"Gazeta Wyborcza" znów na tropie. Nadęli się, napięli i… pomylili nazwisko

Dodano:
Gazeta Wyborcza, Agora Źródło: Flickr / agencja.zajac
Robert Wyrostkiewicz | Po tym jak Wojciech Czuchnowski w połowie września opublikował artykuł w „Gazecie Wyborczej” o Narodowym Instytucie Wolności pod nośnym tytułem „Młoda gwardia z wielką kasą. Jak PiS przyciąga nacjonalistów”, wydawało się, że szybko tego fake newsa panowie z Czerskiej nie przeskoczą.

Wówczas okazało się, że oskarżany przez Czuchnowskiego „pisowiec”, który miał odpowiadać za opisywane dotacje jako członek Rady Narodowego Instytutu Wolności, został rzeczonym członkiem Rady 22 czerwca, a więc później, niż przyznawane były inkryminowane środki finansowe. Czuchnowski nie spojrzał, nie sprawdził, napisał. Kurtyna. Tym razem jednak „Gazeta Wyborcza” od kilkunastu godzin ponownie lewituje i przebywa w stanie uniesienia. Redaktorzy z Czerskiej chwalą się, że przeprowadzili dziennikarskie śledztwo, dotarli do tajnych dokumentów i bohatersko oparli się presji tajemniczych lobbystów. Niestety, wyszło jak zwykle. Autorzy przekręcili nazwisko bohatera tekstu, zmienili jego stan cywilny, pomylili pożyczkę z kosztem uzyskania przychodu, a artykuł opublikowali przed otrzymaniem odpowiedzi na swoje pytania.

Chodzi o artykuł poniedziałkowej „Gazety Wyborczej”: „Pandora Papers: Cypryjskie kombinacje twórcy InPostu”. Abstrahując od wojen rynkowych, gdzie na rynku „zabijają” się Chińczycy, polskie podmioty prywatne, Poczta Polska i ostatnio Orlen, nie twierdząc, że akurat „Gazeta Wyborcza” gra z Chińczykami, co niektórzy komentatorzy sugerują w swoich komentarzach, warto przyjrzeć się po dziennikarsku jak na Czerskiej robi się newsy.

Autorzy piszą w artykule o „cypryjskich kombinacjach twórcy InPost”. Ten rzekomo miał wydatnie obniżyć podatki należne w Polsce – wszystko dzięki „sprytnym transakcjom na Cyprze”. Redaktorzy z Czerskiej chwalą się, że przeanalizowali kilka tysięcy dokumentów i oparli się presji „węszących lobbystów”, którzy próbowali powstrzymać publikację. Sam materiał – jak czytamy – powstał w ramach międzynarodowego projektu dziennikarstwa śledczego „Pandora Papers”.

W rzeczywistości artykuł wygląda jednak tak, jakby „Wyborcza” po prostu dostała dokumenty od dziennikarzy i wysłała na ich podstawie pytania do Brzoski. A jak się okazuje, nawet to przerosło możliwości redaktorów z Czerskiej, o czym już w niedziele można było przeczytać w oświadczeniu Brzoski, który zwrócił uwagę, że dziennikarz w przesłanych pytaniach zrobił szereg błędów, „włączając w to błędy w jego nazwisku i stanie cywilnym”. „W przypadku spółki Salmerio to rzekomy ślad, w postaci niepodpisanego dokumentu, dotyczący mojej byłej małżonki, odnosi się do transakcji, która w istocie nie miała miejsca” – czytamy w oświadczeniu założyciela InPostu.

„Wyborcza” chwyta za uchwyt wiadra i sama się podnosi

Sam artykuł „Wyborczej” nie odbiega zresztą poziomem od wspomnianych pytań i wygląda jak jedna wielka prowokacja. Czytamy w nim na przykład: „Jak wynika z dokumentów "Pandora Papers", spółki pozakładane przez Brzoskę na Cyprze energicznie obracały kapitałem za pomocą różnych instrumentów. Były to zwłaszcza pożyczki od InPostu Paczkomaty dla cypryjskich spółek Brzoski, a następnie – przelewy i pożyczki pomiędzy tymi ostatnimi.

