Z tarczą i na tarczy
Niestety wewnętrznie widać było, że po niedawnym zwycięstwie Dudy w wyborach prezydenckich ujawniły się w Polsce stanowiska życzące wręcz Polsce (a właściwie rządowi, choć w tym wypadku to chyba to samo) jak największej porażki w tych negocjacjach. Wielu kibicowało by Morawiecki przegrał swój budżet, choć to budżet dla Polski. Ale skoro ma to być Polska PiS-u, nie nasza, to im gorzej tym lepiej.
Mamy więc w mediach publicznych dwie narracje – premier mało załatwił, nie to co nasz Tusk kiedyś (co jest niewymierne, bo w nowej perspektywie wzmocnionej przez koronawirusa nikt nie wie ile to jest „dużo”) i drugie – stawiał się, że nie dopuści do uzależnienia funduszy od kryterium praworządności a skulił uszy po sobie i się zgodził. Rząd uważa, ze to był sukces finansowy i negocjacyjny, bo udało nam się zaangażować do poparcia naszego stanowiska innych, tak jak i rozdzielić politykę od gospodarki, czyli w tym wypadku kryterium praworządności od rozdziału funduszy.
Wychodzi więc na to, że mieliśmy do czynienie z nieczęstym przypadkiem kiedy obie strony sporu uważają, że wygrały.
Po pierwsze, kasa – rząd będzie mówił, że załatwił super fundusze, w czym jeszcze go poparł węgierski premier Orban. Trzeba powiedzieć, że Grupa Wyszechradzka zadziałała tu dobrze i kraje grały solidarnie, nie dając się podzielić. Opozycja będzie mówiła, że dostaliśmy mało, bo to kwestie nieweryfikowalne. A więc tu – remis.
Co do praworządności to też jest ciekawy remis. Opozycja się cieszy, że niepraworządny PiS został zmuszony przez międzynarodową społeczność do przyjęcia (pozatraktatowego, dodajmy) kryterium spełniania warunków praworządności przy podziale funduszy. Mają więc temat zaliczony. Ale i premier Morawiecki zdaje się być również zadowolony z przyjętego rozwiązania. Po pierwsze udało się wywalić z kryteriów sprawy klimatyczne, co finansowo dobrze nam wróży. Po drugie kryterium praworządności, by miało zastosowanie musi być według premiera „walidowane” przez Radę Europejską, a tam ma obowiązywać prawo weta. Czyli każdy pomysł szarpania jakiegoś kraju za praworządność musi mieć kontrasygnatę Rady, a tam może to zablokować albo Polska, albo Węgry, albo któreś z krajów W4 i innych państw, które ostatnio znalazły się przy podstoliku przednegocjacyjnym kwestionującym praworządność jako kryterium rozdziału funduszy europejskich.
Mamy więc i tu remis. Czyli każdy dostał swoje zwycięstwo. Ale to wcale nie oznacza pokoju społecznego w tej kwestii tylko rozejście się narracji. Jak będą w Unii Polskę dusili za niepraworządność to się jedni ucieszą, a drudzy zmartwią – i będzie o czym gadać w mediach. A jak to się uwali wetem w Radzie Europejskiej, to się zamienimy miejscami. Niegdysiejsi zadowolenia będą niezadowoleni i na odwrót. I znowu będzie o czym debatować samym ze sobą.
Przeszliśmy trudny moment. Mamy jakiś tam budżet, w kraju, w którym ponoć połowa życzyła rządowi by nie miał żadnego, chcąc go widzieć upokorzonego na międzynarodowym forum. Jakby to był prywatny budżet jakiegoś rządu, a nie wspólnego kraju. Odmrozimy Polsce uszy na złość PiS-owi. Ale zasada – przed nami choćby potop widać musi (?) obowiązywać.
Zobaczymy która ze stron ma rację co do praktycznego użycia mechanizmów praworządności w przyznawaniu funduszy. Może być, że tak naprawdę – to obie. W tym wypadku kroją sie nam na przyszłość zawiłe spory prawne, gdyż unijne przepisy są niezbyt precyzyjne, w dodatku pisane europejską nowomową. To ciekawy moment, w którym każda ze zwaśnionych na śmierć i życie stron, trzymając te same dokumenty w ręku, będzie udowadniać, że ma rację. Głównie przed swoim elektoratem.
Co mnie, ponoć symetryście, wypadało okazać…
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.