Zakaz hodowli zwierząt futerkowych to likwidacja branży, w której jesteśmy światowym liderem
  • Paweł OzdobaAutor:Paweł Ozdoba

Zakaz hodowli zwierząt futerkowych to likwidacja branży, w której jesteśmy światowym liderem

Dodano: 
zdj. ilustracyjne
zdj. ilustracyjne Źródło: PAP / Lech Muszyński
- Branża futerkowa w Polsce może poszczycić się stuletnią tradycją. W tym czasie udało się wypracować rewelacyjne wskaźniki, które w prostej linii przekładają się na liczby budujące dodatnie saldo eksportu artykułów rolno-spożywczych – mówi Jacek Podgórski, dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej. W rozmowie z DoRzeczy.pl krytykuje pomysł wprowadzenia ustawy zakazującej hodowli zwierząt futerkowych. Podkreśla, że takie prawo będzie niosło za sobą poważne konsekwencje dla gospodarki, a sam rynek zostanie przejęty przez przedsiębiorstwa z Rosji, Danii oraz Niemiec.

Paweł Ozdoba: Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt pracuje nad projektem ustawy zakazującej hodowli w Polsce zwierząt futerkowych. Co może oznaczać wprowadzenie takiego prawa?

Jacek Podgórski: Likwidację branży, w której jesteśmy światowym czempionem. Niewiele gałęzi polskiego rolnictwa może poszczycić się tak silną pozycją na globalnych rynkach. Polska jest drugim w Europie i trzecim na świecie producentem skór zwierząt futerkowych. Skór, które cieszą się poważaniem na istotnych rynkach, bo mówimy tu o Chinach, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych czy krajach skandynawskich. Niemal 100 proc. naszej produkcji trafia na eksport. Na próżno szukać podobnych wskaźników w innych sektorach produkcji rolnej.

Mówi Pan, że w przypadku wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt futerkowych dojdzie do likwidacji branży. A co z instytucjami współpracującymi z hodowcami? Rynek nie lubi próżni więc może dojdziemy do sytuacji, w której osoby pracujące w tym sektorze będą się przebranżawiać?

Na samych fermach zatrudnionych jest bezpośrednio około 10 tys. osób, a blisko 40 tys. utrzymuje się częściowo lub całościowo z kooperacji z branżą. Mówimy tu o produkcji pasz, klatek, transporcie, usługach stolarskich, budownictwie i wielu innych profesjach, którym współpraca z hodowcami zwierząt futerkowych przynosi wymierne korzyści. Co stałoby się w sytuacji wprowadzenia zakazu? Kilkadziesiąt tysięcy osób znalazłoby się na bruku. Ci ludzie zostaliby pozbawieni wszelkich środków do życia, a sami hodowcy zostaliby na lodzie z perspektywą konieczności spłaty wielomilionowych kredytów. Straci na tym także samo państwo, bo przedsiębiorcom trzeba będzie wypłacić gigantyczne odszkodowania. Zwiększy się też bezrobocie, a warto zauważyć, że polskie hodowle powstają na bardzo szczególnych obszarach. Są to często okolice, w których usytuowane były dawne PGR-y. Są to obszary o wysokim wskaźniku strukturalnego bezrobocia. Gleby słabej klasy czy brak rozwiniętej infrastruktury często uniemożliwiają prowadzenia tam innej produkcji rolnej, czyniąc hodowle zwierząt futerkowych jedyną możliwą alternatywą. Ciekaw jestem, co ci, którzy walczą o likwidację branży, powiedzieliby dzieciom, których tata właśnie stracił dobrze płatną pracę. Ciekaw jestem, co powiedzieliby dzieciom hodowców, które do końca życia będą musiały spłacać potężne kredyty. Ale tych ludzi to nie interesuje.

Ale zwolennicy wprowadzenia zakazu podkreślają, że zwierzęta hodowlane cierpią i są przetrzymywane w złych warunkach. Jak Pan to skomentuje?

