Panikarze i foliarze
Dziś w czasach pandemii wszyscy mają być razem – ci co uważają, że wirus to intryga Gates’a, który chce sprzedać miliardy szczepionek, tak by zarobić i kontrolować ludzi czipami w zastrzykach, bedą tu też ostrzegający, że wirusa rozsyła technologia 5G i ma być Rząd Światowy w New World Order. I do tych freaków pakuje się też tych, którzy uważają, że model izolacji był przesadzony. Wszyscy zadający pytania mają być ubrani w jednakowe szpitalne pidżamy oddziału psychiatrycznego. A wtedy ogół będzie zwolniony ze słuchania wariatów, tym bardziej w rozważanie ich „argumentów”.
Otóż miałem ostatnio internetową przygodę z pewną panią. Było to po publikacji mojego zapisku o tym jak to jest z tymi maseczkami, z ich skutecznością oraz realnym obowiązkiem ich noszenia. Panią trochę śledziłem w internecie, jest dawną towarzyszką broni w czasów podziemia stanu wojennego, nie znaną mi osobiście z przyczyn właśnie konspiracyjnych. Znałem ją z internetu, szczególnie z górnolotnych ale prawych odwołań do wartości. Nie bardzo mnie to obchodziło, dopóki nie zaczęła mi zamulać konta, oznaczając mnie tymi inwokacjami w postach. Ale z drugiej strony moj profil się duchowo podciągnął.
Otóż okazało się, że w swoich wywodach maseczkowych jestem cynicznym deprawatorem, członkiem grupy koronadenialsów i maseczkożerców. Czyli ciut powyżej antyszczepionkowców. Mało tego – dowiedziałem się, że takich jak ja trzeba ścigać i karać, choćby dla przykładu. Dla mnie to był pewien szok, bo takie rzeczy wypisywała pani, która dla swoich przekonań kilkadziesiąt lat temu walczyła z władzą. Czyli walczyła WBREW przekonaniom większości Polaków, którzy ówczesnych stanowojennych konspiratorów traktowali właśnie jako nieszkodliwych (tu różnie) płaskoziemców, co to nie są w stanie wznieść się wyżej i zobaczyć polskiej geopolitycznej mapy. Co się zmieniło, że tak się zmieniło?
Postanowiłem przyjrzeć się mechanizmowi, który doprowadza ludzi to tego poziomu paniki, że są w stanie postulować zaostrzenie kar dla łamaczy prawa pandemicznego. Po pierwsze – sam wirus. Mamy pandemię i są twarde zasady, których trzeba przestrzegać. Pisałem już o tym: statystycznie nic się wielkiego nie dzieje, nawet śmiertelność spada rok do roku. Ale tu następuje przeskok na nowy poziom wciskania do wora z płaskoziemcami – wariaci negują pandemię, a przecież wszyscy widzą… Ludzie umierają, tiry wywożą ciała, a Nowy Jork to jakieś pandemonium. Otóż jest to faul erystyczny, wielu ludzi – łącznie ze mną – nie neguje, że mamy do czynienia z atakiem wirusa, ale z nieadekwatnie panikarską reakcją rządów na jego pojawienie się. Nie chcę kontynuować wątku, że to, iż mamy do czynienia z pandemią, a nie epidemią nie wynika z rozległości problemu, ale… zmiany definicji pandemii (nie jak kiedyś gwałtowny wzrost zgonów, ale wzrost ZACHOROWAŃ), dokonanej na użytek koronawirusa przez niesławną WHO. Mieliśmy do czynienia pod względem śmiertelności ze statystycznie większymi pandemiami i świata nikt nie zamykał. To tyle jeśli chodzi o płaskoziemców.
Teraz stosowanie się do przepisów. W swoim tekście pisałem, że nieostrość przepisów, ich powszechne nieprzestrzeganie z powodów oderwania od życia doprowadza do ich dewaluacji. Po prostu władze kombinują, jak obejść ścisłe reżimy epidemiologów, by mogła działać gospodarka – przecież noszenie na ustach byle szmaty, pod nosem, zwijanie jej i zakładanie bo idzie patrol czy montowanie na głowach trzech makaronów basenowych o długości metra by móc posiedzieć przy kawiarnianym stoliku to kompletny epidemiologiczny absurd.
Ale jest przecież argument ostateczny – piękonduchostwo podszyte odpowiedzialnością: ok, możesz sobie maseczki nie nosić, twoja sprawa co robisz ze swoim życiem i zdrowiem. Ale zakażasz innych, którzy mają być może choroby współistniejące i im nie jest wszystko jedno. No ale popatrzmy – jak będę miał apaszkę na ustach to osoby starsze i z chorobami będą się czuły bezpieczne? W polskich lasach można się było zarazić wirusem, więc kazano nosić maski, zaś po dwóch tygodniach wirus wyparował z lasu i można było maski zdjąć. To nie zdrowie, tylko strach nami kieruje – strach nadmierny. Ja w Lesie Kabackim ostatnio (znowu rekord!) widziałem z 30% ludzi z maseczkami, z czego połowa… na rowerach. To już lepiej dla płuc siedzieć w domu bez maski, niż serwować sobie wysiłek fizyczny (dla zdrowotności, a jakże!) w wydalanych przez siebie oparach pod źle założoną i dotykaną rękoma maską. Jak zobaczyłem matkę z 3-letnią dziewczynką z maseczką, to już zwróciłem uwagę, że nawet przepisy nie każą zakładać takim brzdącom. Za chwilę – już są sygnały – jak pisałem, rząd zrezygnuje z obowiązku noszenia masek i co wtedy powiedzą ortodoksi, że wirus zniknął? Ale rząd przecież będzie luzował w okresie ZWIĘKSZENIA SIĘ ZAKAŻEŃ. I co z tego? W Hiszpanii nie ma nakazu noszenia maseczek, a 90% w nich zasuwa. Powiecie – odpowiedzialność. Ja powiem – strach. A to duża różnica.
