Od miliona dolarów za głowę
  • Wojciech WybranowskiAutor:Wojciech Wybranowski

Od miliona dolarów za głowę

Dodano: 
Od miliona dolarów za głowę
Od miliona dolarów za głowę Źródło: FOT. FOTOLIA
Z Marcinem Mamoniem, dziennikarzem, autorem książki „Wojna braci” rozmawia Wojciech Wybranowski.

Zostałeś porwany. Jak to wyglądało?

Banalnie. Nie jak na planie filmu w Hollywood. Po przejściu granicy przejęli nas bojownicy z An-Nusry. Nic nie zapowiadało tego, co stało się kilka godzin później. Początkowo byli przyjaźni. (...) Wkrótce przyjechał ktoś ważny – jak się okazało – z Al-Kaidy. On nie był już wobec nas miły. Zapakowano nas do samochodu. Kilka minut później z miłej atmosfery pozostało wspomnienie.Zażądali paszportów. Kilka kilometrów za miastem Azas dojechaliśmy do głównej drogi, autostrady północ-południe prowadzącej do Aleppo, Hamy i Damaszku. Wiedziałem, że jeśli skręcimy w prawo, to znaczy, że wiozą nas rzeczywiście do Hamzy. Oni jednak skręcili w lewo i pognali w kierunku Aleppo. Kilka, może kilkanaście kilometrów dalej nagle zwolnili. Zrównał się z nami inny samochód, bus wypakowany brodatymi bojownikami. Przez okno przekazali „naszym” kawałki materiału, którymi natychmiast zasłonięto nam oczy. Demonstracyjnie przeładowali broń, kiedy się opieraliśmy. Nie było już żadnych wątpliwości. Jesteśmy porwani.

Uwolniono was bardzo szybko, bo po miesiącu. Wiesz, jak wyglądały działania służb? W Polsce sprawę waszego porwania trzymano w tajemnicy aż do uwolnienia.

Nie chcę o wszystkim mówić. Nie o wszystkim też mogę opowiedzieć, bo przecież to jasne, że w sprawę mojego uwolnienia zaangażowały się służby. Mogę jedynie potwierdzić, że nasze MSZ i służby potraktowały sprawę bardzo poważnie, priorytetowo. Pomogła też lista osób i namiarów, które zostawiłem żonie na wypadek, gdyby stało się coś złego. Powiem tylko, że na liście byli wyłącznie tzw. bracia. Oni mogli coś wiedzieć i mogli też pomóc w poszukiwaniach. Gdy wyjeżdżam, staram się być z żoną na łączach najczęściej, jak to możliwe. Wiem, jak bardzo martwi się wtedy o mnie. Gdy po przekroczeniu granicy wbrew ustaleniom się nie odezwałem, a telefon przestał działać, ona od razu się domyśliła, że sytuacja jest fatalna, i zaczęła działać. Powiadomiła MSZ, ale zanim to się stało, skontaktowała się z moim przyjacielem Czeczenem. Dostał listę i zaczął dzwonić. Nawiązał kontakt z „braćmi” w Syrii, którzy mnie zaprosili i – jak przyznali – dopiero po dwóch tygodniach „zgubili”. Mówili, że pracuję z jakimś innym dżamaatem [islamską grupą terytorialno- -narodowościową – przyp. red.] w miejscu, gdzie nie ma zasięgu, ale że wszystko jest z nami w porządku. W końcu jednak musieli powiedzieć prawdę.

Cały wywiad dostępny jest w 10/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także