Przegląd religijny: "Wiara. Podręczny przewodnik", czyli jak mam wierzyć, skoro nie wiem?
To książka dla każdego, kto chciałby się dowiedzieć, jak radzić sobie z kryzysami w wierze i jak przekonać własne serce, by chciało kochać Boga. Jak wierzyć w Boga, którego nie widzimy? Nie umiemy nawet potwierdzić, czy On w ogóle istnieje. Jak się modlić, skoro nie mamy pewności, że Ktoś nas TAM w ogóle słyszy? Może wszystko to nieprawda i nie warto się tym zajmować? Autor przyznaje, że wiara nie jest czymś łatwym. Nie tylko dlatego, bo dotyczy spraw, które nie mieszczą się nam w głowie, ale także dlatego, bo nie mieliśmy szansy się do niej przygotować – po prostu znaleźliśmy się w tej rzeczywistości. Przez to wiara często nas zaskakuje, ale – co ważniejsze – dzięki temu staje się jeszcze bardziej niesamowita.
Ks. Jan Frąckowiak – urodzony w Poznaniu, wyświęcony na kapłana w roku 2009. Pracował jako wikariusz w Wolsztynie i w Komornikach. Studiował teologię dogmatyczną na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, gdzie uzyskał doktorat. Jest rektorem Seminarium Duchownego w Poznaniu. Wykłada na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu.
Książka dostępna jest w księgarni internetowej Wydawnictwa Świętego Wojciecha.
Fragment książki Wiara. Podręczny przewodnik
DLACZEGO BÓG SIĘ SKRYWA?
Co jest dla nas w życiu oczywiste? Wszystko, co widzimy, słyszymy i czego możemy dotknąć. Także twierdzenia, które można wyraźnie udowodnić, na przykład matematyczne wzory i prawa zyki. Nie zawsze je postrzegamy zmysłami, ale kiedy przeprowadzimy stosowne obliczenia lub wykonamy odpowiednie doświadczenie, sprawa jest jasna. Możemy wówczas powiedzieć, że coś znamy lub wiemy na dany temat.
Jednak mimo to pojawiają się problemy, ponieważ często nie potra my pojąć dość prostych spraw. Mówimy: to przekracza moje zdolności, na tym się zupełnie nie znam i nie mam pojęcia, jak można to ogarnąć. Najczęściej można tego doświadczyć w szkole. Kiedy chodziłem do liceum, miałem z chemii niemal same piątki. Do czasu. Bo gdy skończyliśmy przerabiać chemię nieorganiczną i przeszliśmy do organicznej (wszystkie alkohole i fenole, polisacharydy i aminokwasy oraz wiele innych skomplikowanych spraw), moje funkcje poznawcze przygasły i pojąć nie mogłem, o co w tym wszystkim chodzi oraz skąd się biorą wszystkie te substancje. A to przecież nic wielkiego, tylko niemyśląca materia!
Czasami nie rozumiemy też drugiego człowieka. Zwłaszcza gdy nas zawiedzie lub bezmyślnie zrani. Pytamy: Dlaczego on się tak źle zachował? Przecież chyba wie, że tak nie powinien... Może wie, a może i nie. Drugi człowiek też często jest niepojęty!
Ale najbardziej przedziwne jest to, że my często nie rozumiemy nawet samych siebie. Gdy zrobimy coś strasznie głupiego, nie możemy pojąć, dlaczego tak właśnie, a nie ina- czej w danej sytuacji się zachowaliśmy. Są więc chwile, kiedy widzimy, że sami dla siebie też bywamy tajemnicą!
A zatem jeśli nie pojmujemy świata, który nas otacza, nie rozumiemy innych ludzi oraz nie mamy pełnej wiedzy o nas samych, to już nie powinno zbytnio dziwić, że nie ogarniamy naszym rozumem Boga. Skoro rozum nie zawsze daje sobie radę ze stworzeniem, to nie ma szans – ze Stwórcą nie poradzi sobie tym bardziej! I chyba bardzo dobrze. Bo gdybyśmy mogli powiedzieć, że o Nim w i e m y – byłoby to straszne! Oznaczałoby przecież, że Bóg jest bardzo mały, a nasz ograniczony rozum (który ma tyle problemów ze zwykłą chemią czy matematyką) jest w stanie sobie poradzić ze Stwórcą praw chemii i matematyki. Rozum obejmowałby wówczas Boga, tak jak stara się ogarnąć całą masę małych i większych spraw stworzonego przez Niego świata.
