Wypowiedzenie konwencji stambulskiej: kwestia suwerenności i demokracji
Przede wszystkim ustawa deratyfikacyjna nie może być potraktowana tak, jak projekt „Zatrzymaj Aborcję”, którym Sejm w ogóle nie chciał się zająć, a sprawę w nim podniesioną skierował do Trybunału Konstytucyjnego bez żadnego publicznego wsparcia. Obstrukcja parlamentarna rodzi jedynie frustrację, zamiast dialogu – prowokuje presję, na czym traci i sprawa, i zdolność prowadzenia polityki w ogóle.
PiS zajmując stanowisko wobec sprawy deratyfikacji konwencji genderowej powinien przede wszystkim pamiętać własny radykalny sprzeciw wobec jej ratyfikacji przed pięciu laty. Sprawa wtedy była przedmiotem sporu, więc będzie i dziś, partia powinna do niej podejść tak jak do własnej kampanii wyborczej, którą chce najkorzystniej przedstawić i wygrać, lub do walki o własne społeczne i sondażowe poparcie, które chce stale zwiększać. Krótko mówiąc – zabiegając o najlepsze przeprowadzenie sprawy, a nie o „pozbycie się problemu”.
Najlepiej i z najlepszą wiarą, więc zgodnie z własną metodologią w sprawach, na których władzy zależy: bez niepotrzebnej zwłoki, delegując najskuteczniejszych przedstawicieli, zajmując jednoznaczne stanowisko wobec opinii publicznej.
Piszę o PiS, bo ma decydujący wpływ na proces ustawodawczy, począwszy od procedury. To wcale jednak nie znaczy, że partia powinna w tym zakresie przejmować inicjatywę. Inicjatywa ma charakter obywatelski. Partia rządząca nie musi więc wchodzić w rolę wnioskodawców, a jedynie występować jako władza broniąca praw opinii publicznej, tym mocniej – im mocniej byłyby (szczególnie za granicą) atakowane.
Oczywiście, powinna bronić prawomocności postulatu wypowiedzenia, przypominając, że konwencja ciągle budzi sprzeciw w Europie (sześć państw UE odmawiających jej ratyfikacji), a w przeszłości budziła silny sprzeciw nawet wewnątrz poprzedniej koalicji rządzącej. Władza musi więc bronić zarówno wolności polskiej opinii publicznej, jak i w ogóle suwerennego prawa Rzeczypospolitej do podejmowania decyzji realizujących dobro wspólne narodu. Tym bardziej, że materią ustawy jest właśnie prawo do decyzji jako takie: upoważnienie Prezydenta nie stanowi jeszcze decyzji Prezydenta. Chodzi o to, by Prezydent mógł tę decyzję podjąć.