Nordic walking u Ojca Dyrektora
Ale skoro siłka siadła (i przestałem chodzić na siłkę), to i przybyło z pięć kilo tam gdzie się Krystynie nie podoba i trzeba było się ruszyć, bo na wadze pękła setka…
A więc podróż metrem na Kabaty i tam w lasku próba powrotu do formy. Delikatnie chciałem, żebym się nie zziajał, ale mnie porwało i wyszło całkiem nieźle.
Zazwyczaj sobie puszczam w takich okolicznościach jakiś mocny bit na słuchawki, by mieć energetyzującą motywację do utrzymania tempa. Celuję w 6 km na godzinę. Szlak znany, z krótką przerwą przy krzyżu ofiar katastrofy lotniczej, gdzie kiedyś wpadłem na pomysł jednego z moich przełomowych artykułów. Ale dziś nie było żadnych bitów na słuchawkach tylko konferencja.
Oblicza pandemii
Byłem trochę zły, że mnie nikt nie zaprosił – próżność taka. U ojca Rydzyka, w murach jego uczelni, odbywało się sympozjum z cyklu „Oblicza…”, tym razem „Oblicza pandemii”. Zaproszono grono mieszane lekarsko-socjologiczno-medialno-religijne. Ale jedna strona (zgadnijcie jaka) nie przyszła, bo jak oświadczył jeden z kowidowych ultrasów odmawiając uczestnictwa: z sektą nie będę gadał. Wyszło więc na to – to ciekawe – że pod skrzydłami toruńskiego kapłana zbiera się jakaś sekta. To był oczywiście unik koronaentuzjastów, bo ci są silni w gębie tylko w przyjaznym środowisku Gozdyr i Jankowskich. A jak by mieli siąść naprzeciwko Basiukiewicza, Bodnara, czy Martyki to już wymiękają.
Zrobiło się ciekawie, bo sympozjum było transmitowane w telewizji Trwam, poszło więc na całą Polskę. A że zrobił się (z powodu nieobecności „ludzi nauki”) z tego jednorodny zjazd koronarealistów, w dodatku dobrze przygotowanych naukowo i statystycznie, to wyszło jakby Ojciec Dyrektor otworzył jakąś puszkę z pandorą, bo przekaz poszedł na konto głównie błędów władz. Takie to czasy, że pierwszy drzwi do dialogu otworzył ksiądz wyklinany od wielu lat za swoje fundamentalistyczne zamknięcie. Teraz już w ogóle mu się dostanie, że przeszedł na pozycje guślarskie, ale czego tu się spodziewać po liderze kościoła ludowego.
Było też zabawnie, kiedy podczas fenomenalnego wykładu doktora Basiukiewicza o nieskuteczności pozafarmaceutycznych działań decydentów, w trakcie jego trwania znikały na sali założone przez widzów maseczki. Dowody na ich bezsens były tak przytłaczające, że większość zamaskowanych się podłamała i wytrzymała na „oddechowej wolności” do końca sympozjum. A było po co, bo jak pokazały wykłady – maseczki spowalniają pracę mózgu i powodują dekoncentrację.
Ja tam znałem wypowiedzi każdego z prelegentów, ale zestaw jednej po drugiej takich piguł był porażający. Wykresy, badania, publikacje, wreszcie – doświadczenie z walki na pierwszym froncie. Warto się zagłębić. Ja sobie pomyślałem, nie znając pełnego składu występujących, że przydałbym się tam z opowieścią o mediach pandemicznych. Ale patrzę, wychodzi Jan Pospieszalski z takim tematem i… trochę zamarłem. Bo ja często się spotykam z tym, że dziennikarze mówią o mediach „od siebie”, z własnej perspektywy. Dużo tam o narracjach, manipulacjach, technikach i całym tym warsztacie. Ja, jako (były) wydawca, który siłą rzeczy patrzy na media jako pewien ekosystem, również polityczno-właścicielski często widzę te stracone szanse na poszerzenie perspektywy i się denerwuję, że można by było coś dołożyć.
