Skiba: Chcemy żyć jako wolni ludzie
Pana środowisko rozpoczęło działalność w 1999 roku, określając swoją misję jako obronę tradycji, rodziny i własności. Skąd zatem pomysł, by właśnie teraz – oprócz wieloletniej inicjatywy Marszu Dla Życia i Rodziny – zorganizować Tydzień dla Życia i Wolności?
Sławomir Skiba: Jesteśmy świadkami przemian społecznych, które dzieją się na naszych oczach. Być może jeszcze nie wszyscy dostrzegają skalę zmian, jakie zachodzą w Polsce i w świecie przy okazji kryzysu związanego z zachorowaniami na Covid-19 i ograniczeniami administracyjnymi. W związku z tzw. pandemią uderzono w ludzi prowadzących działalność gospodarczą, organizacje społeczne, ale także w kontakty międzyludzkie, system edukacji, więzi rodzinne i życie religijne. Następstwa tych obostrzeń powinniśmy oceniać na bieżąco, nie czekając na ogłoszenie zakończenia pandemii. Tym bardziej, że nie mamy gwarancji na powrót do normalnego życia, jakie znamy sprzed wiosny 2020 roku. A wręcz przeciwnie, minister Niedzielski w jednym z wywiadów kazał się wprost wyrzec pragnienia wolności i zapomnieć o normalności dzisiejszym 40-to, 50-cio latkom, którzy aż do śmierci mają żyć w reżimie sanitarnym.
Odnoszę wrażenie, że pojawiające się informacje o kolejnych chorobach czy mutacjach koronawirusa SARS-CoV-2 mają nas przygotować na ciągłe trwanie w stanie, który miał być tymczasowy. Widzę tu pewne podobieństwo a nawet ciągłość z rygorami i poszerzeniem kontroli ludzi wprowadzonymi po ataku na World Trade Center w 2001 roku, które przy bierności opinii publicznej pozostawiono na stałe.
Niestety, tymczasowość nakazów i zakazów związanych z Covid-19, ciągnąca się już kilkanaście miesięcy, spowodowała w sferze społecznej straty już nie do odrobienia. Dzieci w szkołach nie mają kontaktu z rówieśnikami, najbliżsi nie mieli szans pożegnać umierających w szpitalach członków swoich rodzin, pozbawionych dostępu do sakramentów i posługi kapelanów, na święta odradza się rodzinnych spotkań i wprowadza limity wiernych, mogących uczestniczyć w nabożeństwach i Mszach św.
Zerwanie więzi międzyludzkich nigdy dobrze się nie kończy…
Izolacja społeczna już daje zatrute owoce w postaci lawinowego przyrostu problemów psychologicznych, a jak działa służba zdrowia przekonują się codziennie tysiące obywateli. Odebrano nam normalność, wolność, a teraz próbuje się odebrać prawo do dyskusji i wyrażania poglądów, jak w przypadku programu Jana Pospieszalskiego.
Nawet urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump osobiście odczuł, kto ma możliwość odebrania mu głosu w mediach społecznościowych i odcięcia go od milionów odbiorców. To pokazuje szersze tło tego samego manewru – bezpośredniego zamachu na wolność, jako drugiego kroku sił lewicowych i liberalnych po ataku na prawo do życia.
W Polsce po 1990 roku rozpoczęła się ofensywa sił laickich, antyreligijnych, antykościelnych, walczących z cywilizacją życia. Teraz, niestety w czasie rządów ugrupowań mieniących się prawicą albo centroprawicą, mamy dodatkowy problem z wolnością gospodarczą i ograniczeniami elementarnych wolności osobistych. Na razie wielu z nas jeszcze czuje przytłoczenie „atmosferą pandemiczną”, co utrwalają największe media i politycy niemal wszystkich partii politycznych, ale coraz więcej ludzi obawia się o swoje prawa i respektowanie wolności obywatelskich w przyszłości. Coraz większa część społeczeństwa dostrzega też, że nie da się rozłącznie traktować prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, praw obywatelskich, i wolności gospodarczej, która stoi na straży własności prywatnej. Wszystkie te prawa są od zawsze celem ataku sił lewicowych, nie tylko w Polsce.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi jako pierwsze w Polsce po 1990 roku podjęło w przestrzeni publicznej akcję w obronie religii protestując pod jednym z krakowskich kin przeciwko pokazom bluźnierczego filmu „Dogma”. Sukcesem okazały się później organizowane przez SKCh w obronie wartości chrześcijańskich „Marsze dla Życia i Rodziny”. Z czego wynika potrzeba wyjścia katolików na ulice polskich miast?
