Warzecha: Większość branż mogła działać już od dawna. Część skazano na zagładę

Dodano:
Łukasz Warzecha Źródło: PAP / Artur Reszko
– Przedsiębiorcy nigdy nie domagali się pomocy z tarcz, lecz tego, aby pozwolono im pracować. To trzeba bardzo mocno podkreślać. Tak brzmi ich pierwszy i główny postulat – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl Łukasz Warzecha, publicysta "Do Rzeczy".

Jak ocenia Pan ogłoszony przez rząd plan luzowania obostrzeń?

Łukasz Warzecha: Na pewno powiedziałbym, że to jest o wiele za późno. Większość branż mogła działać już od dawna w reżimie sanitarnym. Co więcej, warto zauważyć, że nie mieliśmy prawdziwego lockdownu, lecz – co mówiłem od dawna – najgorszą wersję strategii ściśle liberalnej i ściśle restrykcyjnej. Gdybyśmy chcieli zrobić prawdziwy lockdown, który zdaniem części naukowców jest skuteczny, to trzeba byłoby w odpowiednim momencie zamknąć szczelnie kraj maksymalnie na 3-4 tygodnie i to być może faktycznie powstrzymałoby epidemię. W zamian za to, mieliśmy model, w którym część branż przez całe miesiące była zamknięta. W przypadku restauracji jest to nawet pół roku. Bardzo możliwe, że część z nich już się z tego nie podniesie. Część branż została zatem skazana w dużym stopniu na zagładę. Ludzie zostali skrępowani, ale jednocześnie skuteczność tych działań w opanowaniu zakażeń była prawdopodobnie znikoma. Można odwołać się do badań, które wskazują na niską korelację tego typu decyzji z przebiegiem epidemii. Teraz nam się mówi, że będą otwierane ogródki restauracyjne, a następnie lokale z 50 proc. miejsc wolnych. Przypomina to zabieg ze słynnego szmoncesu o rabinie doradzającym, żeby wyprowadzić kozę.

Co w praktyce te decyzje oznaczają dla przedsiębiorców?

Czekam na konkretne statystyki dotyczące tego, ile firm z tych poszczególnych branż nie zdołało się już otworzyć. Drugie pytanie brzmi: ile firm nie otworzy się, choćby mogło? Ci przedsiębiorcy podjęli taką decyzję, ponieważ mają niskie zaufanie do rządu i jego strategii epidemicznej. Obawiają się, że gdyby się otworzyli, to za miesiąc lub półtora mogłoby się okazać, że znowu trzeba się zamknąć. Pieniądze zainwestowane w otwarcie zostałyby najzwyczajniej w świecie zmarnowane. Panowie Morawiecki i Niedzielski mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, że firmy takiej jak restauracja czy hotel nie odmraża się na pstryknięcie palcami. Po wielu miesiącach zamknięcia to przedsięwzięcie oznacza spore nakłady finansowe. Jeżeli miałyby one zostać zmarnowane, to wcale się nie zdziwię, gdyby jakaś część właścicieli firm postanowi trwać w zamrożeniu, ponieważ to im się kalkuluje i nie chcą po raz kolejny narażać się na straty.

Czy dotychczasowa pomoc rządowa dla zamkniętych branż zawarta w kolejnych tarczach może poprawić tę sytuację?

Przedsiębiorcy nigdy nie domagali się pomocy z tarcz, lecz tego, aby pozwolono im pracować. To trzeba bardzo mocno podkreślać. Tak brzmi ich pierwszy i główny postulat. Druga sprawa jest taka, że pomimo wielokrotnych apeli nie wprowadzono nigdy automatycznego zwolnienia np. ze składek na ZUS. Przecież sytuacja jest taka, że jeżeli przedsiębiorca w drugiej fazie pomocy domaga się umorzenia tych składek, to musi mieć je opłacone. To kompletny absurd. Oznacza to, że najpierw musimy znaleźć pieniądze po to, żeby nie mieć zaległości względem ZUS-u, aby następnie ZUS mógł nam te składki umorzyć. Od samego początku, czyli wiosny 2020 roku organizacje pracodawców apelowały o to, żeby zwolnienia były automatyczne dla branż, które przestały działać, niezależnie od tego, w jakiej formie są tam zatrudnieni ludzie.

Jeżeli zabrania się działać firmom konkretnego rodzaju, to automatyczne te firmy powinny zostać zwolnione z opodatkowania wszelkiego rodzaju, czyli składek ZUS, podatku CIT i ewentualnie innych form. Tego jednak nigdy nie wprowadzono. Kolejna rzecz, która mimo wielu apeli nie została zrobiona, to rezygnacja z rozdzielania pomocy według kodów PKD. To był jakiś piramidalny błąd. Zwracały na to uwagę organizacje pracodawców i sami przedsiębiorcy. Kody PKD określające rodzaj działalności miały mieć znaczenie wyłącznie statystyczne. Nigdy nie miały o niczym decydować, a na pewno nie o tym, czy jakaś firma dostaje pomoc, czy nie. Nagle uznano, że jest to główne kryterium do otrzymania pomocy. W kierunku władz były kierowane rozsądne argumenty, że tym kryterium powinno być zasadnicze źródło przychodu uzyskiwanego przez przedsiębiorcę. Dlaczego rząd tej sprawy nie zmienił przez tyle miesięcy? Nie jestem w stanie pojąć.

Jak przewiduje Pan najbliższe miesiące pod kątem luzowania obostrzeń? Czy spodziewa się Pan powtórki sprzed roku, a może będzie inaczej?

Oczywiście nikt tego nie wie. Dobrze by było, gdyby rząd przedstawił długoterminową strategię uwzględniającą również scenariusze, np. te, o których mówi minister Niedzielski, wspominając o mutacjach i kolejnych falach. Oczekiwałbym chociaż podania jakichś progów, które będą sygnalizowały przedsiębiorcom, w jakiej sytuacji mogą się spodziewać, że ich branże będą zamykane i w jakiej kolejności będzie to przebiegało. Wówczas przynajmniej widząc pewien tren, mogliby się przygotować. Podobnie rząd zrobił w listopadzie, kiedy pokazał konkretne progi, od których miały zależeć poszczególne etapy. Można oczywiście zadać sobie pytanie, jaką wartość miałby taki komunikat ze strony rządzących w sytuacji, kiedy ich wiarygodność jest w tych sprawach bliska zeru. Gdyby jednak coś takiego się pojawiło, to wyklarowałoby trochę sytuację. Obecnie natomiast, tak jak mówiłem wcześniej, niektórzy mogą bać się otworzyć własne interesy, przewidując, że nie opłaca im się ryzykować, mając niepewną sytuację. Przypomnę też, że nie wiemy, w którym momencie WHO ogłosi koniec pandemii. Póki co, mamy ciężką sytuację m.in. w Indiach oraz mrożące krew w żyłach opowieści o złowrogich mutacjach, które mogą nadciągnąć z różnych kierunków. Nie zanosi się zatem na to, aby WHO podjęło taką decyzję, tym bardziej, że została zmieniona definicja pandemii w taki sposób, że próg jest ustawiony niżej, niż był kiedyś.

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...