W stronę sojuszu europejskich konserwatystów
Najważniejsze partie konserwatywne w Europie porozumiały się co do ogólnopolitycznych założeń i wartości. W ramach Parlamentu Europejskiego to porozumienie może stać się zaczynem sojuszu o znacznej sile. Zważywszy jednak na obecny układ polityczny, szanse na przełamanie „kordonu sanitarnego” i przejście od opozycji do dzieła przebudowy UE, wydają się marne.
Polska i Węgry stawiają opór i pokazują, że patriotyczne rządy mogą odnosić sukcesy w swoim sprzeciwie. Presja, pod którą się znajdują, mocno ogranicza jednak ich wpływ na rozwój wypadków w Europie. Zwycięstwo Érica Zemmoura albo Marine Le Pen w nadchodzących wyborach prezydenckich we Francji, czy tryumf konserwatystów we Włoszech mogłyby wyzwolić lawinę zmian. Rzecz jasna, tak jak widzieliśmy to na przykładzie Stanów Zjednoczonych, głębokie państwo do spółki z lewicowymi elitami zrobią wszystko, aby sabotować te rządy (a we Francji istotna zmiana będzie wymagała dodatkowo także większości w parlamencie). Mimo wszelkich trudności, porządek globalistyczny otrzymałby jednak poważny cios. Jego moc wzrosłaby, jeżeli udałoby się wpisać go ścisłej współpracy między europejskimi konserwatystami.
W przypadku Francji oznaczałoby to zwrócenie się w stronę Polski. Względny brak zainteresowania ze strony francuskiej prawicy obecnym rządem w Warszawie stanowi istotny błąd. Jakie perspektywy otwarłyby się przed koalicją Zjednoczonej Prawicy i francuskich konserwatystów?
Ewolucja wewnętrzna
Przez długi czas europejscy konserwatyści byli tak podzieleni, że zasadne było pytanie, czy pojęcie „konserwatyzmu” posiada w ogóle jeszcze jakikolwiek sens. Suwereniści zderzali się ze zwolennikami zjednoczonej Europy, rusofile spierali się ze zwolennikami porządku atlantyckiego, nurty chrześcijańskie wchodziły w napięcie z prądami broniącymi laicyzacji, swój konflikt toczyli także liberałowie i prawica społeczna o katolickiej inspiracji. Konserwatyzm to odrębny świat pełen podziałów i to bardziej rzeczywistych niż sztuczne dychotomie wewnątrz głównego nurtu politycznej poprawności, gdzie „prawica” i „lewica” właściwie się ze sobą utożsamiły. Czy przezwyciężenie tych historycznych podziałów, podsycanych przez dawne zaszłości między partiami i państwami, jest możliwe? Tak, lecz pod warunkiem, że jesteśmy gotowi puścić w zapomnienie resentymenty i skupić się na drodze do politycznego zwycięstwa.
Pragmatyzm i wybory ideologiczne Polski mogą stanowić inspirację dla innych ugrupowań konserwatywnych. Warszawa wybrała eurorealizm: zamiast dążyć do demontażu UE (co skutkowałoby powrotem dawnych asymetrii geopolitycznych, nie wspominając o fakcie, że taka postawa nie znalazłaby poparcia w społeczeństwie), postawiła na reformę instytucji unijnych, zaś współpracę w obszarach obrony, polityki migracyjnej, infrastruktury, walki z przestępczości, nauki czy harmonizacji gospodarczej, uznała za kluczową. Na polu kulturowym Polska kładzie nacisk na wartości chrześcijańskie, a w laicyzacji – w tej jej postaci, która praktykowana jest np. we Francji, gdzie przejawia ona tendencje antykatolickie i islamofilskie – dostrzega ślepą uliczkę, rozumiejąc przy tym doskonale że tylko kultura narodowa i umocowanie w tradycji mogą zapobiec atomizacji, którą pociąga za sobą multikulturalizm. W dziedzinie gospodarczej Polska kładzie nacisk na potrzebę chronienia słabszych, roztaczając programy społeczne, które pomagają klasom niższym.