Panie Redaktorze, doszliśmy dzisiaj do punktu, w którym tę potrzebę czują już nie tylko katolicy. Wielu widzi, że jego podstawowe prawa i wolności są w majestacie rozporządzeń odbierane. Gdy w 2006 roku w Warszawie przeszedł pierwszy marsz środowisk chrześcijańskich i obrońców życia mieliśmy zupełnie inną sytuację społeczną i polityczną niż obecnie. Stosunek do wiary, religii i Kościoła był zupełnie inny, lewackie siły nie pozwalały sobie na tak bezczelne ataki słowne i realne, jak obecnie. Niewiele wcześniej to politycy SLD, pod silną presją społeczną, wycofali się z pierwszej próby legalizacji tzw. związków homoseksualnych. Pamiętam setki tysięcy listów protestacyjnych, które sami wydrukowaliśmy i które Polacy później wysyłali do Marszałka Sejmu w tej sprawie.
W kolejnych latach idee „Marszu dla Życia i Rodziny” podchwycili mieszkańcy innych miast. W 2013 roku odbył się marsz w Krakowie i w ponad 100 innych miastach. Okazało się, że ludzi dumnych z tego, że żyją w zgodzie z religią, tradycją i wartościami patriotycznymi jest bardzo dużo. Mimo że przekaz medialny zarówno w mediach publicznych, jak i prywatnych ich nie dostrzegał. Wbrew nagonkom na religię i wyśmiewaniu ludzi wierzących przez liberalne i libertyńskie środowiska, było nas coraz więcej. W 2019 roku, a więc w ostatnim rok przed kryzysem Covid-19 i zakazem gromadzenia się w większych grupach, w maju i czerwcu w „Polskim Marszu dla Życia i Rodziny” odbyły się marsze w ponad 130 miastach w Polsce. W samej Warszawie było ok. 10 tys. osób, w Krakowie ponad 2 tys. osób.
Aż przyszedł rok 2020 i administracyjnie zakazano tak licznych zgromadzeń…
I właśnie to jest jeden z przykładów, gdy trudno zrozumieć restrykcje bazujące na ogłoszonej pandemii. Jeżeli nakazany jest dystans 1,5 metra czy 2 metry między osobami w przestrzeni publicznej, to kto go lepiej wyegzekwuje – oficjalny organizator czy pojedynczy człowiek? Biorąc udział w takich zgromadzeniach, czujemy się zobowiązani do przestrzegania reguł i apeli, jakie kieruje do nas organizator i służby marszu.
Przykłady tłumów w zimie na Krupówkach w Zakopanem czy na ulicach nadmorskich kurortów w długi weekend majowy pokazują niespójność takich ograniczeń.
Z wielkim zdziwieniem miliony Polaków oglądały też relacje z jesiennych protestów zwolenniczek i zwolenników zabijania dzieci nienarodzonych, kiedy to reguły sanitarne – delikatnie mówiąc – nie przyjęły się, a służby mundurowe nie egzekwowały ich. Swoją drogą, w całym tym zamieszaniu prawnym, dotyczącym podstaw do wprowadzania ograniczeń, współczuję policjantom wysłanym na pierwszą linię frontu walki o dyscyplinę, której rozumem trudno pojąć, tak jak i trudno dostrzec logikę w tych ograniczeniach.
Wyroki sądów, które odnoszą się do kar np. za brak maseczki podważają wiarygodność władzy wobec społeczeństwa. Dlaczego tak się dzieje, że jeden z filarów trójpodziału władzy chwieje całą konstrukcją i jak w takich sytuacjach ma zachować się obywatel?
Żeby dostrzec kruchość podstaw prawnych wielu ograniczeń nie trzeba być prawnikiem. Myślę, że jako naród jesteśmy już zmęczeni ciągłymi zmianami obostrzeń i uciążliwościami spychającymi ludzi do roli posłusznego wykonawcy abstrakcyjnych zakazów.
