Renata Kim pobita przez policję. "Podniosłam do góry ręce i krzyczałam, że jestem tu służbowo"

Dodano:
Sytuacja, którą opisuje dziennikarka miała miejsce w okolicach Stadionu Narodowego. Źródło: Twitter
Dziennikarka "Newsweeka" opisała sytuację, która miała miejsce podczas Marszu Niepodległości.

Sytuacja, którą opisuje dziennikarka miała miejsce w okolicach Stadionu Narodowego.

Jak opisuje „Gazeta Wyborcza”, już po rozwiązaniu Marszu Niepodległości, grupa chuliganów atakujących policję zeszła na peron na stacji PKP Warszawa Stadion. Za chuliganami ruszyła policja, a za nimi – wbrew komunikatom służb – dziennikarze.

„Kiedy policja rzuciła się po schodach na stację metra Stadion, ruszyliśmy za nimi. Po schodach ruchomych pobiegliśmy aż na peron. Tam policjanci najpierw wyłapywali uciekających uczestników zamieszek, a potem zawrócili i przyparli do barierki tych, którzy, jak my, obserwowali, co się dzieje i robili zdjęcia. Nie pomogło to, że krzyczeliśmy, że jesteśmy z prasy, zaczęli nas pałować” – opisuje sytuację Kim.

„Miałam na sobie niebieską kamizelkę z napisem PRESS, podniosłam do góry ręce i krzyczałam, że jestem tu służbowo, ale policjanci, teraz już naprawdę rozwścieczeni, bili nas pałkami. Mnie po nerkach, ale fotoreporter Adam Tuchliński oberwał po głowie i został zrzucony ze schodów. Wpadliśmy wprost w objęcia nadbiegających z dołu policjantów, ale na szczęście przepuścili nas” – czytamy dalej w tekście dziennikarki.

Kim opisuje także, jak na peronie pojawił się przerażony Azjata, „z twarzą zalaną żółtą mazią, zasłaniał oczy i błagał o pomoc”. „Po polsku krzyczał, że nic nie widzi. Na pomoc rzucili się dziennikarze: podawali chusteczki, fiolki z solą fizjologiczną, wezwali karetkę” – relacjonuje dziennikarka, zwracając uwagę, że policjanci nie reagowali na prośby o pomoc.



Źródło: Newsweek / Gazeta Wyborcza
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...