Sprawa jest prosta. Im wyższe warunki prowadzonej hodowli, im większa dbałość o dobrostan zwierząt, tym lepsza jakość futra i bardziej wyśrubowana cena. Przetrzymywanie zwierząt w nieodpowiednich warunkach, ich cierpienie – pomijając zupełnie bardzo istotny aspekt humanitarny – po prostu nie opłacają się hodowcom. Przepisy regulujące prowadzenie w Polsce hodowli zwierząt futerkowych, obok tych obowiązujących w Danii, należą do najbardziej restrykcyjnych na świecie i wykraczają daleko poza unijne prawodawstwo. Polscy hodowcy, aby uzyskać najwyższej jakości skóry, wprowadzili kilka lat temu tak zwany Kodeks Dobrych Praktyk. Jest to dokument, który nakłada na nich dodatkowe obostrzenia związane z ciągłym podwyższaniem warunków bytowych zwierząt. Jakby tego było mało, od 2018 roku zacznie obowiązywać certyfikat WelFur, czyli międzynarodowy system oceniający fermy. Jeśli którakolwiek z nich takiego certyfikatu nie uzyska, a nie będzie o niego łatwo, zwyczajnie nie sprzeda swojego produktu, co w konsekwencji doprowadzi do bankructwa gospodarstwa nie spełniającego norm. To dobre rozwiązanie, które pomoże wyeliminować ewentualne patologie. Warto też nadmienić, że w 2016 roku inspekcje weterynaryjne skontrolowały 97 proc. ferm znajdujących się w Polsce i wykazały, co w ogóle mnie nie dziwi, że nasi hodowcy spełniają bardzo wysokie wymogi i to spełniają z nawiązką. Swoją drogą wspomniane 97 proc. skontrolowanych ferm zwierząt futerkowych wygląda interesująco wobec innych gałęzi produkcji zwierzęcej – tam kontroli podlegało zaledwie 3 proc. gospodarstw.

Jak duże znaczenie dla polskiej gospodarki ma przemysł związany z hodowlą zwierząt futerkowych?
Kto zyska na zablokowaniu możliwości prowadzenia hodowli zwierząt futerkowych? Czy konkretne kraje byłyby w stanie przejąć polski rynek tej branży?
Czy możemy w tym przypadku mówić o jakimś lobby, które wpływa na parlamentarzystów z Zespołu Przyjaciół Zwierząt? Warto dodać, że w skład zespołu wchodzą w zdecydowanej większości posłowie Platformy Obywatelskiej. Na 22 członków, aż 17 z nich reprezentuje partię Grzegorza Schetyny.
Parlamentarzyści powołują się na Raport nt. przemysłu futrzarskiego w Polsce. Jak Pan ocenia ten dokument?

Branża w naszym kraju może się poszczycić stuletnią tradycją. W tym czasie udało się wypracować rewelacyjne wskaźniki, które w prostej linii przekładają się na liczby budujące dodatnie saldo eksportu artykułów rolno-spożywczych. Jeśli pod uwagę weźmiemy tylko tę grupę produktów, to skóry zwierząt futerkowych stanowią niemal 3 proc. ogółu wartości eksportu rolno-spożywczego w Polsce. Dla budżetu istotny jest też fakt, że do tej produkcji po prostu się nie dopłaca. Hodowcy zwierząt futerkowych utrzymują się wyłącznie ze swojej ciężkiej pracy, która wymaga także znacznego stopnia specjalizacji. Łączna wartość eksportu wyprawionych i niewyprawionych skór zwierzęcych w Polsce w 2016 r. wyniosła około 2,3 mld zł, z czego aż 1,3 mld zł to wartość wypracowana przez branżę futerkową – 54 proc. całości eksportu skór. To poważne liczby. Nie możemy zapominać również, że właściciele ferm oraz ich pracownicy są płatnikami podatków. To także z ich pieniędzy zasilane są budżety samorządowe, opłacane są składki ZUS, składki emerytalne. Ta gałąź produkcji rolnej może być śmiało porównywana np. z eksportem drobiu, świń żywych czy wieprzowiny, gdzie relacja względem całości tego eksportu w przypadku skór zwierząt futerkowych wynosi około 20 proc.

