Celebryciarze na Zanizbarze
Zebrało się tego sporo i wciąż przybywa. Kowid zrewidował nie tyle ich funkcje w społeczeństwie, co wykazał często egoistyczny układ zamkniętej kasty, który ujawnił się w pandemii. Czyli były to procesy podskórne, nie znaczy, że nie istniejące, ale przed pandemią niewidoczne w odbiorze ogółu. Teraz kowid zdarł zasłony.
Dlaczego tak się stało, to osobna odpowiedź, a właściwie tyle odpowiedzi co tych grup. Polityków przemilczę, bo ci nie mają skąd spadać na ostatnie miejsce, które zajmują od dawna. Bardzo przykry jest upadek wizerunku policji. Ta miała pod górkę, bo jej poprzedniczka – milicja – zalazła za skórę narodowi w czasach PRL i wiele się stamtąd na nią przeniosło; jej zaniedbań w relacjach ze społeczeństwem, ale i urazów oraz przesądów z przeszłości. Do kowida ten wizerunek powoli się budował, zaś przepadł w parę dni, kiedy na ulicę wyszli umundurowani tropiciele przestrzegania pandemicznych absurdów. Ja sobie wziąłem na celownik dwie społeczności, dziś zajmę się pierwszą grupą upadku, czyli celebrytami, drugą – smakowitszą – lekarzy zostawię sobie na później, bo wciąż zbieram materiały.
A więc celebryci. Trzeba zacząć od początku. Zaangażowałem się, jeszcze jako wydawca „Newsweek’a” we wspólną inicjatywę z Akademią Rozwoju Filantropii. Pomysł poddał jej nieoceniony prezes Paweł Łukasiak – zaskoczył mnie kilkanaście lat temu badaniami, które pokazywały skąd Polacy czerpią wzorce. Na czele byli… celebryci. W związku z tym postanowiliśmy wypromować w przestrzeni publicznej ich dobre zachowania, inicjując plebiscyt „Gwiazdy Dobroczynności”. Skoro Polacy bacznie naśladowali celebrytów, to sensowne wydawało się promowanie ich dobrych, charytatywnych uczynków, bardziej niż tylko ich rozrabiactwa i moralnej dezynwoltury, którą ociekały media. A więc wiedzmy, że był to wzorzec. Był.
Na początku pandemii celebryci robili co mogli. Zwłaszcza wbiła mi się ich akcja z marca-kwietnia 2020 pt. „Zostań w domu”. Ale wtedy wszyscy myśleliśmy, że wystarczy posiedzieć góra miesiąc i wszystko wróci do normy. Nie ma się co więc gniewać na ich wtedy naiwność. Drugi raz celebryci pojawili się jako grupa z powodu ministra Glińskiego, który nie dość, że odpalił sutą tarczę celebrycką, to jeszcze opublikował listę beneficjentów z kwotami. Zrobił się szum w środowisku i nie tylko. W środowisku, bo przy niewiadomych kryteriach podziału kasy i tak już dość zawistne towarzystwo rzuciło się na siebie: dlaczego i kto tyle dostał?! Nie tylko, bo padający przedsiębiorcy, uważający celebrytów za beztroskich balowiczów uznali, że tyle kasy nie należy się i tak już opływającym w dostatki. W końcu listę utajniono. Co grubsze ryby wzięły co ich i się zmyły jak Janda po szczepionce i udawały, że właśnie przechodzili z tragarzami obok ministerstwa, jak pan Gliński wyrzucał pliki banknotów z balkonu. Wyszło słabo.
A propos Jandy – to akt trzeci powrotu celebrytów jako klasy na forum publiczne. Okazało się, że kolejki do szczepień kolejkami, kryteria kryteriami, ale „elyta” załatwiła sobie dostęp do deficytowego towaru bokiem. Zadziałało to jak dobrze naoliwiony mechanizm, widać wciąż używany od PRL. Wyszło, że to dość dobrze rozprowadzona paczka: celebryci, lekarze, rektorzy, dziennikarze – ludzie różnych zawodów, ale zjednoczeni swoją elitarnością pokazali społeczeństwu, że potrafią kształtować swoje własne, klientelistyczne systemy, równoległe do oficajlnego „porządku” i niedostępne dla ogółu. Ten musiał poczekać.
Paradoksalnie, zdaje się, że ten ruch odblokował wcześniejsze społeczne zdystansowanie do szczepionek. Wszyscy ruszyli się szczepić, czyli powielił się ten wspomniany wcześniej mechanizm małpowania sławnych. Ale niesmak pozostał – przyłapani celebryci deklarowali, że odrobią grzech jako wolontariusze w szpitalach. Kiedy po kilku tygodniach dziennikarze dzwonili, by się spytać jak spełniono te obietnicy odpowiedzią była im pogardliwa cisza i trzaśnięcie słuchawką.
Ale gorszy był proces, nie jednostkowe wydarzenie. Proces nazwałem na swój użytek „zanzibarzeniem celebrytów”. Coraz to w mediach jesteśmy bombardowani fotkami z Zanzibaru, gdzie gwiazdy spędzają czas, kiedy my tu prycza w pryczę mierzymy się z kowidową rzeczywistością. Nie trzeba było długo czekać, by ktoś połączył kropki i by wyszło, że oni tam jeżdżą także za kasę od Glińskiego, czyli za nasze. W dodatku jak to ogląda gościu, który codziennie zarabia jedynie na koszty i może na pracowników w upadającej knajpie, przekształconej w punkt wydawania posiłków na wynos, to ja wiem co on by im tan na ten Zanzibar wysłał.
Najgorsze jest to, że w gruncie rzeczy ta celebrycka klaska to ma głównie problem w tym, że jej wizerunek psują nieliczni, z czym niewiele jako grupa mogą zrobić, zaś większość zachowuje się bez większej ostentacji. Bo celebryci to dość szeroka kategoria: to aktorzy, lanserzy, modelki, ale i sportowcy i niestety… dziennikarze. Nie jest to jednolita grupa, poza ekstremami wykazanej wcześniej jedności „elyty”, a więc trudno tu o solidarne kryteria do oceny i wewnętrzne mechanizmy ich egzekwowania.
Jestem członkiem jury wspomnianego plebiscytu „Gwiazd Dobroczynności” i widziałem co to środowisko robiło w kowidzie. I te dzieła w sensie odbioru przykrywane są przez beztroskie fotki z afrykańskich plaż. W ogólnym odbiorze wychodzi, że łyżka dziegciu psuje beczkę miodu, bo populus może uważać, że najpierw namawialiście wszystkich do siedzenia w domu i śmy usiedli na roczek, a wy wyjechaliście sobie na balangę. Za naszą kasę za śpiewanie takich pioseneczek…
To straszny pech, bo branża jest głównie w porządku, dostała strasznie po łbie przez zakaz występów, na czym stracili głównie średni i mniejsi, bo ci tylko sobie mogli pomarzyć o kasie od ministra. Ten kto miał angaż w teatrze to jakoś tam biduje, wolne ptaki żywią się chyba już tylko powietrzem. I ci, w masie, też ze zdziwieniem, ale i zażenowaniem patrzą na wizerunkowego samobója jakiego całemu środowisku fundują nieliczni lanserzy z afrykańskich plaż.
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”