Ks. prof. Kobyliński: To najgłębszy kryzys w historii polskiego katolicyzmu

Dodano:
Ks. prof. Andrzej Kobyliński Źródło: arch. prywatne ks. prof. Kobylińskiego
– Nigdy przez ponad tysiąc lat Stolica Apostolska nie nałożyła na żadnego polskiego kardynała takich kar, jak stało się to w przypadku kardynała Henryka Gulbinowicza. Nigdy w naszych dziejach tak wielu młodych ludzi nie było ateistami, agnostykami lub osobami obojętnymi religijnie jak obecnie. Nigdy w przeszłości tłumy ludzi nie wykrzykiwały przed pałacami biskupimi wulgarnych słów na „w” czy „j”. W przyszłości Kościół katolicki w naszym kraju będzie zdecydowanie słabszy, biedniejszy i bardzo podzielony na środowiska konserwatywne i liberalne, które będą prowadzić ze sobą bratobójczą wojnę religijną – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof, etyk, prof. UKSW w Warszawie.

Coraz częściej można zaobserwować oburzenie ludzi ochrzczonych na to, co dzieje się w Kościele w kwestiach pedofilii i innych nadużyć seksualnych. Czy w tym momencie Kościół, przede wszystkim w Polsce, znalazł się na zakręcie i grozi mu z jednej strony laicyzacja, a z drugiej schizma lub masowe zmiany wyznań przez ludzi wierzących?

Ks. prof. Andrzej Kobyliński (Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie): Laicyzacja – tak, masowe konwersje – nie, schizma – być może. To najgłębszy kryzys w dziejach polskiego katolicyzmu. Nigdy przez ponad tysiąc lat Stolica Apostolska nie nałożyła na żadnego polskiego kardynała takich kar, jak stało się to w przypadku kard. Henryka Gulbinowicza. Nigdy w przeszłości Watykan nie zamknął karnie w naszym kraju seminarium duchownego, jak to miało miejsce niedawno w Kaliszu. Nigdy w naszych dziejach tak wielu młodych ludzi nie było ateistami, agnostykami lub osobami obojętnymi religijnie jak obecnie. Nigdy w przeszłości tłumy ludzi nie wykrzykiwały przed pałacami biskupimi wulgarnych słów na „w” czy „j”.

Formalnych aktów apostazji jest ciągle niewiele, ale o wiele ważniejsza jest apostazja mentalna – duchowe i intelektualne oddalanie się milionów ludzi od Kościoła jako instytucji. Idziemy w kierunku Irlandii. W przyszłości Kościół katolicki w naszym kraju będzie zdecydowanie słabszy, biedniejszy i bardzo podzielony na środowiska konserwatywne i liberalne, które będą prowadzić ze sobą bratobójczą wojnę religijną.

Pojawiają się też opinie, że ostatnie wydarzenia, gwałtowność antykościelnych protestów mają pewien pozytywny wymiar, ponieważ świadczą o tym, że nie ma obojętności, a wiara w Polsce jest wciąż żywa. Co ksiądz o tym sądzi?

Nie zgadzam się z taką opinią. Starcia przed kościołami między lewicowymi anarchistami a narodowcami nie są dobrym papierkiem lakmusowym, gdy chodzi o rzetelną diagnozę naszych nastrojów społecznych. Więcej o stanie naszej polskiej duszy mówią m.in. ostatnie badania socjologiczne, które potwierdzają dramatyczny spadek zaufania młodych ludzi do instytucji Kościoła katolickiego. Oczywiście Polska jest ciągle najbardziej religijnym krajem w całej Unii Europejskiej. Nasz obecny konflikt światopoglądowy potwierdza fakt, że kwestie religijne są u nas ciągle ważne dla dużej części społeczeństwa. Reszta społeczeństw europejskich jest w dużym stopniu postchrześcijańska, a religią, która zyskuje u nich na znaczeniu jest islam. Te dwa nurty ideowe będą coraz bardziej rządzić Europą: z jednej strony oświeceniowa myśl liberalno-ateistyczna, z drugiej – religia muzułmańska.

Kryzys w Kościele katolickim wokół skandali i nadużyć seksualnych jest faktem. Czy widzi ksiądz jakiekolwiek światełko w tunelu, nadzieję na to, że uda się ten kryzys w najbliższych latach przezwyciężyć?