Po co się takie transfery robi?

- Z jednej strony obniża to dochód spółki macierzystej, a z drugiej - podwyższa dochody firmy zarejestrowanej na Cyprze, gdzie opodatkowanie jest niższe – tłumaczy nam ekspert od optymalizacji podatkowej, który chce zachować anonimowość. - Kapitał niby krąży między różnymi spółkami, ale właścicielem jest ta sama osoba, więc w istocie są to transfery z jednej kieszeni spodni do drugiej”.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda sensacyjnie, tyle że udzielenie pożyczki nie ma żadnego wpływu na wysokość należnego podatku. Doradca podatkowy Paweł Podsiedlik wytknął to „Wyborczej” jeszcze w niedzielę wieczorem.

- Zdaniem autorów - pożyczka udzielona spółce zwiększa wartość tejże spółki. „Jeśli spółka miała kapitał 1 mln, a pożyczyła 10 mln, to teoretycznie jej wartość wzrosła do 11 mln” Nobel z ekonomii! Teraz wystarczy ze spółki-trupy będą brały kredyty, ich wartość przez to wzrośnie, a zatem - jak chcą autorzy - spłata pożyczki dokonana zostanie udziałami własnymi tej spółki, (przecież ich wartość skoczyła w górę z zera do równowartości kredytu). Czyli jak stanę w wiadrze i chwycę za jego uchwyt, to sam się podniosę w górę! – czytamy we wpisie Podsiedlika. Innymi słowy, cały wywód „Wyborczej” to fantazje niedouczonych redaktorów z Czerskiej. Pytanie tylko, co to za anonimowy ekspert postanowił podzielić się z „Gazetą” mądrościami o przekładaniu pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej? Bo przecież dziennikarze „Wyborczej” na pewno by nie zmyślili tych wypowiedzi.

Tekst „Wyborczej” szybko obśmiali też inni dziennikarze ekonomiczni. Marcel Zatoński z „Pulsu Biznesu” zauważył na przykład, że „Wyborcza” nie musiała docierać do „tajnych dokumentów” – wystarczyło przecież ogólnodostępne sprawozdania giełdowe Inpostu…

Redaktorzy z Czerskiej w natarciu. Razem z AliExpress

Co ciekawe, wielkie śledztwo „Wyborczej” zbiegło się w czasie z informacją, że InPost został wzięty na celownik przez AliExpress, chińskiego giganta internetowego, który od kilku miesięcy próbuje budować nad Wisłą własną sieć automatów paczkowych. W dniu publikacji „Gazety Wyborczej” „Puls Biznesu” poinformował, że firma Świat Przesyłek (polski partner azjatyckiej platformy) właśnie złożyła donos do UOKiK sugerujący, że InPost rzekomo stosuje w swoich umowach zapisy ograniczające konkurencję, przez co nie pozwala rozwijać się sieci AliExpress. Czy ta zbieżność w czasie jest przypadkowa? Choć ksiądz Bronisław Bozowski mawiał: „Nie ma przypadków, są tylko znaki”, to jestestem jak najdalszy od sugerowania, że chiński potentat wykorzystuje „Wyborczą” w swojej biznesowej wojnie. Tym niech się zajmą specjaliści od lobbingu. Tutaj rzucam li tylko kamyczek do ogródka pt. fuszerki dziennikarskie „michnikowszczyzny”.

Ze zwykłego researchu wynika, że „Gazeta Wyborcza” w dziwny sposób zadziwiająco dużo wagi przykłada do InPostu i jego założyciela. W jednym z poniedziałkowych tekstów redaktorzy z Czerskiej stawiają mu zarzut z… „hołdowania wolności”. „Rafał Brzoska hołduje wolności - tylko czyjej? Ulubionymi słowami Brzoski wydają się „wolność" i „wybór". Mnoży je w prawie każdym udzielanym wywiadzie, w którym padają pytania o etykę w jego biznesie” – czytamy we wstępie artykułu Adriany Rozwadowskiej.

