Bilans kwartału
Zacznę nieskromnie od siebie, patrząc na mój wpis o planach na izolację. Coś sobie 16 marca obiecałem i pora na remanent. Wagę dało się utrzymać głownie z powodu nieważenia się. Obiecanej lektury Jacka Bartosiaka („Rzeczpospolita między lądem a morzem”) nie zmogłem, ale nadrobiłem za to wieloma jego podcastami, na lenia. Reszty książek nie liznąłem nawet. Muzycznie w streamingu Deezer’a, tak jak miało być. Z filmami z interentu już nie wyrabiam – mam dość, TV – tylko z dziennikarskiego obowiązku. A więc jak planowałem. Fizycznie dojechałem do formy „Skazanym na trening” i paroma wypadami na nordic na Kabaty. W sumie nie jest źle. Było też parę wideopopijaw, wyjazdów do Wrocka i w góry, gdzie zobaczyłem ostry cień mgły.
Epidemiologicznie bilans trzech miesięcy wypadł nieźle. W statystykach przodujemy, złośliwi (realiści) utrzymują, że rząd ukrywa 10 razy większą epidemię, fałszując dane. W dodatku nie testuje, ale doświadczenie uczy, że zwiększone testowanie przyczynia się do wzrostu… zakażeń. Służba zdrowia – po alarmistycznych sygnałach w okolicach marca-kwietnia, dała sobie jakoś radę. Mieliśmy kilka spektakularnych akcji przywozowych – Kulczykowa i słynny Antonow, które w kilku przypadkach okazały się wpadką. Wzleciała, rozbłysła i zgasła (co wywróżyłem) gwiazda ministra Szumowskiego, jeszcze dwa miesiące temu „człowieka ponad podziałami”, dziś oskarżanego nawet o to, że trzymał nakaz noszenia maseczek tak długo, dopóki jego kolega nie wyprzedał ich wszystkich. Polskie.
Gospodarczo poszło… tak sobie. Najpierw rząd był mocno zaskoczony pandemią w jej wymiarze gospodarczym. Było kilka podejść do kilku tarcz i zaczęły się sublimować. W sumie szło głownie o kwestie płynnościowe, ale na akceptację przez Brukselę programu pomocy dla większych firm musieliśmy czekać 6 tygodni.
Politycznie – fatalnie. Odbył się żenujący spektakl opóźniania wyborów i z drugiej strony kombinacji jak je jednak zrobić w pandemii. W rezultacie mamy konstytucyjny poślizg, z którego dopiero wychodzimy. Myślę, że naród jest już tym zmęczony, zaś strony tylko walczą na którą z nich „suwenir” się pogniewa, nie rozumiejąc, że może się pogniewać na wszystkich.
Międzynarodowo jest nie wiadomo jak, bo choć koronawirus był w skali świata katalizatorem konfliktu USA-Chiny, to teraz kiedy Stany są w walce z pandemią to nie wiadomo jaki jest tego wynik i w związku z tym dalsze losy świata. Nie wiemy czy i za jaką cenę USA będą chciały bronić swej pozycji światowego hegemona, co dla nas nie jest bez znaczenia, bo tylko stamtąd mamy jako takie gwarancje swego bezpieczeństwa.
Stan psychiczny narodu możemy znać tylko z nielicznych przesłuchów, albo z obserwacji uczestniczącej. Coś się pewnie zmieni – będzie więcej rozwodów, grup AA, głębokich rewizji relacji dzieci–rodzice, zmian stosunku do zwierząt i sąsiadów. Nie wiadomo jak wyjdziemy z tego jako naród. To się dopiero okaże, bo społeczne skutki izolacji będą chyba trwały nawet dłużej niż jej ekonomiczne przejawy.
Czeka nas podobno druga fala zachorowań, ale nie wyobrażam sobie, mimo sugestii puszczanych przez rząd, żeby wrócić z powrotem do izolacji. Moim zdaniem Polacy nie dadzą się już zamknąć drugi raz, a rząd znajdzie na to – społecznie akceptowalne – uzasadnienie.
Wydarzyły się też rzeczy proste, budujące – wynikające z izolacji, ale i z wielkiego ducha, że damy radę, szczególnie artystyczne spontany chwytają za serce. Będzie dobrze.
Nie wiadomo więc czy nadejdzie taki czas, kiedy „to się wszystko skończy”, gdy wyjdzie jakiś szefo i powie, że to koniec epidemii. Żal, bo w średniowieczu, po pandemiach Kościół zawieszał surowe obyczaje. Odbywały się wtedy bez grzechu masowe orgie, pod pretekstem nadrabiania demograficznych strat. A teraz nikt nie wyjdzie i nie powie – koniec. Eh, trochę szkoda…
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”