Bardzo naiwnym jest przekonanie, że jeśli w Polsce zlikwidujemy hodowle, to znikną one z rolniczej mapy świata. Popyt istnieje, co pokazuje ciągły wzrost zainteresowania produktami naszych hodowców, a chętnych do zajęcia miejsca Polski nie brakuje. Jest kilka głównych kierunków: Rosja, Niemcy, Dania i Chiny. To te kraje stałyby się największymi beneficjentami likwidacji branży futerkowej w naszym kraju. Ale po kolei. Rosjanie, od czasu wejścia w życie embarga, na masową skalę rozwijają u siebie hodowle drobiu. Norki amerykańskie, bo tych hoduje się dziś na futra najwięcej, żywią się paszami zawierającymi duże ilości białka. Zapewnia się je w postaci przetworzonych pozostałości z produkcji właśnie drobiu, trzody chlewnej czy choćby przetwórstwa rybnego. Można więc powiedzieć, że norka jest naturalnym utylizatorem tych odpadów. Rosjanie stwierdzili, że bezsensownym posunięciem byłoby przemysłowe, szkodliwe dla środowiska pozbywanie się takich odpadów – byłyby one po prostu spalone ze szkodą dla środowiska – skoro można wykorzystać je, przyczyniając się tym samym do rozwoju branży futerkowej w swoim kraju. Efekt jest taki, że w Rosji powstało bardzo wiele naprawdę pokaźnych rozmiarów ferm zwierząt futerkowych. Wiele do życzenia pozostawia jakość tych skór, bo Rosjanie nie przejmują się warunkami panującymi w hodowlach. Polacy przeciwnie, nasze skóry z powodu wysokiego dobrostanu są najwyższej jakości, dlatego regularnie to my, a nie Rosjanie, zgarniamy laury na najważniejszych aukcjach.

A co wtedy jeśli Polska zaprzestanie hodowli zwierząt futerkowych? Co to mogłoby oznaczać dla rynku i branży?

Moim zdaniem Rosja potrafiłaby wypełnić lukę w rynku. I to bardzo szybko. Duńczycy z kolei to bardzo specyficzny kraj, który zrozumiał, że ta gałąź eksportu po prostu się opłaca. 5 mln obywateli i 20 mln norek amerykańskich to zestawienie, które pokazuje jak serio traktują tę branżę nasi najwięksi konkurenci. Dania wciąż ma jednak spory potencjał i zapewne nie odmówiłaby sobie pokusy zagospodarowania części popytu, który obecnie zaspokajają skóry pochodzące z polskich hodowli. Podobną motywację mogą mieć Chiny. Osobliwy jest jednak przypadek Niemiec. Nie ma tam wielu hodowli, ale rewelacyjnie funkcjonują tam firmy zajmujące się przemysłową utylizacją odpadów. To bardzo ekspansywne przedsiębiorstwa, które obsługują w zasadzie wszystkie ościenne kraje, choć w tym momencie Polskę tylko w niewielkim stopniu. Spójrzmy jednak na liczby. W naszym kraju hodowle zwierząt futerkowych przyczyniają się do utylizacji około 600 000 ton odpadów poubojowych rocznie. To, jak wspomniałem, najbardziej ekologiczny sposób zagospodarowania tego surowca. Obecnie jest tak, że hodowcy odkupują od zakładów przetwórczych odpady, co przekłada się na niższą finalną cenę np. pasztetu, kiełbasy czy wędlin na sklepowej półce. Gdyby zwierzęta futerkowe zniknęły z Polski, producenci musieliby płacić firmom za zutylizowanie odpadów. Te firmy byłyby oczywiście firmami niemieckimi, bo u nas ten przemysł wciąż rozwinięty jest niewystarczająco. Co ciekawe, w sieci znaleźć można nagrania, na których liderka jednej z wiodących organizacji walczącej (przynajmniej oficjalnie) o prawa zwierząt przyznaje wprost, że jej stowarzyszenie współpracuje z firmami utylizacyjnymi. Ta organizacja została potraktowana jak marionetka w rękach wielkich niemieckich firm. A niemieccy utylizatorzy mają o co walczyć, bo rzeczone już 600 000 tys. ton odpadów przekłada się na wartość ok. 500 mln zł w skali roku. Te pieniądze po prostu zniknęłyby z Polski.