Cykl artykułów poświęconych „Pandora Papers” to nie pierwsza tego typu krucjata „Wyborczej”. Kilka miesięcy temu „Gazeta” opublikował serię tekstów wymierzonych w… paczkomaty. Ich otwieranie porównywano w nich do strzelaniny! „Nie mogą spać, całą noc słyszą strzały. To strzela całodobowy paczkomat” - brzmiał tytuł jednej z publikacji. Autor pisał, że mieszkańcy warszawskiego Wilanowa czują się sterroryzowani przez paczkomat i mają pisać skargi, bo „zamiast zieleni mają strzelnicę, a obiecywano mi zielony park”.

Paliwa do tych ataków dostarczało wówczas środowisko lewicowych aktywistów miejskich ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które opublikowało kuriozalny raport poświęcony zjawisku „paczkmatozy”. Zdaniem MJN maaszyny InPostu… zrujnowały życie Polaków i zniszczyły miasta. Główne zarzuty? Dostawy w niedzielę (sic!), rosnąca liczba wypadków drogowych, hałas i spaliny, chodniki zastawione przez samochody kurierów (na dowód tego zilustrowano ten fakt zdjęciem ciężarówki należącej do… firmy eventowej) i wszechobecna „paczkomatoza”, czyli wysyp automatów w miastach. „Wyborcza” oczywiście ochoczo podchwycała te mądrości i – w ślad za aktywistami – podsuwała równie kuriozalne rozwiązania: komunalizacja paczkomatów, tramwaje wożące paczki zamiast ludzi, sortownie przesyłek przy przystankach i kurierzy na rowerach z 200-kilogramowym załadunkiem.

Czy Zandberg zbada podatki w Agorze?

W przypadku ostatniej krucjaty wymierzonej w InPost – tej dotyczącej rzekomej optymalizacji – sytuacja jest odwrotna: paliwa dostarczyła „Wyborcza”, a ochoczo skorzystali z niego politycy partii Razem z Adrianem Zandbergiem na czele. „Ci, którzy znajdują się na górze drabiny społecznej, zamiast dorzucać się uczciwie do wspólnych wydatków, unikają opodatkowania. To jest patologiczny proceder, który rozsadza budżety publiczne, i jest odpowiedzialny za to, że brakuje środków na to, czego wszyscy potrzebujemy” – grzmiał na konferencji prasowej Zandberg, powołując się na ustalenia redaktorów z Czerskiej.

Szkoda tylko, że nie sprawdził w KRS, jak wygląda struktura Agory, wydawcy „Gazety”, i nie zadał pytania, czy przypadkiem nie służy ona do unikania opodatkowania. Otóż jednym z udziałowców Agory jest Agora Holding, w której wspólnikami są m.in. redaktorzy Helena Łuczywa i Seweryn Blumsztajn. Gdy te osoby dostawały dywidendę bezpośrednio, musiałyby płacić tzw. podatek Belki. Jeżeli dywidendę dostaje Agora Holding – można zastosować zwolnienie. Co ciekawe, część udziałowców Agora Holding wyświetla się w licznych fundacjach zwolnionych z podatku. Czy w tej sytuacji poseł Zandberg nie powinien zbadać, czy przypadkiem wspomniana dywidenda nie trafiała jako darowizna do tych fundacji? I czy w ten sposób nie omijano opodatkowania? No i przede wszystkim czy któryś z anonimowych ekspertów nie powinien przyjrzeć się, czy nie mamy tu do czynienia z przekładaniem pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej?

Cała sprawa z całą pewnością będzie miała swoją kontynuację, bo właściciel InPostu już zapowiedział, że z „Gazetą Wyborczą” spotka się w sądzie. Tymczasem z wypiekami na twarzy czekamy na kolejne „wielkie” śledztwo dziennikarskiej czerskich żurnalistów.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Źródło: DoRzeczy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...