Najpierw wiosną 2020 r. słyszymy, że nie ma sensu noszenie maseczek, po czym wprowadza się nakaz ich noszenia. To, co zrobiono w edukacją od przedszkola do uczelni wyższych to również przykład chaosu w zarządzaniu kryzysem, za jaki rząd uznał Covid-19. Dla mnie najbardziej niezrozumiały był zakaz wchodzenia do lasów i parków miejskich, apele do seniorów o nie wychodzenie z domów oraz nieudana tzw. godzina policyjna w Sylwestra. To kompromitowało władze.
Przecież każdy z nas albo wie, albo intuicja mu podpowiada, że spacery i relaks na świeżym powietrzu to jeden z warunków budowania odporności organizmu i zachowania zdrowia psychicznego. Znam przykłady osób starszych, które przez radio i TV zostały tak zastraszone, że nie opuszczają domu od marca ubiegłego roku. Czy to służy ich zdrowiu?
Inną grupą problemów jest cały obszar działalności gospodarczej. Wiemy, że branże takie, jak gastronomia, hotelarstwo, obsługa ruchu turystycznego i rekreacji, transport osobowy, w tym lotniczy, handel i usługi straciły od marca kwoty idące w miliardy. W marcu tego roku portal „Forsal.pl” podał, że zamykanie gospodarki kosztuje nas 1,3 mld zł dziennie. Dla przedsiębiorców prowadzących działalność w branżach szczególnie narażonych na straty każdy kolejny dzień lockdownu to przybliżająca się katastrofa. Często są to biznesy rodzinne, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Doprowadzone do upadku będą sprzedawane za bezcen.
W tych przypadkach odebranie im wolności zarabiania na chleb to prosta droga do bankructwa i przetasowań własnościowych. Koronakryzys przetrwają tylko najsilniejsze kapitałowo podmioty, które zawsze mogą liczyć na pomoc rządów i banków centralnych oraz te, które mają zaplecze w postaci własności państwowej. Wołanie o wolność to dla milionów aktywnych gospodarczo Polaków wołanie o to, by pozwolić im żyć.
Dlatego Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi zamierza upomnieć się podczas „Tygodnia dla Życia i Wolności” oraz „Marszu dla Życia i Wolności” o prawa nierozerwalnie ze sobą związane – prawo do życia, swobody wyznania i praktykowania prawdziwej Religii, wolności obywatelskie, prawo rodziny i prawo do swobodnego dysponowania własnością prywatną?
Jako naród potrzebujemy nowego impulsu, który obudzi nas do działania w obronie życia, wolności obywatelskich i rodziny. To wszystko ma szczególne więzy właśnie w obecnej sytuacji. Współczesna lewica, szermując hasłami o wolności, wspiera istniejące restrykcje społeczne i domaga się wprowadzania nowych. W ten sposób prze do totalitarnej kontroli państwa i wielkiego kapitału nad człowiekiem oraz jego prawem do własności oraz do wolności.
Dzisiaj hasła rzucane przez „zielonych – czerwonych” o konieczności zakazu reklamy mięsa i spożywania mięsa możemy traktować jako wybryk, ale na Wydziale Architektury Technische Universiteit Delft w Holandii już wykluczono z jadłospisu potrawy z mięsa i ryb. Widząc zdolność polskiej lewicy do naśladownictwa tego co wymyślą na Zachodzie, a kiedyś na Wschodzie, jestem niemal pewny, że za chwilę taki postulat pojawi się gdzieś w Polsce.
Podałem ten przykład jako ostrzeżenie, że nie ma takiej głupoty, jakiej tzw. nowa lewica nie podchwyci. Dzisiaj tzw. prawo do zabijania dzieci nienarodzonych to już za mało. Rozbijanie rodzin i spychanie Religii do podziemia to tylko część strategii walki z porządkiem świata. Rewolucja wdrażana w świecie ma być totalna, a z niej ma wyłonić się totalna kontrola nad człowiekiem i jego własnością. Niezależnie czy będzie to firma, dom czy samochód.
Jeśli chcemy bronić naszych praw i wolności, musimy podjąć otwartą walkę z szaleństwem nowej rewolucji. Tym groźniejszej, że idącej szerokim frontem przeciw prawom zupełnie elementarnym – do życia, do praktykowania prawdziwej Religii, do posiadania, do prywatności i do rodziny. Gdy dostrzeżemy cel naszej obrony, łatwiej zrozumiemy potrzebę jak najliczniejszego udziału w „Tygodniu dla Życia i Wolności” oraz „Marszu dla Życia i Wolności”. Jeśli chcemy żyć jako wolni ludzie, nie możemy stać bezczynnie.