Wybaczam i nie proszę o wybaczenie

Dodano:
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Grzegorz Momot
Dziennik Zarazy | Wpis nr 697 || To już chyba koniec. Wydaje się, że nie można już zawrócić tej fali. Mamy wysyp triumfalizmu, często studzony, żeby nie odtrąbić zwycięstwa, bo się zawsze może wrócić.

Wyklęci i czujni widzieli swymi oczyma upadek ducha ludzkości poganianej strachem o życie zagrożone (okazało się) pomijalną chorobą, gdyby się ludzkość za nią nie zabrała po swojemu. A więc „ostrożności nie zawadzi”, jak mówił z wileńskim akcentem zapowiadacz wjazdu pociągu na peron w Białymstoku. Ale trudno mi uwierzyć, że to się da odwrócić – pęd do wyjścia w normalność jest tak duży, argumenty dotychczasowe tak upadłe, że nie łatwo jest sobie wyobrazić nas wszystkich znowu postrachanych po domach, bez wstępu do lasu i w kolejkach po czwartą dawkę.

Co zakończy pandemię?

Dziś będzie o podziale, który trzeba przekroczyć. Tej pandemii nie zakończą lekarze, nie zakończą też politycy. Zakończy ją lud. Kompletnym olaniem obostrzeń, ponad strachem, ale i ponad podziałami. Budujący jest obrazek z włoskiego pikniku, gdzie wszyscy – zaszczepieni i niezaszczepieni – świętują koniec tego szaleństwa. Strajkujący kierowcy ciężarówek w Kanadzie to też głównie zaszczepieni, ale to oni ujęli się – przecież nie we własnym interesie – za zniesieniem ograniczeń dla zaszczepionych.

(A propos. Władze Ottawy wprowadziły kary za przynoszenie kierowcom benzyny do ich ciężarówek, by brakiem paliwa wymrozić protest. W związku z tym mieszkańcy nagminnie noszą przy sobie kanistry, niektóre z benzyną, a niektóre nie. To kompletnie rozbraja mundurowych, bo musieliby kontrolować tysiące przechodniów. W poprzednim wpisie zwróciłem uwagę na pewne podobieństwa taktyki kanadyjskich władz do działań komuny za stanu wojennego. Teraz padła reakcja też przypominająca… odpowiedź społeczną w jaruzelskiej wojnie. Gdy czołgi wyjechały na ulice, podziemie wezwało do nagminnego noszenia plecaków i toreb, by w tłumie zginęły te wypełnione ulotkami).

Jeśli więc to lud ma być źródłem przełomu to musi zaistnieć jeden warunek. Ciężki, ale konieczny. Musimy im wybaczyć, nie wszystkim, ale tym postrachanym, którzy dali się uwieść pandemicznej pieśni. W końcu każdy może zwariować na punkcie troski o własne życie i bezpieczeństwo, w zależności od tego jak ma ustawiony punkt strachu. W dodatku sprytnie maskowany przez media, że tu chodzi o życie innych. Wiem, my koronarealiści (teraz się okazało kto był oszołomem i gdzie była nauka) usłyszeliśmy wiele złych słów, byliśmy świadkami i odbiorcami karygodnych zachowań. Najbardziej załamujących, kiedy doświadczaliśmy tego od bliskich, czy autorytetów. Kiedy propaganda mediów wchodziła w duszę i usta rozsądnych kiedyś znajomych i inicjowała „dyskusję” argumentów z nagraną płytą. Tak, to były ciężkie doświadczenia.

"Inaczej to się nigdy nie skończy"

I teraz trzeba nam stanąć ponad tym. Bo jeśli lud ma z tego wyjść, to nie wyjdzie nigdy jeśli utrzymamy wmuszony nam podział na dwie zwalczające się frakcje. Szczute na siebie psy mogą się zawsze zwrócić przeciwko szczującemu. I wtedy jest on w sytuacji nie do pozazdroszczenia. To jedyny, wiem, że ciężki, warunek by samemu wyjść na świat. To jedyny warunek, by uratować resztki tej „starej normalności”. Nie możemy do niej wrócić podzieleni na kowidian i foliarzy, Szczepanów i nie szczepów. To proste – przyjmijmy kompromis minimum, kiedyś oczywistość: każdy odpowiada sam za własne decyzje zdrowotne i niech robi co chce. Byleby nie wymuszał na innych zachowań motywowanych swą postawą, strachem, czy… interesem. Po prostu pozbawmy się płaskiej satysfakcji by pociągnąć to dalej, by nasze „a nie mówiliśmy” miało wymuszać jakieś przyznawania się „tamtych” do błędów.

Bo inaczej to się nigdy nie skończy. Zawsze będziemy już podzieleni, a to nas będzie oddalało od wspólnoty normalności. Przeciągnięcie granic, pogarda zamiast wybaczenia będzie rodziło reakcje obronne i utrzymywanie dotychczasowych postaw tych co się dali nabrać. Nawet tylko po to, by się nie przyznać przed sobą, że się dali zwieść. Nie warto utwierdzać innych w błędnej zatwardziałości. I należy to robić nie w jakimś akcie wyższości, z której poziomu my, gnębieni, odpuszczamy czyjeś grzechy i przewiny. Nikt nie wie co się działo w duszy człeka przestraszonego. Nie odpuszczajmy więc przewin innym, tylko odpuśćmy w sobie pokusę łatwych tryumfów, które wykopią następne okopy wojny kowidiańskiej.

Namawiał więc będę do solidarności. Tak, tej Sierpniowej. Kiedy wszyscy znaleźli wspólny, ważniejszy punkt odniesienia, niż nasze grzeszki, nasze cierpienia, nasze uwikłanie w peerelowską szarość. Wtedy zobaczyliśmy coś ważniejszego – wspólnotę ciemiężonych. Ponad podziałami, którymi sprawne zarządzanie przez władze odraczało wystawienie jej rachunków. Uratuje nas tylko pokowidowa solidarność. Tych co bili na alarm i tych co się wobec nich pukali w głowę. Przestraszonych i kasandr, z których się śmiano.

Ale nie jestem tu heroldem permisywizmu totalnego. O, nie. Są granice. Trzeba oddzielić przestrachanych od cyników, manipulatorów, kombinatorów, a zwłaszcza medialnych funkcjonariuszy kowidowych. Wiem, będziemy teraz świadkami nawróceń i powrotów synów marnotrawnych. Ale spisane zostały czyny i rozmowy. Bo z tą pandemią to jest (było?) jak z wojną o której pisał kiedyś Orwell. Że ona ma swoje prawa, jak już się zacznie. Po obu stronach są ofiary i w ferworze walki nie jest już ważne kto zaczął, kto pierwszy strzelił i dlaczego. Wojna się toczy swoimi torami i nie można jej zatrzymać. Musi się wypalić. Tym bardziej winnym wojny nie jest ten, który pierwszy strzelił, ale ten, który uczynił jej początek nieuniknionym, zaś podczas jej trwania oddalał jej koniec jak mógł. Tak samo było z pandemią. I dość łatwo będzie takie postawy zidentyfikować. (Nawet to spróbuję zrobić w za niedługim wydaniu „Do Rzeczy”, gdzie napiszę kolejnego covera).

I poza tą granicą koniecznej solidarności można się poddać już tylko temu, o czym napisał mój Herbert:

„niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany – czyż nie było lepszych

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim bloguDziennik zarazy


Źródło: dziennikzarazy.pl
Polecamy
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...