Priorytety – chorzy i chorsi. Ci gorsi…
To dość niezwykłe działanie, bo do tej pory resort zdrowia to właśnie robił, ale o tym nie mówił. Przecież od marcowo-kwietniowej kwarantanny zostały wstrzymane właśnie takie procedury, ale rząd o tym milczał, bo wydawało się to wtedy – społecznie akceptowaną – oczywistością. W stosunku do poprzedniego roku wykonano o 25% mniej hospitalizacji, czyli około 1,3 mln mniej szpitalnych pobytów. To sporo.
"Inwestycja" w przyszłość
Za „pierwszej fali” (jeśli patrząc na wykresy taka w ogóle była) szpitale się kowidowo zakorkowały, ale i postrachani ludzie zaczęli unikać medycznych procedur w placówkach służby zdrowia, skoro widzieli w mediach codziennie dramatyczne obrazki ze szpitali. Dostawa pacjentów do placówek zmalała również z powodu przejścia enefzetowskiej służby zdrowia na teleporady, które do minimum obniżyły wykrywalność stanów chorobowych nadających się nie tylko do leczenia, ale i do hospitalizacji.
To była „inwestycja” w przyszłość, czyli rozłożony w czasie wzrost zgonów z powodu zaniedbanych chorób. W sensie politycznym i społecznym do pominięcia, bo związek przyczynowo-skutkowy został rozłożony w czasie. Wystrzeliło w październiku, głównie z powodu ujednoimiennienia służby zdrowia. I właśnie ostatnio minister, tym razem już oficjalnie, ogłosił powrót do tej „strategii”.
Popatrzmy na krzywą zgonów. Po październikowo-listopadowym piku (dodatkowych około 70.000 ponadnormatywnych zgonów w IV kwartale 2020) zaczęto leczyć ludzi na inne choroby i krzywa zaczęła spadać. Teraz już wraca mniej więcej do normy, a tu taki pasztet. Po co? Popatrzmy – śmiertelność wirusa liczona nawet zgrubnie (Z kowidem i NA kowida) to 2%, jak liczyć „czysty” kowid to gdzieś 0,2-0,4%. I mam pytanie: czy śmiertelność z powodu niewykonanych operacji i zabiegów jest niższa czy wyższa od tych koronawirusowych promili? Przecież służba zdrowia z powodów kowidowych i tak zmniejsza ilość hospitalizacji, ludzie się poza tym boją i można założyć, że w tej sytuacji to planowane operacje są raczej koniecznością. Koniecznością, z której właśnie rezygnujemy.
Priorytety ministerstwa
W dodatku co ciekawe sam system nie wytrzymuje krytyki. Bo kiedy odwołano zabiegi i operacje to 10 szpitali tymczasowych było nieaktywnych, a to one miały być tym buforem na wypadek znacznego skoku zakażeń z koniecznością hospitalizacji. A teraz wywala się znowu ludzi ze szpitali, bo chorują na co innego niż hit sezonu (-ów?), bo kowidowcy mają mieć pierwszeństwo? W dodatku co się robi z chorymi na kowida w szpitalu, skoro nie ma na niego właściwie żadnego lekarstwa? Trzyma się pod respiratorami? Ale respiratory to ułamek chorych na kowida w szpitalach.
Teraz już poszło oficjalnie: ministerstwo zdrowia pokazało swoje priorytety. Krzywą zgonów na kowida i z kowidem będą codziennie śledziły kamery mediów. Statystyki zgonów z powodu odłożonych procedur umrą sobie cichutko i indywidualnie po domach i choć będą znacznie większe niż kowidowe, to nikt o nich nie usłyszy. Koronawirus spowodował, że przestaliśmy (medialnie) umierać na cokolwiek innego.
Ale jeśli po tej tak jednoznacznej decyzji krzywa zgonów się podniesie od 2. dekady marca, to nie będzie już na kogo zwalić. Październikową hekatombę przemilcza się mówiąc o „cichych (sic!) ofiarach kowida”. To i tak lepsze, niż profesor Zybertowicz, który już kompletnie chyba oczadział. Październikowy skok zgonów tłumaczył… złymi nawykami żywieniowymi Polaków. Tiaaa… Polacy źle jedli i jedli, aż tu nagle w październiku 2020…
To duże ryzyko ministra Niedzielskiego. Jak się spadająca krzywa znowu odbije to jego koledzy z rządu pierwsi go zrzucą z sań. Zobaczymy. Ja mu tam ani brat, ani swat, ale dobrze życzę Polakom. Jak się po takich deklaracjach gibnie w zgonach, to będzie no mercy.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.