Jestem na froncie tej wojny od ponad 20 lat. Jeszcze kilkanaście lat temu byłem optymistą, natomiast dzisiaj wszystkie przesłanki prowadzą mnie do pesymistycznych wniosków. Owszem, nie ma już tuszowania pedofilii, gdy chodzi o przenoszenie księży pedofilów z parafii do parafii. Tę zmianę wymusił Watykan oraz nacisk opinii publicznej. Jednak nie nastąpiła zmiana mentalności. Znakomita większość biskupów, infułatów, prałatów, kanoników, proboszczów, wikariuszy, zakonników nie traktuje molestowania seksualnego nieletnich jako realnego problemu społecznego. Dominuje mentalność oblężonej twierdzy. Zwycięża pragnienie świętego spokoju. Świetnym potwierdzeniem obecnych nastrojów w Kościele jest skandaliczny pozew sądowy kanclerza kurii tarnowskiej przeciwko ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu, który poświęcił całe swoje życie osobom niepełnosprawnym i jest bohaterem walki z pedofilią. Niestety, niektórzy biskupi akceptują ten pozew. Chcą wyroku skazującego dla bohatera. Wcześniej, nie dopuszczono do tego, żeby ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski został członkiem komisji państwowej ds. pedofilii.

W przypadku pedofilii nie da się uciec od pytań o rolę św. Jana Pawła II. Czy możemy spodziewać się pisania historii tej wielkiej postaci na nowo?

To już dzieje się na naszych oczach. 13 listopada na łamach „National Catholic Reporter” ukazał się artykuł redakcyjny pt. „US bishops, please suppress the cult of St. John Paul II”. To apel skierowany do biskupów amerykańskich, aby zlikwidować kult publiczny św. Jana Pawła II. „National Catholic Reporter” to główne medium amerykańskiego katolicyzmu liberalnego, podobnie jak dla katolicyzmu konserwatywnego w USA głównym punktem odniesienia jest „National Catholic Register”. Należy potraktować z największą powagą to, co dzieje się obecnie wśród katolików za oceanem. W Stanach Zjednoczonych mieszka ok. 65 milionów katolików. Są oni podzieleni mniej więcej po połowie, gdy chodzi o skrzydło konserwatywne i skrzydło liberalne. Postulat swego rodzaju „dekanonizacji” papieża Wojtyły musi być szczególnie bolesny dla Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy stanowią 15 proc. członków Kościoła katolickiego w Stanach Zjednoczonych. Rzetelna analiza pontyfikatu Jana Pawła II jest konieczna. Papież nie mógł nie popełniać błędów. To oczywiste. Nie wolno się nimi gorszyć. Jan Paweł II podejmował także błędne decyzje, ponieważ był człowiekiem. Doskonały jest tylko Bóg.

Czy tzw. pokolenie JPII istniało rzeczywiście, czy było wyłącznie medialnym mitem i wynikało z popularności Ojca Świętego, a nie rzeczywistej popularności nauczania papieża-Polaka w społeczeństwie?

To zdecydowanie medialny mit. Osobiście byłem przerażony banalnością wielu publikacji na ten temat po śmierci Jana Pawła II. Można mówić o pokoleniu JPII tylko w sensie historycznym, gdy chodzi o ludzi, którzy przeżyli swoje dzieciństwo oraz młodość w okresie pontyfikatu polskiego papieża. Ale nie ma żadnego pokolenia JPII w sensie socjologicznym czy aksjologicznym, tzn. nie istnieje znacząca grupa społeczna, która ukształtowała swoje postawy światopoglądowe w oparciu o nauczanie moralne i religijne papieża Wojtyły. Osobiście wiele zawdzięczam pontyfikatowi Jana Pawła II. Fragmenty niektórych jego przemówień znam na pamięć. Obecny dramat dotyka mnie do żywego. Dla dobra pamięci o „papieżu z dalekiego kraju” jego najbliższe otoczenie powinno wziąć dużą część odpowiedzialności za wiele błędnych decyzji, szczególnie z ostatnich lat pontyfikatu, gdy papież – schorowany, cierpiący i osłabiony – przekazywał wiele swoich kompetencji najbliższym doradcom.

Ciężko się oprzeć wrażeniu, że oferta polskiego Kościoła w ostatnich dekadach została mocno spłycona. Był kult św. Jana Pawła II, ale sprowadzony do emocji, do miłych wspomnień z pielgrzymek, kremówek, a nie rzeczywistych trudnych wyzwań, które Ojciec Święty stawiał. Z drugiej strony ciężko oprzeć się też wrażeniu, że w ostatnich latach stosunkowo mało było ze strony ludzi polskiego Kościoła wyraźnych przesłań moralnych i społecznych, a wiele skupiania się na objawieniach prywatnych, pewnym dość naiwnym mistycyzmie, dla młodych ludzi dość infantylnym.

