Strzeżek: Politycy nie są od tego, żeby być kibicami czy recenzentami mediów
W mediach coraz częściej pojawia się informacja, że Porozumienie coraz więcej dzieli, a coraz mniej łączy ze Zjednoczoną Prawicą. Jak Pan to skomentuje?
Jan Strzeżek: Tak mówią ci, którzy źle życzą zarówno Porozumieniu, jak i całej Zjednoczonej Prawicy. Współpracujemy razem od siedmiu lat, wspólnie wygrywamy wszystkie wybory od 2014 roku i to jest naturalne, że są elementy, które nas różnią. W kwestiach fundamentalnych zazwyczaj mamy wspólne zdanie, ale gdybyśmy mieli w każdym zakresie identyczne stanowisko, to sytuacja wyglądałaby jak w latach 2007-2014, gdzie prawica konsekwentnie przegrywała wybory. Dopiero kiedy bardziej liberalne w kwestii gospodarki Porozumienie oraz bardziej socjalistyczna w tym zakresie Solidarna Polska, zaczęły współpracować z Prawem i Sprawiedliwością, wtedy prawica zaczęła wygrywać wybory. Jest to doskonałym potwierdzeniem tezy o tym, że siła tkwi w różnorodności.
Tę różnorodność widać w kilku dziedzinach, między innymi w kwestii „Polskiego Ładu”, który jest sztandarowym programem Zjednoczonej Prawicy. Czy nie jest to zbyt duża rozbieżność zdań?
Różnice oczywiście są. Kierunkowo z „Polskim Ładem” się zgadzamy, ponieważ tam są rzeczy żywcem wyjęte z programu Porozumienia Jarosława Gowina. Należy do nich na przykład wyższa kwota wolna od podatku, wyższy drugi próg podatkowy czy subwencja rozwojowa dla samorządów. Są tam jednak również rzeczy, które wymagają korekty. Cały czas walczymy z gospodarczymi skutkami pandemii koronawirusa i to nie jest moment na to, żeby podwyższać obciążenia dla przedsiębiorców i dla klasy średniej. Musimy sobie ustalić jedną rzecz: ci ludzie, którzy budują bogactwo naszego kraju, czyli przedsiębiorcy i klasa średnia, poradzą sobie, jeżeli podatki zostaną podwyższone, ale poradzą sobie poza granicami Polski.
Głośno jest również o różnicach w podejściu do „Lex TVN”. Jak ta kwestia wpływa na relacje pomiędzy koalicjantami?
Zaproponowaliśmy poprawkę do nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji, która sprawia, że kraje należące do OECD byłyby wyłączone z katalogu państw, które nie mogą w Polsce posiadać mediów. W kształcie, w jakim w tej chwili jest ta ustawa, nie ma możliwości, żeby Porozumienie ją poparło. Dzieje się tak z bardzo prostej przyczyny: tak jak świat ma wiele kolorów, jest piękny dlatego, że jest różnorodny, tak w kwestii wolności mediów w Polsce widzimy tylko dwa kolory - czarny albo biały. Jesteśmy zwolennikami tego, żeby wszystkie media obecnie funkcjonujące w Polsce dalej mogły nadawać, dlatego że politycy nie są od tego, żeby być kibicami czy recenzentami mediów. To media recenzują polityków.
Jakie zatem jest stanowisko Porozumienia w sprawie repolonizacji mediów?
Z tym pojęciem jest jeden zasadniczy problem, ponieważ każdy definiuje go w inny sposób. Najpierw powinniśmy przeprowadzić debatę na ten temat, żeby zdefiniować, czym de facto jest repolonizacja mediów. Myślę że z tezą mówiącą o tym, żeby w naszym kraju było jak najwięcej mediów należących do polskiego kapitału, pewnie każdy się zgodzi. Diabeł - jak zawsze zresztą - tkwi w szczegółach. Najpierw wspólnie ustalmy, czym tak naprawdę jest repolonizacja mediów.
Jest jeszcze jedna kwestia szczególnie budząca emocje, czyli segregacja sanitarna. Poseł Janusz Kowalski z Solidarnej Polski skrytykował Pana za poparcie przywilejów dla osób zaszczepionych.
Zachowanie posła Kowalskiego w tym zakresie jest najzwyczajniej w świecie szkodliwe. Radykalna grupa antyszczepionkowców, która opiera się na fake newsach mówiąc, że pandemia nie istnieje i zły Bill Gates czy inny milioner, którego oni nazywają masonami, stara się przejąć władzę nad światem poprzez szczepionki. Mi chodzi o to, żeby słowo lockdown raz na zawsze przeszło do lamusa. Aby tak się stało, jak najwyższy procent ludzi musi być zaszczepiony. Nie chcemy, żeby ta rozsądna grupa, która się zaszczepiła, była karana za brak rozsądku tych, którzy nie chcą się szczepić. Przede wszystkim trzeba działać poprzez akcję promocyjną, a jeżeli to przestanie działać, to wtedy np. rozwiązania francuskie staną się czymś, co rzeczywiście będzie niepopularne, ale konieczne.
Czy taka retoryka nie zamyka jednak debaty publicznej na istotny temat? Grupa, o której Pan mówi, to nie tylko „antyszczepionkowcy”, ale przede wszystkim osoby, które po prostu chcą, aby szczepienia nie były przymusowe.
Nie mówimy o przymusie, nie ma takiej sytuacji, w której ktoś postuluje żeby obowiązkowo każdy musiał się zaszczepić. Tu chodzi o to, że wirus cały czas jest groźny, choć dzienne wyniki ilości zachorowań są niewielkie (i oby tak zostało jak najdłużej). Ludzie, którzy są niezaszczepieni stanowią potencjalne zagrożenie dla tej grupy, która się zaszczepiła. Szczepionki nie dają stuprocentowej odporności, sprawiają jednak, że ryzyko zachorowań ciężkiego zachorowania na Covid jest stosunkowo niewielkie. Naszym obowiązkiem, a także naszą racją stanu, zarówno Europy, jak i przede wszystkim Polski jest to, aby jak największy procent osób się zaszczepił. Chodzenie na stadion i do teatru nie jest obowiązkiem, a przywilejem.
Wielu ekspertów podkreśla, że przyjęcie szczepionki może chronić przed ciężkim przebyciem choroby, ale nie przed transmisją wirusa. Jaki zatem jest sens zamykania np. restauracji i koncertów przed osobami niezaszczepionymi?
Jeżeli osoba niezaszczepiona się zarazi, to na koszty jej leczenia, które jest potwornie drogie, składają się wszyscy. Efektem nieodpowiedzialności niektórych ludzi może być ponownie przeciążona polska służba zdrowia. Wszyscy pamiętamy heroizm lekarzy w walce z Covidem i myślę, że nikt nie chciałby, ta grupa ponownie musiała przez to przechodzić.