Media społecznościowe – syndrom żony alkoholika

Dodano:
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Adobe Stock
Dziennik Zarazy | Wpis nr 312 || Kiedy pracowałem jako wydawca magazynu komputerowego CHIP miałem okazję uczestniczyć we wprowadzaniu internetu jako medium do Polski w latach dziewięćdziesiątych. Chip.pl był długo drugim, a czasem pierwszym (przed Onetem) portalem internetowym w Polsce. Tak samo mieliśmy nadzieję, że nowe media społecznościowe dadzą światu potężne narzędzie wolności. Każdy mógł być nadawcą i o jego popularności mogła wreszcie decydować atrakcyjność przekazu, a nie korporacyjne zasoby finansowo-marketingowe. Tak było na początku, bo potem – jak zwykle – za taki kawał nowego rynku musiały się wziąć korporacje.

I doszło do oligarchizacji tej szansy na wolność w mediach. Oligarchizacji o wiele bardziej zmonopolizowanej niż wszystkie sieci telewizyjne razem wzięte. Bo produkty Facebooka, twittera, Instagrama czy Youtube to marki i serwisy globalne, a więc mediami światowymi zaczęło rządzić kilka amerykańskich firm. W dodatku, jak okazało się po dziwnie „zbiorowym” przymknięciu Trumpa – są to firmy zblatowane, które stać na wspólne akcje w wycinaniu nielubianych polityków, treści i wartości. W biały dzień i przy oklaskach płetwami naiwnych pożytecznych idiotów, którzy – jak karpie – cieszą się z przyspieszenia Świąt Bożego Narodzenia.

Ja już pisałem, że jest to nie tylko kwestia zgranego oligopolu, ale też i ostentacji wspólnych działań. Chłopaki już niczego nie udają, bo okazało się metodą prób i błędów, że wszystko wejdzie i tzw. opinia publiczna ani piśnie. To, że wycieli Trumpa, to już pikuś, ale poszło już jak ogień po suchej ściółce – takie wycięcie profilu Grupy Wyszechradzkiej to już jest jazda. To, że Google z Applem wycięli ze swych sklepów konkurencyjny do Facebooka serwis Parler to jeszcze nic. Bo to kwestia poziomu aplikacji. Ale przeszliśmy już na hardware, czyli fizyczną eliminację. Amazon, który wynajmował Parlerowi serwery, wypowiedział mu umowę i Parlera nie ma. CNN zwróciło się o zablokowanie emisji sygnału swego konkurenta Fox News. Tak się załatwia teraz sprawy.

Co prawda jest i reakcja, bo farma serwerów w Idaho wypowiedziała umowę Facebookowi i na serwery i się zaczęło. Akcje Twittera poleciały na pysk i świat (ten wolny) chociaż się ucieszył, że utarto chłopakom nosa, bo chodziło o grube miliardy. Nawet szef Twittera się ukorzył, że zbanowanie konta urzędującego prezydenta USA to był błąd, ale moim zdaniem zrobił to by ratować akcje, a nie dlatego by wierzył w to co mówi.

Mnie zaś zastanowiła inna informacja. Podatkowa. Ale zacznijmy od początku. Jak działały firmy z grupy GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple)? Otóż działały one pod pełnym protektoratem państwa USA. Jak któryś kraj spoza USA zaczął coś bąkać, że jednak dobrze by było, żeby takie giganty płaciły podatki od zarabianych w tych krajach pieniędzy, to USA wytaczały dyplomatyczne działa na tyle skutecznie, że dotąd np. taka Unia dyskutuje już drugi rok podatek cyfrowy. Układa GAFA-USA był jasny. Dajemy wam parasol międzynarodowy, bo to i macie fajne te swoje technologie, dzięki wam wiemy o świecie i społeczeństwach wiele, ale jeden warunek – załatwimy wam, że po świecie podatków nie będziecie płacić, ale w związku z tym skumulowane dochody będą opodatkowane w ojczyźnie światowej demokracji.

Bo – przynajmniej do tej pory – USA były krajem wolności, gdzie tylko dwie rzeczy musiałeś zrobić: umrzeć i zapłacić podatki. I z tym drugim państwo amerykańskie się nie patyczkowało. Tu była pełna równość. I wielu celebrytów (np. taka Martha Steward) poszło do więzienia siedzieć, gdy wyszło, że się migało z fiskusem. Nie było zmiłuj się.

Ale teraz się okazało, że żelazna zasada jedynej konieczności pary śmierć-podatki została naruszona. W Wirtualanychmediach czytamy: Google za pośrednictwem holenderskiej spółki zależnej przeniósł 128 mld euro na Bermudy. Holenderski fiskus zarobił na transakcjach 25 mln euro, a gigant uniknął w ten sposób prawie 38 mld euro podatków, które musiałby zapłacić w USA.

Za Trumpa aktywnego byłoby to niemożliwe. Przekręcenie amerykańskiego IRS-u na 38 mld euro „w zamian” za międzynarodową ochronę to żaden deal dla państwa amerykańskiego. Moim zdaniem to nagroda za medialną „opozycję totalną” wobec Trumpa, wykazywaną przez całą jego kadencję. I zapłaci ją amerykański obywatel. Czyż to nie eleganckie? Załatwić taki bonus dla sprzyjających mediów z kieszeni podatnika, ba – nawet zwolennika ustępującego prezydenta?

No i wiemy to wszystko o tych mediach społecznościowych, i co? Czy teraz poszczególne państwa wyciągną wnioski i założą swoje lokalne alternatywy mediów społecznościowych? Czy jednak po takich ewidentnych wpadkach wszystko pójdzie w zapomnienie i będziemy się zachowywać jak żona alkoholika. Że może i bije, ale wspólne dzieci (profile), znajomi (grono obserwatorów), strach przed zmianą i przeprowadzką do mamy to za dużo. No może trochę go poniosło, ale teraz przeprasza i obiecuje poprawę. Dajmy mu szansę. PO raz tysięczny…

Myślę, że pójdziemy w to drugie, choć alternatywy w Polsce i w innych krajach zaczynają już powstawać. Najbardziej szkoda Amerykanów, bo co one tam mają zrobić? Są w samym centrum tego bałaganu, a więc łapią się na tak żenujące kroki jak np. dobowy bojkot używania fejsika – niech zobaczy jak to jest jak dostanie po kieszeni. A potem – znowu w kierat codzienności. No wypisz-wymaluj żona pijaka.

To okropna, ale i ciekawa historia jak nadzieje ludzkości na to, że technologia wreszcie wyzwoli ludzi z manipulacyjnych imadeł mediów legły w gruzach. Przydałaby się o tym książka, która pokazywałaby ten powolny i niezauważalny proces. Dziś w drugiej fazie kowidu dochodzi do przyspieszenia procesów kiedyś niemożliwych, a co najmniej podskórnych. Świat przyspiesza, ale kierunek tego przyspieszenia nie jest zbyt ciekawy. Nawet dla progresistów.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.


Źródło: dziennikzarazy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...