko rano kupuje na Okęciu na giełdzie, tanio, a nam sprzedaje drożej i na nas ZARABIA?! Na wiadomość, że z każdego jednego euro unijnej dotacji wydanej w Polsce około 70 centów wraca na Zachód (obliczenie Mariana Szołuchy) reagujemy często podobnie, jak owa wychowana w socjalizmie pani na fakt, że handlarz kupuje taniej a sprzedaje drożej. Oszukują nas, wykorzystują!

Oszukują, wykorzystują? Ależ oczywiście – tak samo jak supermarkety czy banki, ale i nie bardziej od nich. I tylko wtedy, gdy sami się głupio łaszczymy na „darmochę”. Widział ktoś ten pomnik głupoty i gigantomanii, jaki wystawiła pani Zdanowska w miejscu dawnej stacji Łódź Fabryczna? Hektary kosztownej pustki i ogromny dworzec, na który przyjeżdża dosłownie kilka pociągów dziennie? Różnica jest tylko taka, że jeśli ktoś prywatnie ładuje się długi kupując bez sensu niepotrzebne rzeczy i biorąc niepotrzebne kredyty, możemy w ciemno uznać, że to idiota – gdy zadłuża nas jako państwo czy miasto władza, nigdy nie wiadomo, czy nie jest to efekt korupcji. Ale to temat dla odnośnych służb. Ważne, żebyśmy sobie uświadomili, że w unijnych pieniądzach nie ma żadnych cudów, ani to szczególna łaska, ani wyzysk, czasem może okazja, a czasem oferta dla nas niekorzystna, trzeba myśleć, a nie się żołądkować. Czasem dobrze jest wziąć kredyt, czasem go lepiej nie brać – a wejście do UE było właśnie niczym innym, niż wejście do takiego marketu, gdzie jest dużo ofert, dużo promocji, dużo sprzedaży na raty i oczywiście wielu cwaniaków, którzy chcą leszczowi z prowincji wepchnąć badziewie na jak najkorzystniejszych dla siebie warunkach.

Czekam na władzę, która zacznie krzewić w tej kwestii w Polakach zdrowy rozsądek, i ciągle się, niestety, nie mogę doczekać.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także