Weto – polska specjalność
Przypomnijmy: po spotkaniu w lipcu, premier Morawiecki wrócił z wiadomością, że rozporządzenie dotyczące warunkowania środków unijnych od przestrzegania samorządności jest dla nas korzystne. Pod koniec roku okazało się, że to nic pewnego, więc Polska oraz Węgry zagroziły innym szachem – jeżeli to rozporządzenie się utrzyma to oba kraje będą wetowały budżet unijny tak, że nie wejdzie on w życie. Połączenie tych dwóch rozdzielnych rzeczy miało swoje racjonalne uzasadnienie – po co mamy uchwalać budżet, jak nie wiadomo czy coś z niego dostaniemy, bo ten jest warunkowany pozabudżetowymi, w dodatku niezdefiniowanymi zastrzeżeniami.
Sprawa ewentualnego weta była rozgrywana przez opozycję jako obraza boska unijnych zwyczajów, ekstremalna niewdzięczność w przypadku naszego kraju, który od Unii więcej dostaje niż wkłada. Odbyły się różne protesty włączenie z wyłączaniem mieszkańcom świateł przez samorządy. Bezczelna zapowiedź weta została dopisana do długiej listy przewinień rządzących i krótkiej listy postulatów ulicznych przemarszów, ubogacając twórczo skrótowość dotychczasowych haseł na poziomie „wyp..alać!”.
W koalicji rządzącej sprawa weta pokazała poważne różnice „w łonie”. Minister Ziobro, wyraźnie nie lubiący premiera Morawieckiego, przypomniał, że miał zastrzeżenia już w lipcu do zapisów porozumienia, a skoro już taki bigos się narobił, to nie pozostaje nic innego niż weto. Ale nie chodziło o zablokowanie budżetu dla samej blokady, ale o użycie „bomby atomowej” unijnych traktatów do pozbycia się niewygodnych zapisów warunkowania. Dla Ziobry był to ostatni as w rękawie, którego można/trzeba było użyć po słabym rozdaniu lipcowym.
I tu zaczęła się już nagonka – minister sprawiedliwości stał się (chwilowym) Czarnym Ludem, wyprzedzając w krytykujących go mediach opozycji nawet samego prezesa. Media grały na pogłębienie podziałów wewnątrz koalicji rządzącej, od czasu do czasu kapując do jednych na drugich. Sama kwestia użycia weta była uznawana za awanturnictwo w salonie możnych, do którego wciąż przecież aspirujemy.
Dla potomności warto dodać, bo to przecież pamiętnik, więc nie wiadomo kto, z jaką wiedzą i kiedy będzie to czytał, że weta nie użyto, skonstruowano kompromis, który dopisywał do rozporządzenia dookreślające konkluzje co do tego o jaką praworządność chodzi. Nota bene w ferworze tej walki przeszło niezauważenie przyjęcie bardziej wyśrubowanych norm przejścia na zieloną energię i dekarbonizacji energetyki, co bardziej niż praworządność nas dotknie. Ale co człek poradzi, skoro opinia, dowcipnie zwana publiczną, ekscytuje się innymi priorytetami.
W kwestii praworządności stworzono potwora, czyli kompromis, który nie zadawala żadnej ze stron. Co oznacza, że temat warunkowania będzie wracał nie w rytmie wzrostu „niepraworządności”, ale zgodnie z taktycznymi wstrząsami politycznymi prokurowanymi przez Brukselę i Berlin. A to wróży ciągły klangor w tym temacie, w dodatku z Ziobrą, który coraz to będzie robił konferencje pt. „a nie mówiłem”, z radością transmitowane przez TVN-y.
Tyle stan faktyczny. Ale co mamy teraz? Jak opozycja i media wyjdą z tej wojny, pod hasłem, że nie wolno Polsce zgłaszać weta, skoro spełniły się ich postulaty w tym względzie? No bo jest tak – za brak weta (skoro się weta nie chciało) trudno obwiniać teraz rząd. Za to, że kompromis osiągnięty jest prawnie niepewny – trochę nie wypada, bo to jak mówić, że znienawidzony Ziobro ma rację.
Co się więc robi? Ano eksploatuje do imentu wewnętrzny podział we władzy. A to, że Ziobro sam jest miękiszonem, bo skoro powiedział „weto albo śmierć”, to skoro weto nie weszło – to ma popełnić polityczne seppuku, inaczej nie będzie człowiekiem honoru. A to, że teraz prezes ma mieć tylko dwa wyjścia – wywalić z rządu Ziobrę, albo… Morawieckiego. Przeciwko Morawieckiemu ma przemawiać fakt, że ten nie posiada żadnych „swoich” posłów, zaś na ziobrystach wisi większość sejmowa.
Martwi się więc ta opozycja o spoistość formacji rządowej bardziej niż o swoją własną, a każdy z jej postulatów prowadzi nachalnie do utraty na własne życzenie większości rządzącej. Jest to więc działanie beznadziejne, jeśli nie powiedzieć – na pokaz.
I w ten sposób obie strony zapędziły same siebie w kozi róg. Ziobro swym „weto albo śmierć” podniósł wysoko poprzeczkę i jak wyszło bez weta, to tak stoi z tą poprzeczką sam a wszyscy przechodzą poniżej. Opozycja się zapędziła w proteście przeciwko wetu i nie ma czym grać, skoro to weto nie zostało użyte. Media opozycyjne teraz dzielą włos na czworo, a przecież de facto wyszło, że w łonie władzy jest miejsce na różne opinie i strategie. To skandal tak niewyobrażalny, że reakcja opozycji jest niewspółmiernie ostra. Nic dziwnego – w przypadku rządów opozycji byłaby to sytuacja nie do pomyślenia.
A każdy sądzi według własnej miary.
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.