Czy możemy w tym przypadku mówić o jakimś lobby, które wpływa na parlamentarzystów z Zespołu Przyjaciół Zwierząt? Warto dodać, że w skład zespołu wchodzą w zdecydowanej większości posłowie Platformy Obywatelskiej. Na 22 członków, aż 17 z nich reprezentuje partię Grzegorza Schetyny.

Tak, to prawda, większość zespołu to parlamentarzyści PO. Są też jednak np. politycy Nowoczesnej jak choćby Ewa Lieder, notabene członek Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. A wracając do lobby to jestem przekonany, że ono istnieje. Mało tego, ma się bardzo dobrze. Zresztą sami politycy, np. Paweł Suski, przewodniczący zespołu z ramienia Platformy, nie ukrywają swoich sympatii występując na wiecach organizacji takich jak Fundacja Viva! czy Stowarzyszenie Otwarte Klatki. Obawiam się jednak, że wpływy są tu znacznie szersze i skupiają się na zakusach wymienionych wcześniej Rosjan, Niemców czy Duńczyków. Nie wierzę, że politycy sami wpadli na pomysł zniszczenia jednej z najprężniej rozwijających się branż polskiego rolnictwa. To, co się dzieje, jest po prostu niedorzeczne i poczytuję to jako przejaw działania na szkodę polskiej gospodarki, a bezpośrednio na szkodę samych Polaków. Nie wierzę, że osoby, które stać powinny na straży interesu narodowego, chcą za bezcen oddać naszego eksportowego czempiona Niemcom czy Rosjanom.

Parlamentarzyści powołują się na Raport nt. przemysłu futrzarskiego w Polsce. Jak Pan ocenia ten dokument?

Szczerze mówiąc, nazwałbym go co najwyżej pseudoraportem. W zasadzie na każdej stronie tego paradokumentu znaleźć można zmanipulowane informacje przedstawiające zakłamany obraz funkcjonowania polskich hodowli. Za przykład niech posłuży nam informacja, która wypłynęła podczas jednego z ostatnich posiedzeń Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. Jeden z profesorów dużej warszawskiej uczelni zapowiedział, że wytoczy proces działaczom Fundacji Viva!, którzy przygotowali druk. Chodzi o bezprawne wykorzystanie zdjęć jego autorstwa - materiały dydaktyczne dla studentów ilustrujące choroby zwierząt. Autorzy „raportu” postanowili, że przedstawią te fotografie jako faktyczny stan tego, co dzieje się na polskich fermach. To pokazuje skalę kłamstw. Pomijam zupełnie fakt bezpodstawnego oczerniania polityków takich jak minister Krzysztof Jurgiel, Jacek Sasin, senator Jerzy Chróścikowski czy choćby poseł Norbert Kaczmarczyk z Kukiz’15, którzy oskarżeni zostali o wyssany z palca lobbing na rzecz hodowców. Nie traktowałbym tego „raportu” poważnie, a w całej tej przedziwnej sytuację mogę apelować tylko o zdrowy rozsądek.

Jacek Podgórski – dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej, pierwszego w Polsce niezależnego think-thanku zajmującego się tematami związanymi z rolnictwem.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także