Kampania wyborcza Koalicji Europejskiej to było kuriozum

Kampania wyborcza Koalicji Europejskiej to było kuriozum

Dodano: 
Grzegorz Schetyna, przewodniczący PO
Grzegorz Schetyna, przewodniczący POŹródło:Flickr / Platforma Obywatelska RP / CC BY-SA 2.0
W wyborach europejskich PiS-owi poszło tak dobrze, bo opozycja zrobiła naprawdę dziwne rzeczy – mówi nam prof. Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Damian Cygan: PSL zapowiada budowę własnego bloku na wybory parlamentarne. Ma się nazywać Koalicja Polska. Kto może do niej dołączyć?

Jarosław Flis: Tego nie wiemy. Może to być taka formuła jak Zjednoczona Prawica, w której przede wszystkim jest PiS, a pozostałe partie wchodzą jako mniejsi partnerzy. Można sobie wyobrazić, że taką koalicją wokół PSL będą zainteresowani politycy z konserwatywnego skrzydła PO lub ci, którzy odeszli z PiS, np. Kazimierz Michał Ujazdowski. Teoretycznie może to być też projekt skierowany do samorządowców, szczególnie tych z mniejszych miejscowości, którzy nie są związani z Platformą i którym PiS zaszedł za skórę, wystawiając im konkurentów. PO, szukająca dzisiaj partnerów przede wszystkim na lewicy, przestaje być siłą przyciągającą, a zaczyna być siłą podawaną w wątpliwość. Kiedyś Platforma miała kolosalną możliwość przyciągania nowych ludzi z umiarkowanego centrum. Teraz, po porażce w eurowyborach, wydaje się to mało prawdopodobne i być może tą rolę PO będzie chciał przejąć PSL.

Dlaczego ludowcy w ogóle decydują się na formowanie nowej koalicji? Czują, że sami nie przekroczą progu wyborczego?

Taka obawa zawsze istnieje. Bezpośrednio przełożone głosy na PSL w wyborach do PE to 4,5 proc. Abstrahując od tego, nie jestem przekonany, czy nowa koalicja wokół ludowców to projekt głęboko przemyślany. Zaplanowanie takiego przedsięwzięcia wymaga czasu, a przecież od wyborów minęło dopiero kilka dni.

Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że ostateczna decyzja w sprawie Koalicji Polskiej zapadnie w czerwcu, na kolejnej radzie naczelnej partii.

Pozostawienie starej strategii ma sens, kiedy wygrało się wybory, a nie je przegrało. W normalnych warunkach porażka skłania do tego, żeby coś zmienić. Ale wiemy, że partiom zajmuje to czasem dłuższą chwilę. Przykładem jest PiS, który otworzył się na ugrupowania Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina dopiero po przegranej w wyborach europejskich w 2014 r. Po porażce w 2011 r. myślał jeszcze, że sobie poradzi bez rozłamowców. Pytanie, na jaką taktykę zdecyduje się Platforma Obywatelska, bo na razie Grzegorz Schetyna i kierownictwo partii przyjmują strategię „Polacy nic się nie stało” i atakują tych, którzy krytykują tę linię działania. Weźmy choćby sytuację z Elżbietą Łukacijewską. Zobaczymy, co będzie po 4 czerwca, bo myślę, że to ważna data, która może zmienić sytuację. Na pewno decyzja PSL o budowaniu nowej koalicji będzie solidnym katalizatorem dla zmian w PO, bo głosy zdobyte przez ludowców są porównywalne z tymi oddanymi na Wiosnę.

Twierdzi pan, że punktem zwrotnym może być 4 czerwca. Donald Tusk wróci i stanie na czele opozycji?

Nie, sprawa przywództwa Tuska jest już chyba zawieszona. Ten falstart z 3 maja podziałał jak kubeł zimnej wody. Zobaczymy, co się stanie, jak ta woda opadnie. Co najwyżej Tusk może dać błogosławieństwo do jakiegoś ataku, który przeprowadzą osoby pokrzywdzone strategią Schetyny i będą chciały ją podważyć. A w PO są politycy, którzy mają ze Schetyną na pieńku, choćby właśnie Łukacijewska czy Bogdan Zdrojewski. Zapowiedź PSL dotycząca budowy nowego sojuszu może być okazją do tego, żeby zakwestionować strategię wyborczą lidera Platformy.

Myśli pan, że jeśli w jesiennych wyborach PSL nie przekroczy progu, to będzie koniec Władysława Kosiniaka-Kamysza w fotelu lidera tej partii?

Możliwe, ale to spekulacje mocno na wyrost. W 2011 r. Jarosławowi Kaczyńskiemu też wieszczono podobny los. I co? Dzisiaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej. Przywództwa w partii nie stracił, choć premierem też nie został. Może skoro w wyborach europejskich rządzącym poszło tak dobrze, to ktoś przekona prezesa PiS, żeby po wyborach do Sejmu to on był kandydatem na szefa rządu? Różne rzeczy mogą się dziać, co nie zmienia faktu, że 26 maja PiS-owi poszło tak dobrze, bo opozycja naprawdę zrobiła dziwne rzeczy. Twarzami swojej kampanii uczyniła Włodzimierza Cimoszewicza, Leszka Millera i Ewę Kopacz, a w debacie telewizyjnej występował kandydat startujący z czwartego miejsca (Jan Olbrycht – red.) na liście. To jest jakieś kuriozum.

Rozmawiał: Damian Cygan
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także