Koronakryzys i bezrobocie w Polsce. Jak jest naprawdę?

Koronakryzys i bezrobocie w Polsce. Jak jest naprawdę?

Dodano: 
Mateusz Morawiecki w Gdańsku
Mateusz Morawiecki w Gdańsku Źródło: PAP / Adam Warżawa
Kiedy GUS opublikuje wyniki Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności za II kwartał, będziemy wiedzieli, czy i na ile udało się ochronić polski rynek pracy przed koronakryzysem – mówi DoRzeczy.pl Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Damian Cygan: Eurostat podał dane o bezrobociu za maj. W Polsce wyniosło ono 3 proc. i było drugim najniższym w całej UE. Lepiej jest tylko w Czechach (2,4 proc.). Z czego to wynika?

Andrzej Kubisiak: Polska, Czechy i w ogóle kraje naszego regionu weszły w kryzys wywołany koronawirusem z rekordowo niskimi wskazaniami jeśli chodzi o skalę bezrobocia. To zupełnie nieporównywalna sytuacja z tą, jaką mieli Włosi, Hiszpanie czy Grecy. Inna kwestia to doświadczenie nie tylko ostatnich miesięcy, ale też lat. Nasz region Europy w ciągu ostatnich 15 lat, czyli właściwie od momentu wejścia do Unii Europejskiej, podlegał dwóm bardzo silnym trendom, które się na siebie nałożyły. Pierwszy dotyczy kwestii czysto demograficznej – starzenia się społeczeństwa i zmniejszania osób w wieku produkcyjnym, co następuje w Polsce systematycznie od 2013 roku i będzie trwało nadal. Drugi trend to emigracja, która na masową skalę nastąpiła po wejściu naszego kraju do UE. Oba te czynniki spowodowały, że pula osób dostępnych na rynku pracy radykalnie nam spadła. To nie jest tylko doświadczenie Polski, ale również Czech, Rumunii, Bułgarii i Węgier, ogólnie tzw. nowych krajów Unii. Rynki tych państw w bardzo krótkim czasie i w dość radykalny sposób stały się rynkami o bardzo niskim bezrobociu, dużej niedostępności kadrowej, rywalizacji o pracownika i jednocześnie poprawy warunków pracy.

Jesteśmy "zieloną wyspą" na mapie UE?

Nie jest tak, że polski rynek pracy jest całkowicie odporny na koronakryzys. Są branże i przedsiębiorstwa, które bardzo mocno ucierpiały przez pandemię, ale to nie przekłada się na tak radykalnie złe odczyty, jak w wielu innych krajach UE. Patrząc na dane unijne widzimy, że najgorsza sytuacja panuje obecnie w tych państwach, które miały najtrudniejsze położenie koronawirusowe, jak Hiszpania czy Francja. Tam proces bezrobocia narasta dużo szybciej niż w krajach nowej UE. W tym kontekście warto pamiętać o działaniach pomocowych, które w Polsce częściowo zamroziły zjawisko bezrobocia, a także o bardzo dużym impulsie fiskalnym, który pojawił się czy to w postaci tarczy antykryzysowej, czy finansowej. Działania rządu przyczyniły się do tego, że część tych bardzo negatywnych zjawisk związanych z bezrobociem zostało przystopowanych i tak naprawdę odroczonych w czasie do momentu, aż gospodarka nie wróci na w miarę normalne tory.

Według Głównego Urzędu Statystycznego bezrobocie w maju wyniosło w Polsce 6 proc. Z czego wynika różnica w danych między Eurostatem a GUS-em?

To jest kwestia metodologii. Najprościej rzecz ujmując, dane GUS pochodzą wprost z rejestrów urzędów pracy. One mówią nam o liczbie osób, które trafiły do urzędów pracy i wystąpiły o status osoby bezrobotnej. To są dane najbardziej miarodajne jeżeli chodzi o aspekt czysto ilościowy, natomiast trochę niedoskonałe pod tym względem, że w rejestrach urzędów pracy mamy sporo osób, które z definicji często nie są bezrobotne, bo przebywają w tych rejestrach przez wiele lat i nie są skłonne do szukania pracy. Bezrobotny to ktoś, kto nie tylko utracił pracę, ale przede wszystkim jej szuka. Jeśli nie chce jej znaleźć, jest tzw. osobą bierną zawodowo. Natomiast w ramach metodologii Eurostatu zbierane są ankiety i bada się osoby niemające pracy, ale potencjalnie zdolne do aktywnego i szybkiego zatrudnienia. Analizie poddawana jest grupa wiekową od 15 do 74 lat, a bezrobotnych zestawia się z liczbą osób aktywnych zawodowo.

Czy prawdziwe były słowa Rafała Trzaskowskiego o tym, że "dzisiaj w Polsce prawie milion osób straciło pracę"?

Analizując dane dotyczące struktury bezrobocia w naszym kraju widać, że w rejestrach urzędów pracy około 48 proc. osób to osoby długotrwale bezrobotne, a więc takie, które pozostają bez pracy dłużej niż 12 miesięcy. Jeżeli może to być odpowiedź na pana pytanie, tylko doprecyzuję, że 12 miesięcy temu nie mieliśmy koronakryzysu.

Czy uprawniona jest teza, że pierwszą fazę walki z tym kryzysem mamy już za sobą?

Żeby podsumować efekt lockdownu, powinniśmy jeszcze chwilę poczekać. To jest kwestia kilku tygodni, bo w pierwszej połowie sierpnia powinniśmy poznać raport GUS-u z Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności. W tym zestawieniu dokładnie zobaczymy, jak zmieniło się zatrudnienie w całej polskiej gospodarce na poziomie ilościowym, czyli jednostek, a nie etatów. To będzie najbardziej miarodajny odczyt odnośnie skali wpływu pierwszej fazy kryzysu na rynek pracy. Wiemy, że przed kryzysem poziom zatrudnienia wynosił ok. 16,4 mln osób. Kiedy GUS opublikuje swój raport, będziemy wiedzieli, czy i na ile udało się ochronić rynek pracy w Polsce.

Czy może być tak, że prawdziwe skutki lockdownu odczujemy dopiero po wakacjach? Część pracowników ma w umowach trzymiesięczny okres wypowiedzenia.

Te okresy wypowiedzeń powinny kończyć się właśnie w czasie wakacji, więc jeśli będą osoby masowo trafiające na bezrobocie, to zobaczymy je w statystykach. Wiele wskazuje na to, że najtrudniejszy okres na polskim rynku pracy nastąpi wraz z końcem trendów sezonowych. Rok do roku widać w danych, że przełom listopad/grudzień to jest ten moment, kiedy skala bezrobocia najbardziej w Polsce rośnie. W tym roku zbiegnie się to z końcem działań osłonowych w gospodarce podjętych przez państwo. Jesienią one znikną i od września firmy będą musiały zacząć sobie radzić w normalnym otoczeniu rynkowym. Dlatego najbardziej negatywnych odczytów należy spodziewać się pod koniec tego roku.

Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego

Rozmawiał: Damian Cygan
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także