Godek: Nie istnieje aborcjonizm w wersji soft
DoRzeczy.pl: „Aborcyjny Dream Team" pochwalił się niedawno, że pomógł zabić dziecko w 37. tygodniu ciąży. Jak Pani to skomentuje?
Kaja Godek: Ukończenie 37. tygodnia ciąży to jest tak naprawdę początek terminu porodu. Ciążę uważa się za donoszoną, a dziecko dojrzałe, zdolne do fizjologicznego urodzenia się i normalnego życia poza organizmem mamy. Dlatego aborcja w takich momentach jest totalną bzdurą, nawet z feministycznego punktu widzenia - można było je urodzić i oddać do adopcji.
Skojarzmy tę sytuację z faktem, że od czasu do czasu środowiska feministyczne domagają się likwidacji okien życia. Zobaczymy wtedy, że w aborcjonizmie tak naprawdę chodzi o to, żeby zabijać jak najwięcej dzieci. Wszystko jedno, czy są jakieś inne sposoby na to, żeby matka nie wychowywała dziecka, jeśli tego nie chce. Ważne, żeby zabić. W tym przypadku stało się coś ciekawego, mianowicie wiele fanek „Aborcyjnego Dream Teamu" pisało w komentarzach, że to już jest za dużo. Myślę, że to jest moment, kiedy nawet przeciętni sympatycy środowisk aborcyjnych widzą, do czego tak naprawdę prowadzi ideologia aborcyjna.
I do czego to prowadzi Pani zdaniem?
Nie istnieje aborcjonizm w wersji soft. Nie ma czegoś takiego jak aborcjonizm racjonalny, elegancki czy wyważony. To jest ideologia, która prowadzi do zabijania wszystkich dzieci w każdych warunkach. Kto popiera aborcję, ten przyczynia się do zaistnienia także takich sytuacji, jak morderstwo na dziecku w 9. miesiącu ciąży.
Inicjowane przez posłów PiS ustawy covidowe nie weszły w życie. Czy Pani zdaniem wpływ na ten wynik miała m.in. akcja #ZatrzymajSegregacje, za którą odpowiada Pani Fundacja?
Przez ostatnie dni i tygodnie prowadziliśmy akcję #ZatrzymajSegregacje. Umieściliśmy na stronie internetowej adresy i telefony do posłów, a także prosiliśmy i mobilizowaliśmy ludzi do dzwonienia do polityków oraz wyrażenia sprzeciwu wobec planowanych działań. Mamy informacje, że co najmniej dziesięć tysięcy osób dzwoniło i pisało, a więc zaangażowało się mnóstwo ludzi, zaangażowanych, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i domagali się od posłów zahamowania segregacji sanitarnej.
O ile w ustawie 1846 zwanej „Lex Hoc" wyraźnie widać było, że chodzi o szczepienia, to w drugim projekcie 1981 mieliśmy do czynienia ze sprytnym zagraniem polegającym na sytuacji, w której rozbija się środowisko w miejscu pracy i relacje między pracodawcami a pracownikami. Próbowano stworzyć świat, w którym nie da się żyć. Prawdopodobnie z biegiem czasu wprowadzone zostałyby zasady, zgodnie z którymi osoby z certyfikatem covidowym są wyłączone z odpowiedzialności lub obowiązku testowania się. Podobno tuż przed głosowaniem pojawił się pomysł wprowadzenia takiej właśnie poprawki o przywilejach dla obywateli certyfikatem.
Radykalnie sprzeciwia się Pani obowiązkowym szczepieniom na COVID-19. Dlaczego?
Od początku kampanii szczepionkowej mocno podkreślamy problem wymuszania, czy wręcz wyszantażowania szczepienia się preparatami skażonymi aborcją. Nie ma w Polsce szczepionki na COVID opracowanej lub produkowanej bez użycia linii płodowych, dotyczy to także preparatu Pfizera, co długo próbowano ukryć. Wiele osób o poglądach pro-life ma tutaj dylemat moralny i ma prawo go mieć. Należy uszanować wrażliwe sumienia ludzi, bo nie ma dobrych aborcji, to zawsze zbrodnia, także jeśli wykonuje się ją dla przemysłu farmaceutycznego. Próby wprowadzenia ustaw o segregacji powinny być dla obywateli lekcją, w jaki sposób działają lewicowe lobby - podstępem, ukrywając swoje prawdziwe cele, w rzeczywistości dążąc do radykalnego przeobrażenia porządku społecznego, przede wszystkim przez niszczenie relacji międzyludzkich i odwracanie wartości.