Dlaczego więc Bóg się skrywa? Bo nie chce być dla nas zwyczajną oczywistością! Jedną z wielu, które potra my sobie udowodnić. Nie można Go dostrzec zmysłami ani przekonać się przez obliczenia czy eksperymenty, bo On nie jest stworzeniem! On jest Stwórcą. I dlatego jest całkiem i n n y. Inny niż wszystko, co znamy. Na Jego temat człowiek na ziemi nie może najzwyczajniej w świecie czegoś „wiedzieć” – bo On przekracza wszystko, cokolwiek nasz rozum jest w stanie pojąć! Przewyższa wszelką wiedzę!
Bóg jednak nie zostawia nas na pastwę naszej niewiedzy. On nie chce, by Jego dzieci były na tym świecie zdezorien- towane! Proponuje nam tylko inny kanał, na którym można odkryć prawdę o Nim. To jest właśnie kanał wiary. I trzeba ten kanał uruchomić, bo inaczej możemy nigdy nie spotkać Tego, który jest Inny.
CZY OCZY MOGŁYBY POMÓC?
Powiedzieliśmy już, że na własne oczy nie możemy zobaczyć Boga w Jego boskiej najświętszej istocie, bo On przerasta wszelkie nasze naturalne władze poznawcze. Czasami jednak może pojawić się w naszym sercu pewna inna święta tęsknota: gdybyśmy mogli chociaż przez moment zobaczyć na własne oczy Jezusa! Żebyśmy – jak apostołowie przed dwoma tysiącami lat – mogli przez chwilę z Nim porozmawiać! Wyda- wałoby się, że pierwsi uczniowie mieli lepiej: widzieli Jezusa, oglądali wiele cudów, które On uczynił, słuchali Jego nauk, a gdy czegoś nie rozumieli, mogli zawsze zadać Mu pytanie. Też byśmy tak chcieli! Widzenie na własne oczy musiałoby nam pomóc i ugruntować nas w wierze.
Otóż okazuje się, że wcale niekoniecznie! A dowodem tego są... sami apostołowie. W którym momencie stali się oni wierzącymi? Otóż w okresie ziemskiej działalności swojego Mistrza wierzyć za bardzo nie musieli – słuchali Jego poruszających nauk, podziwiali cuda i poszli za Nim, pociągnięci pięknem prawdy, którą głosił. W momencie śmierci Jezusa wszystko to jednak się zawaliło – przez kilka dni byli wewnętrznie rozbici. Dopiero po Zmartwychwstaniu, kiedy spotkali żyjącego Pana, stali się naprawdę wierzący. I dokładnie w tym właśnie momencie oczy zawiodły ich na całej linii. Okazały się zupełnie bezużyteczne. Jezus przekonał ich do siebie bez pomocy oczu.
Święty Jan opisuje nam w swojej Ewangelii jedno ze spotkań Piotra i jego towarzyszy z Chrystusem. Akcja miała miejsce nad jeziorem Genezaret, po Zmartwychwstaniu. Uczniowie całą noc usiłowali coś złowić, ale rano okazało się, że sieci są puste. Zmęczeni – i z pewnością mocno roze- źleni – przybili do brzegu. I wtedy ich o c z o m ukazał się O n – Zmartwychwstały. W tym momencie jednak stało się coś kompletnie zaskakującego: nikt z uczniów Go nie poznał! Trzy lata chodzili z Nim po całej Galilei i Judei. Nawet pły- wali tą samą łodzią Piotra po tym samym jeziorze. Z pewno- ścią przybijali do brzegu w tym samym miejscu. I nic. Oczy im nie pomogły. Nie mieli pojęcia, z kim rozmawiają!