W dyskusji z panią samo noszenie maseczek zostało mi sprzedane jako dowód odpowiedzialności, solidarności i empatii, rozumiem, że wobec osób zagrożonych. Nigdy nie byłem ultrasem wolnościowym, zawsze uważałem, że są granice ludzkiej wolności i jest nią wolność drugiego człowieka. A jeżeli po jednej stronie jest dobre samopoczucie a po drugie życie, to co wybierzemy? A jak wszyscy będą musieli nosić maski, bo w Polsce będzie 20 starszych z chorobami, którzy jeszcze nie są odporni? Też będziemy trzymać zamknięte fabryki i ludzi? Czy zamkniemy starszych dla ich/naszego dobra? Zaszczepimy ich? Czym? A jak nie będą chcieli?
Nie chcę tu uprawić prymitywnego utylitaryzmu, ale takie ciągi kończą się tym, co już widzę posiane na przyszłość w teraźniejszości – wpychanie wszelkich wątpiących w maistreamowe przekazy w zbiór foliarzy, którzy noszą na głowie osłony z folii aluminiowej, by chronić się od fal elektromagnetycznych sterujących ich mózgami. Inni niż ortodoksi strachu dostają od razu etykietkę pomyleńców, zwłaszcza jak pokażą kompetentne wyliczenia statystyczne. (To na przykład skończyło moją konwersację ze wspomniana panią – pokazałem statystyki i parę krzywych Klimczewskiego i zniknęła jak płyn dezynfekcyjny z Orlenu w pierwszym tygodniu pan… przepraszam, epidemii). Na takich pomyleńców wyciągnie się kolejnego lekarza, który puknie się w głowę i powie, że to wariaci. Wtedy łatwo – tak jak moja pani – prosić władzę o stosowną surowość. Stąd już logiczny krok, by zamykać wątpiących w psychiatrykach (przykład w Niemczech i Szwajcarii) czy cenzurować posty w interencie (przecież mogą zawrócić w głowach słabeuszom i przeciągnąć na stronę foliarzy).
Ja tylko czekam na wynalezienie słynnej szczepionki, która jak widać po tej narracji – rozwiąże wszystkie problemy. Przy takiej postawie rzeczywiście pojawią się rzesze antyszczepionkowców wyłapywane już nie przez władze, ale przez jeszcze większe rzesze zestrachanych obywateli, którzy będą wymagać obowiązkowego szczepienia od każdego, jeśli nie dla jego dobra, to dla nas, którzy nie chcemy zachorować. Mamy już fazy pośrednie tego strachu – nieobsługiwanie lekarzy, czy pracowników z DPS-ów w sklepach (pewnie zakaża), oraz pomysły wprowadzenia cyfrowych profili medycznych pokazujących czy jesteś zdrowy (?), zaszczepiony (?), na razie na wakacje. Ale takie „dokumenty” nie mają sensu – afera z kosmiczną niedokładnością testów na wirusa oraz brak nawet szans na szczepionkę nie dają żadnego pojęcia o stanie zdrowia gościa legitymującym się czymś takim.
Ostatecznym argumentem, że coś jest nie tak z tym głównym przekazem jest reakcja ogółu – wyśmianie albo przemilczanie. Nie widziałem jeszcze rzeczowej dyskusji o tym, czy nie przesadziliśmy z reakcją, a kilka przykładów pokazuje, że różne były strategie i np. Szwecja inaczej się odniosła do izolacji i zamknięcia biznesu a ma porównywalne z „izolacjonistami” wyniki epidemiologiczne, zaś gospodarkę nie tak bardzo tkniętą. O tym się nie rozmawia, a jak w komunikacji nie wiadomo o co chodzi, to znaczy, że chodzi o prawdę.
Mój kolega ostatnio zaproponował mi test. Przeczytał mi kilka tekstów podmieniając słowo „koronawirus” na „grypa”. W danych statystyczny się zgadza – wiem, że korona ma inne cechy charakterystyczne: mniejsza śmiertelność niż wcześniejsze grypy o zakresie pandemii, ale szybsze rozprzestrzenianie się i większe niebezpieczeństwo dla starszych i/lub pochorowanych – ale jak poczytamy, że „dzisiaj zmarło w Polsce na grypę kolejne 12 osób”, albo że „z powodu grypy trzeba nosić maski i nie wolno wchodzić do lasu” to cały efekt pryska. Idą nowe fale sezonowe i mutacje wirusa, który był z nami, może nie tak długo jak inne koronawirusy, ale ekscytujemy się nim, bo jak powiedział prof. Gut – został zauważony. W doktrynie epidemiologicznej świat powinien więc posiedzieć w kwarantannie jeszcze z pięć lat. Zakład, że tak nie będzie? Ludzkość wyjdzie w świat i powie sobie, że musimy z tym jakoś żyć. I tylko byli (?) ortodoksi zostaną z tą swoją troską jak Himilsbach z angielskim. Tuszę, że w maskach. Do ostatniego chorego. Ortodoksja jak nic innego wymaga konsekwencji.
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu "Dziennik zarazy".