Prof. Musiał: Niemieckie interesy realizowane są za polskie pieniądze
W Polsce nie milkną echa zakupienia przez PKN Orlen spółki Polskapress. Czy w Niemczech odbiło się to jakimś większym echem?
Prof. Bogdan Musiał: Na razie nie jest o tej sprawie zbyt głośno, choć oczywiście być może jakieś materiały na ten temat się pojawią. Nie jest to jednak temat wiodący.
Tymczasem w Polsce niektórzy dziennikarze, na przykład Bartosz Wieliński z „Gazety Wyborczej” ostro krytykują fakt, że Niemcy nie naciskały w sprawie uniemożliwienia transakcji.
To kuriozalne zachowanie. O ile rozumiem, że dziennikarze Onetu, „Newsweeka” czy „Faktu” mogą zdecydowanie i ostro krytykować tę transakcję, bo ich zagranicznym wydawcom nie pasuje repolonizacja branży, tak kuriozalne jest, że robią to pracownicy mediów bez niemieckiego kapitału.
Choć Axel Springer także nie jest już tylko niemiecki, bo to też kapitał szwajcarski i amerykański.
Tak, jednak Szwajcarów i Amerykanów interesuje głównie profil biznesowy, zarabianie pieniędzy. Jeśli chodzi o kwestie polityczne, wywierania wpływu to, od lat strategią Springera jest realizowanie polityki niemieckiej. I to się nie zmieniło.
Czy rząd niemiecki w ogóle ma coś do gadania w sprawie koncernów medialnych działających na terenie Polski?
Rząd niemiecki nigdy nie dopuści do sytuacji, w której na rynku medialnym w Republice Federalnej Niemiec ważną rolę odgrywałyby podmioty zagraniczne. Jednocześnie, delikatnie mówiąc, nie ma nic przeciwko, by koncerny niemieckie inwestowały i wywierały wpływ na rynki medialne w innych krajach, na przykład w Polsce. W ten sposób w realny sposób mogą przecież wpływać na opinię publiczną. Natomiast nie wydaje mi się, by niemieckie władze oficjalnie zaangażowały się w sprawę transakcji Orlenu. To byłaby dla nich sytuacja dość niezręczna. Natomiast jak najbardziej możemy się ostrej krytyki tej transakcji w mediach związanych z Niemcami.
Tu dochodzi też kwestia polityki historycznej. Wspomniał Pan niedawno, że niemiecka narracja usuwa odpowiedzialność Niemiec za II wojnę światową. Nie używa się już terminu Niemcy, czy hitlerowskie Niemcy, ale „naziści”, których narodowość jest sprawą rozmytą. Media też odgrywają w tym rolę?
Owszem. I tu ciekawą sprawą jest to, że nie tylko media z kapitałem niemieckim. Przecież „Gazeta Wyborcza” nie jest gazetą niemiecką, a tam taka uległa narracja wobec Niemiec też ma miejsce. Dotyczy to nie tylko historii II wojny światowej, ale także np. ostatnio nagłośnienia rzeczy drugorzędnej, jak rocznicy uklęknięcia w Polsce kanclerza Willy'ego Brandta. I z tego wydarzenia robi się wręcz sprawę epokową. Niemcy fenomenalnie wykorzystują to do swojej polityki historycznej. Co ciekawe, narracja niemiecka jest często realizowana przez polskie instytucje, za pieniądze polskich podatników.
Z czego się to bierze?
Myślę, że z postkolonialnego kompleksu. Polityka Niemiec wobec Polski była przed laty bardzo brutalna. I stąd się zrodził kompleks i dwie skrajne postawy. Jedna to pełna uległość, realizowanie tak naprawdę niemieckiej polityki. Druga to radykalne odcięcie się, potępianie w czambuł wszystkiego, co niemieckie, odrzucanie możliwości współpracy. I te dwa bieguny w polskim społeczeństwie nie znikną. Rzecz jednak w tym, żeby przynajmniej politycy, urzędnicy, ludzie mediów, starali się znaleźć złoty środek. Uznający, że Niemcy są naszym sąsiadem, bardzo ważnym partnerem ekonomicznym i strategicznym, ale jednocześnie mamy jako kraj swoje interesy, chcemy je realizować, nie możemy zrezygnować też z prawdy historycznej. Takiego podejścia, złotego środka brakuje.