Bohaterska postawa dziennikarza TVP. Pomógł ofierze bandytów
Dziennikarz sportowy Telewizji Polskiej Sebastian Parfjanowicz opublikował na Twitterze relację z bardzo niebezpiecznej ulicznej napaści, której był świadkiem. Jak twierdzi, pomógł niedoszłej ofierze bandytów, bo policja nie kwapiła się do przyjęcia zgłoszenia i interwencji.
Z opisu dziennikarza wynika, że do napaści doszło we wtorek. "Pojechałem na zakupy. (...) Na trzypasmowym odcinku Wybrzeża Gdańskiego akcja jak w amerykańskim filmie. Dwa duże, białe, dostawcze samochody zajeżdżają drogę czarnemu SUVowi, uniemożliwiając wyprzedzenie. Robią to z narażeniem zdrowia wszystkich dookoła. W końcu hamują tuż przed nim. On też hamuje, za nim ja, w bezpiecznej odległości, za mną kolejne samochody. Zza kierownicy jednego z dostawczych aut wyskakuje mężczyzna z przedmiotem przypominającym młotek w dłoni. Z obu aut wyskakuje ich łącznie czterech-pięciu i ruszają w kierunku SUVa" – wspomina dziennikarz TVP Sport (pisownia oryginalna). Parfjanowicz postanowił zareagować.
"Wychodzę z samochodu i wyciągam telefon, by zadzwonić po policję. W emocjach wykrzykuję, że wszystko widziałem i będę świadczył na korzyść kierowcy, który we mnie wjechał. Bo choć wjechał, to uciekał przed stadem bandytów. Dwóch podbiega do mnie. Słyszę, że jestem ch..., p... i że zostanę dojechany. (...) Słyszę, że jestem łapówkarzem, bo na pewno mnie już przekupił. Widzę w oczach obłęd. Środki odurzające? Chowam się do samochodu. Kierowcy i pasażerowie białych dostawczaków wymieniają między sobą kilka zdań, biegną do aut i uciekają z miejsca zdarzenia. Mamy ich numery. Poznańskie" – opisuje prezenter TVP.
Jak twierdzi Parfjanowicz, policja nie chciała interweniować. "Zostajemy sami z kierowcą SUVa i jeszcze jednym świadkiem zdarzenia. Pod numerem 997 – nie dzwonimy pod 112, bo tam są inne ważne sprawy – słyszymy, że skoro sprawcy zdarzenia zbiegli, to policja na miejsce zdarzenia nie przyjedzie. Sami mamy się udać na najbliższą komendę. To cytat. Nikt nie pyta nas, czy mamy numery rejestracyjne tamtych samochodów. Nic" – czytamy w relacji dziennikarza. Dalej Parfjanowicz twierdzi, że wraz z ofiarą napadu był odsyłany z komendy do komendy, a policjanci nie byli zainteresowani szczegółami sprawy. Według prezentera TVP funkcjonariusze na spytali nawet o numery rejestracyjne napastników, którzy zbiegli z miejsca wypadku. Mieli natomiast zastrzec sobie rok na podjęcie interwencji.
"W końcu zadaję swoje pytania. Podniesionym głosem. Dlaczego nikt nas jeszcze nie zapytał o numery rejestracyjne potencjalnie niebezpiecznych ludzi, którzy ZBIEGLI z miejsca wypadku. Może są pod wpływem środków odurzających, może mają przed sobą jeszcze 300 km jazdy. I dlaczego nikt nas do k... nędzy nie zapytał, czy nam nic nie jest. W trzech komendach!" – pisze w swojej wstrząsającej relacji Parfjanowicz.
Dziennikarz udostępnił swoją relację na Twitterze, a do jego wpisu odniosła się już warszawska policja. "Mamy informację o zdarzeniu, sprawdzamy jego przebieg i zachowanie policjantów. Relacja @parfjanowicz odbiega od opisu sytuacji przez funkcjonariuszy, a w niektórych miejscach po prostu wprowadza odbiorców w błąd. Czekamy na wyniki pracy naszego wydziału kontroli" - stwierdzili na TT funkcjonariusze.