Konwencja Gowina. Czyżby zachód słońca nad koalicją?
To, w porównaniu z odjazdem świata i naszej totalnie samozakiwanej opozycji przekonywało mnie, by jednak pochylać się częściej w stronę kontestatorów dzisiejszej władzy. W końcu to jedno z nielicznych poletek, które na świecie broni się przed totalnym pokowidowym trendem. A więc jesteśmy u nas świadkami starcia tytanicznego, choć w wykonaniu gigantów na miarę lokalną. Ten mój przechył był odczytywany przez zwolenników totalnych za mój ukryty romans z PiS-em, ale plemionom wojny polsko-polskiej nie dogodzisz. Jesteś jak moneta, musisz upaść w którąś stronę. A ja się jednak próbuję toczyć. Sprawa trudna i chwiejna. Jak z monetą – przed upadkiem chroni mnie ruch. Myśli.
TVN nie zaprasza Ziobry
A więc dzisiaj trochę o koalicjantach PiS-u i skąd się oni wzięli. Jeden, to powrót ze zdrady do Kaczyńskiego, bo po felonii Ziobry do Solidarnej Polski wylała się na nią wiele wiader i to z obu stron. Co prawda SP wybudowała się na różnicującej krytyce PiS-u, że za powolny i za mało radykalny, co nie spodobało się na pewno samemu PiS-owi, ale powinno Platformie. Ale TVN nie zaprasza przecież Ziobry. Ruch otwarcie na SP miał pokazać, że Kaczyński nie jest wcale taki mściwy i potrafi ponad podziałami… Dało to też Kaczyńskiemu większy spokój po prawej stronie, o co PiS dba może bardziej niż o walkę z opozycją, która się sama pożera, goniąc własny ogon, kręcąc się w lewo.
Z Gowinem było inaczej. To też był ukłon w stronę trochę przedsiębiorców, trochę KIK-owskiej wersji inteligenckiego chrześcijaństwa. Ale głównie to miało znowu pokazać, że Kaczyński nie tylko przebacza zdrajcom, ale przyjmuje tych, którzy pobłądzili w PO, a więc był to sygnał otwarcia, że nie ma się co bać, że wszystkich z PO zjadają tam na Nowogrodzkiej.
Porozumienie Gowina. Jaki ma potencjał wyborczy?
Co znaczące, podobną rolę przyznano Gowinowi w PO, a więc pewnym rysem jego formacji jest koalicyjność i… obrotowość. To źle i dobrze. Dobrze, bo polityka w demokracji, w dodatku przy ordynacji proporcjonalnej, to dogadywanie się, choć ta prawda jest wciąż wypierana przez polską politykę plemienną. Tu Gowin robił różnicę, choć w plemiennej Polsce bardzo łatwo w tym wypadku popaść w oskarżenia o koniunkturalizm. Źle, bo właściwie nie wiadomo jaki partia ma potencjał do samodzielnego startu, a więc ewentualnym koalicjantom może przyjść do głowy, że słaby. W dodatku w publicznym dyskursie koalicjanci nie istnieją. Dam głowę, że zapytany na ulicy szary (ze strachu?) Kowalski powie, że rządzi PiS, a nie jakaś Zjednoczona Prawica. Rozpoznawalność Porozumienia Jarosława Gowina musi być niewielka.
Za to z punktu widzenia programowego jest to dla mnie propozycja ciekawa. Jestem konserwatystą, choć dowiedziałem się o tym niedawno, lubię samorządy, jestem katolikiem, uważam, że o naszej sile stanowi gospodarka, a więc państwo powinno zamiatać drogę przed przedsiębiorcami. Gdybym popadł w śpiączkę w 1989 roku i obudził się teraz to głosowałbym pewnie za Gowinem. Ale obawiam się, że i za większością partii, poza lewicowymi. Te nie lewicowe bowiem mają programy na poziomie „szczęścia, zdrowia, pomyślności”, tak jak kiedyś credo programowe Komorowskiego na wybory prezydenckie. Ale człowiek bez pamięci mógłby tak zrobić, ten co pamięta całą III RP to wie kto skąd przychodzi, jak pod światło przeczytała jego programy rzeczywistość, wreszcie kto, nawet fajny, ma jakie szanse na zaistnienie w ustroju III RP. I wtedy budzą się inne kalki, niż idealistyczne czytanie programów. Główny dla mnie problem to kwestia sprawczości, czyli – czy bez koalicjanta partia Gowina ma szansę przeskoczyć D’Hondta z progiem, dostać się do Sejmu i tam zrealizować swoje pomysły.
