Budżet UE. Wszyscy jedziemy na tym samym… żółwiu

Dodano:
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Darek Delmanowicz
Dziennik zarazy | Wpis nr 381 || Jak już pisałem, zbliża się dzień uruchomienia Funduszu Odbudowy. Wokół tego rozpoczął się cały korowód zgodnie z kolejnością dziobania

Najpierw powalczyliśmy w lipcu, potem w grudniu dostaliśmy odłamkiem „praworządności”, następnie zaczęliśmy konsultacje naszego „Nowego Ładu”, by teraz się wycofać z planowanej jego publikacji. Unia przez ten czas już klepnęła to w postaci zmian w systemie podatków UE, nawet we własnym budżecie zawierając już finansowe rezultaty ratyfikacji przez poszczególne kraje nowych rozwiązań. Ratyfikacje są konieczne, bo decyzja ma rozmiary kolejnego uszczuplenia suwerenności państw członkowskich. Dlatego cały proces staje się coraz bardziej niepewny.

Co zrobi Sejm?

Zacznijmy od naszego podwórka. W ten wtorek ma się nad tym pochylić Sejm. Tylko – do tej pory – posłowie nie wiedzą nad czym będą debatować. To słabe granie na czas albo dowód na ciągłe wewnętrzne polerowanie większości, o czym ciut później. Właściwie dylematy w całości określiła Solidarna Polska ustami Patryka Jakiego, w dodatku retoryką mocno zbliżającą ziobrystów do Konfederacji. Solidarna Polska zwraca uwagę na cały pakiet zagrożeń i wynikających z tego konsekwencji.

Patryk Jaki powtórzył, że cała operacja to kilka worków z pieniędzmi. Jeden – Fundusz Spójności – należy nam się jak psu zupa. Drugi, ten wynikający z akcji kowidowej to dwie transze – subwencyjna i pożyczkowa. Te dodatkowe kwoty będą finansowane na dwa sposoby: przez obligacyjne uwspólnienie długu wszystkich państw i poprzez zwiększenie tzw. dochodów własnych Unii.

Dług UE

Zacznijmy od długów – Unia, czyli związek członków, wyemituje euroobligacje dając na nie całościowe gwarancje. I od razu pojawia się widmo casusu Grecji, na której niespłacone długi zrzucała się kiedyś cała Unia. Tak naprawdę zrzucała się na uratowanie niemieckich głównie banków, które pękały od toksycznych greckich obligacji. (Zresztą na tym procederze rząd Niemiec zarobił 3,4 mld euro, które ze wstydu chyba, poumieszczał w funduszach ratunkowych i trochę oddał do greckiego budżetu). Tak więc Unia ma się stać wspólnotą długu, co jak wiemy z życia, przedłuża małżeństwo, nawet gdy jego członkowie chcą się rozejść lub nawet pogadać o zmianie.

Druga sprawa to dochody własne Unii. Budżet Unii składa się głównie ze składek członkowskich, ale też ma niewielki komponent dochodów własnych z ceł i różnych opłat. Zazwyczaj podlegały im „kraje trzecie” lub ci, którzy musieli w ramach Unii zapłacić jakieś kary. Teraz każdy z krajów ma odprowadzać nowe podatki do Brukseli. Zaczęto od przyklepania „opłaty plastikowej” w dniu 26.03.2021. A w kolejce, która ma współfinansować dług do 2026 roku czekają już następne „opłaty”. Podatek od śladu węglowego, podatek od transakcji finansowych czy podatek cyfrowy.

Do finansowania tego długu potrzebna jest emisja euroobligacji. Temat, nienowy, o który (plus pokrycie długu Grecji, czyli niemieckich banków j.w.) tak naprawdę pokłócili się z Unią Brytyjczycy, bo to był ich główny powód rozejścia się. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten kontrowersyjny temat wrócił teraz, już bez oporujących Angoli, w kowidowym przebraniu, by wprowadzić te rozwiązania pod pretekstem, lub co najmniej przy okazji, walki z pandemiczną zapaścią Europy.

Polski podatek

Zresztą to Polska… była promotorem wprowadzenia unijnych podatków. Nie wiem w czym to nam miałoby pomóc. Przecież te podatki będziemy musieli wpłacać bezpośrednio z naszej gospodarki do Brukseli, by sfinansować jej coraz bardziej tęczowe pomysły. Nie ma to dla nas żadnego taktycznego sensu, bo nie jesteśmy (w pieniądzu) płatnikami netto do budżetu, a taką polityką otwieramy tylko kolejny drenaż podatków z Polski do Unii.

I oponenci takich konstrukcji uważają, że jest to kolejny krok, wykorzystanie pretekstu kowidowego, do integracji Unii w jedno państwo, co dzieje się zawsze kosztem suwerenności jej członków. Czyli Unia ma przechodzić na kolejny etap drogi wiodącej do superpaństwa, co niektórym w Polsce może (musi?) się podobać. Tu Solidarna Polska zachodzi z prawa PiS, co prezesowi Kaczyńskiemu może się nie podobać. Ale opozycja może częściowo wesprzeć PiS w głosowaniu. Lewica jest za, co patrząc na konsekwencje przyjęcia paktu (utrata ostatnich atrybutów suwerenności, wzmocnienie integracji UE w jedno państwo) jest zrozumiałe. Koalicja Obywatelska się biedna tylko pogubiła, bo w przeciwieństwie do czerwonych nie rozumie mądrości etapu i wciąż uznaje, że nie można głosować w czymkolwiek tak jak PiS. W głównej partii opozycji króluje narracja sprzeciwu, jakby KO nie rozumiała dłuższych, opisanych wyżej politycznych konsekwencji przyjęcia proponowanych przez Brukselę rozwiązań. Kaczyński będzie miał to co lubi – będzie z kogo dobierać poza koalicjantami a opozycja znowu daje się wewnętrznie podzielić.