Zgadzam się z tą diagnozą. To nie tylko kremówki. Niezwykle głębokie zmiany w polskiej religijności nastąpiły w ostatnich kilkunastu latach, gdy chodzi przenikanie do Polski nowych form religijnych z Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Symbolem tego nowego nurtu były Rekolekcje Narodowe prowadzone na Stadionie Narodowym w Warszawie przez ks. Johna Bashoborę z Ugandy. W lipcu 2017 r. ukazał się na łamach „Do Rzeczy” mój artykuł pt. Egzorcyzm nad Polską i pentekostalizacja. Napisałem w nim następujące słowa: „Nowe formy religijności zielonoświątkowej wlały się szerokim strumieniem do wnętrza Kościoła katolickiego w Polsce. Coraz więcej katolików w naszym kraju pije wodę egzorcyzmowaną, stosuje olejek radości czy sól egzorcyzmowaną, przeżywa podczas nabożeństw tzw. upadki (spoczynek w duchu, hipnoza, trans, autosugestia), przesadnie koncentruje swoją uwagę na działaniu złych duchów, doświadcza podczas spotkań modlitewnych histerycznego śmiechu, nazywanego Błogosławieństwem z Toronto itp. Głębokiej zmianie podlega także nauka religii w szkole. W marcu 2016 r. media ogólnopolskie informowały o rekolekcjach szkolnych w Lesznie. Wzięło w nich udział ok. 700 dzieci. W trakcie nabożeństw niektóre osoby padały na ziemię, trzęsły się, krzyczały. Tym niebezpiecznym praktykom religijnym towarzyszyli księża i nauczyciele”.

Słowa o tym, że pokolenie młodych ludzi jest dla Kościoła stracone odpowiadają rzeczywistości, czy też jest jeszcze przed kapłanami do wykonania praca? Jeśli tak, to jak ona powinna wyglądać?

Twierdzenie o utracie całego pokolenia jest oczywiście hiperbolą, która ma zwrócić uwagę na bardzo poważny problem. Pierwszą kwestią do natychmiastowej zmiany jest obecny model nauczania religii w szkole. Nie zgadzam się z naszymi liderami kościelnymi, że jest świetnie. Obecna forma wychowania religijnego prowadzi do masowej ateizacji. Mówię o tym od kilkunastu lat. Jestem zwolennikiem modelu włoskiego: jedna godzina religii w szkole prowadzona przez świeckich nauczycieli oraz druga godzina prowadzona przez księży i katechetów w budynkach parafialnych. Trzeba czym prędzej odbudować życie duszpasterskie ludzi młodych w przestrzeni parafialnej. Jedną z konsekwencji ateizacji młodego pokolenia jest kryzys powołań kapłańskich i zakonnych. Gdy w latach 1986-1992 studiowałem w Wyższym Seminarium Duchownym, było tam wówczas prawie 200 kleryków. Obecnie jest ich ok. 20.

Wracając do tematu pedofilii – czy polski Kościół ma jeszcze jakąś możliwość naprawienia sytuacji, czy też muszą być raczej wdrożone nadzwyczajne działania Watykanu, a może nawet wariant chilijski, który postulują niektórzy?

Wariant chilijski to swego rodzaju kreacja medialna. W Chile prawie wszystko zostało po staremu. Owszem, 18 maja 2018 r. wszyscy 34 biskupi należący do episkopatu Kościoła katolickiego w Chile podali się do dymisji w związku z przypadkami nadużyć seksualnych wobec nieletnich lub próbami ich ukrycia, ale papież Franciszek przyjął rezygnację tylko kilku biskupów, którzy byli tuż przed emeryturą. Dla Watykanu Polska nie ma większego znaczenia. W Stolicy Apostolskiej nikt nami się nie interesuje. Owszem, w Rzymie będą procedowane sprawy dotyczące naszych oskarżonych biskupów czy księży, ale pragnienie rozwiązania tych kwestii musi być obecne przede wszystkim w naszym kraju. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będziemy obserwować ujawnianie kolejnych skandali obyczajowych czy finansowych. Obawiam się, że wielką bombą może być Komisja Majątkowa.

Co w tak trudnej dla wszystkich sytuacji powiedzieć „zwykłym” katolikom, ludziom, dla których świętość Kościoła była oczywistością, a wiara właśnie teraz jest wystawiona na ciężką próbę?

Nie chcę ranić osób wierzących, ale mam żal do wielu osób, gdy chodzi o ich obojętność na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Osobiście zacząłem głośno mówić o różnych problemach w Kościele ponad 20 lat temu. Z tego powodu utraciłem prawie wszystkich przyjaciół i znajomych. Gorliwi katolicy, moi dobrzy znajomi, nie chcieli słuchać o pedofilii, współpracy biskupów i księży z UB czy SB, skandalach finansowych, molestowaniu sióstr zakonnych. Zamykali oczy, zatykali uszy. W 2002 r. „Rzeczpospolita” opublikowała artykuł o arcybiskupie Juliuszu Paetzu. Uważam, że to był przełom. Od tego momentu katolicy w Polsce nie mogli udawać, że nie wiedzą, co rzeczywiście dzieje się w Kościele katolickim w naszym kraju. Osobiście uważam, że dzisiaj najważniejsza jest trafna diagnoza – dlaczego Kościół znalazł się w tak wielkim kryzysie i kto za to odpowiada? Przede wszystkim trzeba obudzić się ze snu, letargu, zbiorowej hipnozy. Nie oglądamy teraz kolejnego filmu o Kościele. To wszystko wokół nas dzieje się naprawdę.

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...