Jarosław Gowin powiedział „sprawdzam” w czasie majowego przesilenia z wyborami prezydenckimi. Ale była to próba gabinetowa, a nie na froncie wyborczym. Bez jego głosów niemożliwe stawało się przepchnięcie wyborów korespondencyjnych. Rozdarto szaty, że to będzie kompromitacja, choć terminy konstytucyjne były bezlitosne. PiS mu tego nie zapomni, bo majowe wybory to byłby spacerek z Kidawą o tak niskich notowaniach, w dodatku z zadeklarowanym bojkotem i nie wybudowanym jeszcze Hołownią, który dawał prezydenturę Dudzie już w pierwszej turze. A tak trzeba się było męczyć z Trzaskowskim i wynik był o włos, a Hołownia się rozpędził.
Z drugiej strony argumenty Gowina, by przedłużyć kadencję Dudzie Pierwszemu o dwa lata były kompletnie niekonstytucyjne i wymagałyby zgody ponad plemionami, a więc pragmatycznie było to puste. Gowin mógł zmontować większość po drugiej stronie, miałby małe problemy z akceptacją Dudy, ale wtedy jego opór można było sprzedać jako działanie prezydenta we własnym interesie, co w wyborach na drugą kadencję mogłoby mu zaszkodzić. Pytanie jest takie – dlaczego Gowin zaczął i nie skończył? No bo nawet jak chciał podlicytować koalicjanta, umacniając swoja pozycję, to wcale się na tym nie skończyło. A cnota, u PiS-u, stracona a rubelek od KO nie wzięty.
Trzeci sort
Nie mogę nie widzieć programowych zalet u Gowina, bo to przecież próba urzeczywistnienia mego „Trzeciego sortu”, nawet jak go nie czytał. Ale to oczywistości: jest tam wszystko i samorządność, i subsydiarność, i klasa średnia. Zniesmaczony „elektorat zaciśniętych zębów” to nieznany i zawsze większy niż się przypuszcza ugór do zagospodarowania, bo kto chce przez całe życie kolejny raz wybierać mniejsze zło? Dlatego też przyjrzałem się ostatniej konwencji Porozumienia.
Było oczywiste, że od wrogów, a w przypadku trzeciosortowej partii nie trzeba ich szukać, od razu poszła beka, że małe zasięgi, że sztywnica, zaś więcej ludzi oglądało konwencję na fejsie w Newsweeku, niż wprost. (Zresztą ciekawe czemu to Newsweek puścił…?) Ale wróćmy do konwencji. Ja jako jakaś tam fachura w tych kwestiach miałem kilka wątów, ale raczej to kwestia niezwykłego onlineowego formatu politycznych konwencji czasów kowidowych. Trochę raziły mnie jasnobrązowe buty do czarnych gangów, ale na modzie się nie znam i jako dziaders nie wiem, może taka stylówa apeluje do jakiegoś młodszego elektoratu. Najważniejsze, że nie wiedziałem czy to na żywo czy nie. No bo raz mówili jak z kartki, a raz się zacinali, co dawało znowu wrażenie, że idzie life. Konstrukcja typowa – bierzemy z badań najbardziej palące problemy Polaków – potem pokazujemy jak je rozwiązać. Czyli standard i multimedia.
W deklaracji ideowej, pechowo skupionej we wstępie przed przemówieniem Gowina jaki to on fajny jest (PR wie, budujemy lidera) wyszło, że mamy tu do czynienia z propaństwowymi konserwatystami, którzy tylko dla wymogów ustrojowych ubrali się w partyjne szaty. Czyli towar rzadki na polskiej scenie, bo w konserwatyzm PiS-u, może inny niż obyczajowy, chyba już nikt nie wierzy. Ale wypadałoby się zastanowić – po co ta konwencja, wszak do wyborów jeszcze dwa lata z okładem (a może nie, ale o tym niżej).