Wtedy Jezus zapytał ich: „Dzieci, macie coś do jedzenia?”. Słyszeli Jego głos – głos, w którego brzmienie wsłuchiwali się całymi godzinami. I efekt podobny: nadal nie wiedzieli, kim jest ten człowiek, który ich – dorosłych mężczyzn – nazywa dziećmi. Ale gdy nakazał im wracać na jezioro, posłusznie – niczym prawdziwe dzieci – wypłynęli ponownie w absolut- nej nieświadomości, kogo spotkali. Dopiero kiedy sieci sięnapełniły, błyskawicznie wszystko pojęli. Jan jako pierwszy wyszeptał Piotrowi na ucho: „To jest Pan!”, a Piotr z radości rzucił się do wody, aby jak najszybciej znaleźć się przy Mistrzu. Po chwili, już na lądzie, nikt nie miał wątpliwości: „Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?», bo wiedzieli, że to jest Pan”. Oczy im w niczym nie pomogły. Bo zmartwychwstałego Jezusa nie poznaje się w ten sposób. Ale poznaje się po tym, że dokonuje On znaków w ludzkim życiu i niewidzialnie towarzyszy swoim uczniom, przekonując ich serca do wiary (por. J 21,1–14).
Całkowitą nieprzydatność oczu w sprawach wiary ukazuje jeszcze wyraźniej spisane przez św. Łukasza opowiadanie o dwóch uczniach idących do Emaus. Jeden z nich miał na imię Kleofas, imienia drugiego nie znamy, aczkolwiek niektórzy twierdzą, że może to być sam ewangelista. Uczniowie byli w nastrojach mocno depresyjnych. Rzecz działa się bowiem w niedzielę po śmierci Jezusa, a do nich jeszcze wieść o Zmartwychwstaniu nie dotarła. Wiele się po Jezusie spo- dziewali, ale trzy dni temu wszystkie ich nadzieje umarły razem z Nauczycielem na krzyżu.
W pewnym momencie dołączył do nich nieznajomy Wędrowiec. Dobrze Go widzieli, ale oczy nie pomagały w odkryciu Jego tożsamości! Zaczęli wspólnie rozmawiać. Słyszeli więc wyraźnie Jego głos, ale uszy też nie przyszły z pomocą! Co więcej, tematem ich rozmowy był sam Jezus oraz wielkie biblijne obietnice mesjańskie, które wypełnił swoją śmiercią. Rozmawiali więc z Jezusem, o Jezusie i... nie mieli pojęcia, kim był ich rozmówca! Dopiero gdy zasiedli do stołu, a Jezus wziął w swoje ręce chleb, połamał go i im podał – zupełnie jak przed czterema dniami w Wieczerniku – wówczas w jednej sekundzie pojęli wszystko. Zobaczyli Jezusa, ale w i a r ą, nie oczami. Zresztą św. Łukasz precyzyjnie to wyraża: „Wtedy otworzyły się im oczy..., lecz On zniknął im z oczu”. Niesłychane! Otworzyły się im oczy wiary, a wówczas oczy ciała nie były już do niczego potrzebne! Gdy zobaczyli Jezusa oczami wiary, oczy ciała stały się bezużyteczne, bo wiara wszystko im wyjaśniła (por. Łk 23,13–35).
Trzy małe wnioski z tych biblijnych spotkań. Po pierwsze: gdybyśmy mogli zobaczyć Jezusa na własne oczy, wcale nie musiałoby to nam pomóc w wierze – oczy w spotkaniu ze Zmartwychwstałym mocno się gubią. Po drugie: jeśli nie możemy Go zobaczyć, to nie znaczy, że nie jest dostępny dla naszej wiary – Chrystus żyje i budzi wiarę uczniów również i dzisiaj. Po trzecie: jeśli zmagamy się z kryzysami wiary i zastanawiamy się, czy w ogóle jeszcze jesteśmy wierzący, to nie wolno się zniechęcać – do obudzenia żywej wiary w sercach uczniów Jezusowi potrzeba czasami jednej sekundy, która przychodzi nieraz z zaskoczenia. Tak jak przyszła na siedzą- cych przy stole uczniów w Emaus czy na pracujących w łodzi rybaków na jeziorze.