Ale Jan zaskoczył mnie pozytywnie, zwłaszcza jak się rozkręcił. Pokazał i mechanizmy, i narracje, i pieniądze, i kontekst. No, a jak już mnie z mównicy dwa razy wymienił (z czego raz pochwalił), to musiałem siłą własnej pychy uznać temat za wyczerpany, zaś wykład za doskonały. Oczywiście, jak pewnie każdy, dodałbym parę wątków, ale dla widowni, bądź co bądź uczelni medialnej, wiwisekcja człowieka z medialnego frontu miała wiele walorów wiedzowych.
Czasy wojenne
Ale dodałbym może jedno, i to o dziwo, nie z rzeczy systemowych, tylko właśnie narracyjnych. Chodzi mi o pewną technikę, która przewija się w mediach. Wiadomo, potwierdzam za Janem, mamy w mediach czasy wojenne. Propaganda jest jednostronna: są akcje, strategie, ofensywy (wirusa) i odwroty (służby zdrowia), katastrofy, reglamentowany strach, bohaterowie, ofiary, uzasadnienie cenzury i wrogowie (foliarze). Wszystko się zgadza. Ale warto dodać jeszcze jeden aspekt. Nie można tak cały czas kłamać, zwłaszcza, że narracje się chwieją. W propagandzie wojennej, a taką mamy, musi być jeszcze cel, wzniosły, w dodatku różnicujący od kowidowego wroga, jakim jest foliarz-nieszczep. Po pierwsze ten wróg musi być obrzydliwy. I jest. To on swoim egoizmem nieszczepiennym transmituje wirusa, ten zakaża (taktycznie przemilczmy, że zaszczepionych też) i powoduje napływ fali do szpitali. Te się muszą (?) ujednoimienniać i brakuje miejsc dla chorych na inne choroby. W ten sposób twoje niezaszczepienie zabija nie tylko kowidowców, ale rakowców, cukrzyków i udarowców. Tu mamy załatwionego wroga.
Ale cel. Gdzie jest cel, i to cel szlachetny? Jest – my, świadomi nie robimy tego dla siebie, ale dla innych. Nie tylko dla rodziny, ale dla każdego obcego człowieka mijanego na ulicy, ukrytego, jak my za maseczką odpowiedzialności za ludzkość. Bo to o ludzkość chodzi przecież. I to dla niej my się szczepimy, pal licho nasze zdrowie, tacy jesteśmy superowi, że my to błahostka. Robimy to dla wszystkich, czyli poświęcamy się dla innych. I tu znowu mamy sprzężenie zwrotne, bo taki nieszczep to się nie poświęca, ba – ryzykuje swoim samolubstwem życie innych, ludzkości.
To dlatego nie może być pobłażania dla takiego czegoś. Zmusimy ich do zaszczepienia, już nie dla nich samych, ale dla wszystkich (no, przy okazji też dla nas). Niechby i zdechli skoro tak chcą, a jak przeżyją to albo ich zaszczepimy, albo zamkniemy. Ten mechanizm załatwia wiele, rozgrzesza też mediaworkerów (nowa nazwa na dziennikarzy, coś jak streetworker, czy sexworkerka). Oni też wycinają inny dyskurs w celu szlachetnym. Bo taki jeden z drugim wahający się foliarz, to jak posłucha takiego Bodnara, że da się leczyć koronawirusa innymi środkami niż respirator, to jeszcze uwierzy, nie zaszczepi się, będzie się leczył (sam, bo my na taki skandal nie pozwolimy) i albo się wyleczy, czym podkopie naszą narrację, albo padnie, czym udowodni naszą słuszność. A tu chodzi o to, żeby go ratować przed nim samym, masować codziennie Horbanami, a nie Bodnarami. I mamy uzasadnienie cenzury poprzez szlachetność misji cenzurującego.
Tak – wiele zła na świecie musi drapować się w szaty dobra. To obłudne, ale jak mówi znane powiedzenie Rochefoucauld’a: „Obłuda jest hołdem jaki występek oddaje cnocie”.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.