No, muszę powiedzieć, że czas był trafiony, choć oddźwięk chyba niewielki. No, ale jakie cele? Myślę, bez hierarchii ważności, iż należy zacząć od tego, że trzeba było odwojować rozbijacki ruch Bielana i pokazać, że wychodzimy z tego wzmocnieni. Wzmocnieni, bo pokazano dwa (?) nowe nabytki, co może oznaczać hołowniowe „zapraszamy”. A patrząc na dzisiejszą scenę to jest skąd brać, bo linia konserwatywnej chrześcijańskiej demokracji idzie horyzontalnie po partyjnych podziałach. I mogą pęknąć pełowcy, którym za bardzo w lewo do Hołowni, i pisowcy, którym może się już sprzykrzyć kredytowanie swym konserwatyzmem pisowskiej wizji neosanacji. O PSL czy Kukizach nie wspomnę. A więc wychodzi, że politycy już tak wcześniej rozstawiają się na polach startowych. Jest to więc także propozycja B2B, wewnętrznego marketingu w branży polityków, zanim sformułuje się propozycję B2C, czyli dla wyborców.
Partia obrotowa?
To może być też ruch na wypadek, gdyby się układ Zjednoczonej Prawicy rozpadł i trzeba by było rozpisać przedterminowe wybory. Wtedy Gowin może być obrotowy (właściwie jako jedyny), teraz buduje sobie taką zdolność próbą wzmocnienia marki i lidera. Myślę, że raczej w kierunku uwzględnienia przez przyszłego koalicjanta. A z przyszłymi koalicjantami plemiennymi, startującymi samodzielnie jest tak, że ci nie mają żadnych przyjaciół, tylko samych wrogów, bo zabiegają częściowo o ten sam elektorat. I wtedy po wyborach widzimy nagłe cuda, że kiedyś zajadli przeciwnicy, zarzucający sobie najgorsze rzeczy, siadają uśmiechnięci do stołu i dzielą władzę. Druga droga, to budowanie się przed wyborami, by koalicjanci zauważyli wartość dodaną i wzięli na listę, pokazując, że poszerzają, łączą, a nie dzielą.
Ciekawe czy oba plemiona zauważą i docenią taką wartość. Dla Koalicji Obywatelskiej Gowin to raczej narzędzie, którego chcieli w maju 2020 i chcą do teraz użyć do rozbicia większości, nawet za cenę premiera Gowina. Ale takie układy są nietrwałe, jeśli używa się partnera do działań taktycznych, to zaraz rządzenie się psuje, bo większość ma zarzuty o nadreprezentatywność języczka u wagi. PiS zaś może myśleć, że to taki KIK 2.0, posiedzą sobie inteligenty katoliki i pogadają, ale to nasz lud rozrzuci ulotki i pokaże się rodakom, że jak nie my, to przyjadą tu czerwoni i rozniosą Polskę na tęczowych ryjach pożytecznych idiotów spod czterech literek. A każdy kto przeciw nam to nie tylko przeciw nam, ale przeciwko Najjaśniejszej idzie.
Skazani na wojnę polsko-polską
A więc pytanie o przyszłość Gowina jest pytaniem o potencjał „trzeciego sortu”, ludzi, którzy chcą wyjść poza paradygmat plemiennego podziału opartego na wodzowskiej partii. Ale by to wygrać, trzeba by takich pozbierać pod jednym sztandarem trzymanym przez następnego… autorytarnego wodza. A tu ani takiego wodza nie widać, a cała ta ferajna to albo łazi w małych i zawziętych grupach, ciężkich do zjednoczenia, albo siedzi w domu i pisze pamiętniki symetrysty. Może jesteśmy jednak skazani na tę czarno-białą wojnę polsko-polską, a cała reszta życia politycznego w Polsce sprowadza się tylko do tego, że któreś z dwóch plemion weźmie jakąś przystawkę do siebie, tylko po to by podkolorować swój obowiązkowy w tym sezonie wzór tribala?
Ale tak to jest w tej naszej III RP. Ja zawsze wiedziałem, że jak się chce pograć w moją ulubioną siatkówkę, to czasami trzeba wygrać najpierw zwycięstwo w zapasach w błocie. Ale nie trzeba być od razu świnią. Byleby się nie spełniło to co prorokował kiedyś niejaki Jażdżewski, że taplanina w błocie może się spodobać…
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.