Zmiana ustrojowa

Jest jednak jeszcze kwestia – nad czym tak właściwie we wtorek będzie deliberował Sejm? No bo nie będzie to zdaje się przyjęcie „Nowego Ładu”, ale zmiana ustrojowa naszych relacji z Unią, pozwalająca jej finansować obligacje unijne za pomocą krajowych gwarancji. Sprawa dochodów własnych Unii jest niebagatelna, bo będziemy musieli pobierać podatki z naszego rynku ale ich w państwie nie pozostawiać. A to ma dość duże konsekwencje… konstytucyjne. Oczywiście opozycja, która traktowała Konstytucje jak literalną świętość, teraz nie będzie zauważała tego słonia stojącego w kącie pokoju. A jest o co kruszyć kopie. Jak celnie wskazał redaktor Ziemkiewicz, art. 216 Konstytucji mówi, że nie wolno zadłużać, ani udzielać gwarancji, jeśli ich kwota przekracza 3/5 polskiego PKB. A tu mamy zagwarantować SOLIDARNIE całość zobowiązań Unii. Ba, samo przekazanie kompetencji organowi międzynarodowemu (bez względu na ich wymiar, art. 90) wymaga 2/3 głosów parlamentu. Może być ciężko zebrać. Ale wtedy KO musiałoby się zaprzeć, a rząd by wskazał (również Brukseli), że przez opozycję nie może sięgnąć po ratunkowe pieniądze, leżące na unijnym stole.

Zwariowali Niemcy

Wszystko byłoby fajnie, ale znarowili się… Niemcy. Tamtejszy Trybunał Konstytucyjny wstrzymał ratyfikację układu o nowym pakiecie pomocowym. Nie pierwszy raz już sądy niemieckie stają w poprzek polityki unijnej, w dodatku ocenianej jako prowadzonej w interesie niemieckiej hegemonii na Starym Kontynencie. Jak chodzi o suwerenność to Niemcy nie będą się dzieliły z nikim. Dlatego też ustalono wyższość niemieckiego prawodawstwa nad unijnym, bo od przestrzegania unijnego to są inni członkowie, co ćwiczymy na sobie od lat. Teraz zaniepokojeni powtórzeniem się scenariusza greckiego, ale na skalę kontynentu, Niemcy się zatrzymali. Choć w przypadku Grecji wykupili ją za unijną składkę, co powiększyło ich wpływy, w tym polityczne, to całego kontynentu mogą już nie podźwignąć.

I cały proces się zachwiał. Bo budżet unijny już klepnięty z wpisanymi mechanizmami finansowania Funduszu. Kraje, jak Polska, gotowe z odpowiednimi ustawami, a tu klops. Czy ktoś wyjdzie przed szereg, do czego prawo dotąd miały wyłącznie Niemcy? Co nasza prounijna opozycja na to? Co rząd? Nawet jak sprawę w Berlinie da się odkręcić to sygnał już poszedł – wy możecie jak tam chcecie, ale my pilnujemy własnych interesów. Zresztą bez gwarancji niemieckich ten numer nie przejdzie.

Hamiltonowski moment UE

Żeby wskazać wagę momentu, pojawiły się też odwołania do analogii historycznych. Wszyscy mówią o „Hamiltonowskim momencie”. Chodzi o to, że USA u swego zarania miały podobny moment, w którym jesteśmy. Uwspólnienie długu kilku stanów polepszyło ich standing finansowy, ale stało się faktycznym impulsem do federalizacji. Tak samo ma się stać i z Unią. Czyli wspólny dług to taki milowy acz niezauważalny krok do superpaństwa. Zrobiony z konieczności walki z koronawirusem, ale jakże po drodze federacyjnym zapędom brukselskiej administracji.

No i pora wspomnieć o ostatniej okoliczności. My to sobie pogwarantujemy i napożyczamy, ale kasa wpłynie do Unii. I to ona będzie decydować na co, ale przede wszystkim czy w ogóle pójdą te pieniądze. Kwestia ratyfikacji tych funduszy nieładnie zbiega się z rezolucjami, by konkretnie uzależnić wypłatę tych środków od tęczowiejącej praworządności. I może być tak, że się zadłużymy, kasę z pożyczek damy do centrali i zobaczymy figę. Ba, figę przy oklaskach wewnętrznej, naszej tu lokalnej opozycji. Nie wiem wtedy jaki rząd to przeżyje, jak zostaniemy z tą pożyczką jak Himilsbach z angielskim.

W polskim tłumaczeniu ten projekt nazywa się „Fundusz Odbudowy”, nie dlatego, że ciężko było przetłumaczyć europejski oryginał. On brzmi „Next Generation UE”. Nasz przekonuje, że tu chodzi o odbudowę po (?) kowidzie, oryginalny, że to chodzi o nowy etap na drodze rozwoju (chyba w sensie integracji) projektu unijnego. Ciekawe kto ma rację, bo to niemożliwe, żeby obie strony. Boję się, że polskie władze uważają, że da się pogodzić te dwa podejścia, czyli niech tam sobie Unia wyda gros tych pieniędzy na zielone łady i tęczowe składy. My zaś zasilimy porządnie gospodarkę i uzyskamy przewagę w tempie gonienia Starej Unii.

One nie są takie głupie, by tego nie widzieć. A narzędzia do tego, by się temu przeciwstawiać właśnie od nas dostają wraz z pieniędzmi, które musimy w części i tak spłacić. Pytanie czy w pieniądzu, czy w naszej – zanikającej już – suwerenności?

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.


Źródło: dziennikzarazy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...