Jeśli wspomnimy o klarownej pozycji polskiego rządu w takich kwestiach, jak ideologia LGBTQ, aborcja, natalizm i eutanazja, to staje się jasne, że Warszawa realizuje szereg postulatów drogich francuskim konserwatystom. Przymierze między najsilniejszą partią prawicową we Francji (niebawem przekonamy się, czy okaże się to ruch Zemmoura czy formacja Le Pen) oraz Zjednoczoną Prawicą, mogłaby przynieść wiele korzyści dla obu stron, stając się rdzeniem nowego konserwatywnego sojuszu w Europie.
Równowaga polityczna w Europie
Na pierwszy rzut oka francuska prawica powinna mieć wiele wspólnego z polskimi konserwatystami. I jedni i drudzy są zgodni w kwestii migracji. I jedni i drudzy widzą w liberalizmie, jak ujął to John Milbank, „błąd antropologiczny”, bo wspólnota powinna górować nad pragnieniami jednostki, wyniesionymi dziś do rangi absolutu. Obie strony podzielają wizję, według której jednostka rozwija się w pełni dopiero poprzez wspólnotę, a nie poza nią, wyznają ten sam pogląd, że szczęście zależy od zakorzenienia, nie zaś od odrzucenia przeszłości. A jednak pomimo tak wielu punktów stycznych, są też kości niezgody: Rosja i Niemcy.
Rozbieżności dotyczące Rosji są łatwe do wyjaśnienia. Wielu francuskich intelektualistów żywi romantyczną wizję tego kraju, sięgającą wyobrażeń XIX-wiecznych, które Putin zręcznie podsyca swoją konserwatywną pozą. I choć Rosja może sprawiać wrażenie bardziej tradycjonalistycznej, to Francuzi nie powinni zamykać oczu na niebywała korupcję, na odbieranie dysydentom nie tylko kont na Twitterze czy Facebooku, lecz wolności, a także na ekspansjonistyczne próby rozbijania równowagi w Europie. Francuzi nie doceniają zagrożenia, jakie Rosja stanowi dla państw bałtyckich, dla Ukrainy oraz Polski. Porozumienie między francuskimi a polskimi konserwatystami stanie się możliwe tylko pod warunkiem, że razem będą dążyć do trzymania na odległość zarówno Wschodu, jak i Zachodu.
Drugi rodzaj rozbieżności odnosi się do Niemiec. Nie ulega wątpliwości, że Niemcy są dziś hegemoniczną siłą w Europie. Otóż największym sojusznikiem Rosji w Europie nie jest Francja, lecz Niemcy. To nie Francja wybudowała Nord Stream II, aby sięgnąć po przykład pierwszy z brzegu. I choć prawdą jest, że Francuzi wierzą w romantyczny mit Rosji, to nie da się zaprzeczyć, iż ich stosunek wobec Niemiec opiera się o złudzenia. Le couple franco-allemand - „tandem francusko-niemiecki” - to określenie, którego używa się wyłącznie nad Sekwaną. W Berlinie nikt się nim nie posługuje. Iluzja współpracy skrywa podporządkowanie Paryża.
To Niemcy podważyły rozporządzenia dublińskie dotyczące imigracji, gdy Merkel, nie pytając nikogo o zdanie, zaprosiła setki tysięcy imigrantów. To Niemcy Merkel odrzuciły projekt francuskiego ministra Bruno Le Maire’a, który chciał nałożyć podatek na cyfrowych monopolistów z Ameryki. To Niemcy narzuciły politykę austerity, rujnując kraje Południa i powiększając swoją przewagę w przemyśle, posiłkując się przy tym euro. To w końcu Niemcy dyktują Europie swoją linię radykalnej ekologii rękoma Ursuli von der Leyen, wdrażając Green Deal.
Oczywiście, nie powinniśmy wpadać w pułapki nacjonalistycznej emocji. Wśród wielu Niemców panuje przeświadczenie, że są wyzyskiwani przez tę Europę, którą budują politycy. Elita niemiecka ma olbrzymi wpływ na porządek wewnątrz UE, lecz ta władza nie przekłada się bezpośrednio na korzyści dla zwykłych obywateli. Europejskie subsydia, które idą do państw wschodniej części UE nie powracają w postaci nadwyżek do Niemiec, lecz wzbogacają banki i międzynarodowe korporacje, które wyprowadzają te zyski poza Europę.
Jako że obecnie trudno wyobrazić sobie radykalną zmianę niemieckiego modelu gospodarczego, to sytuacja polityczna domaga się powrotu Francji do jej starych geopolitycznych tradycji Francji. Ta, ciągnąca się od Ancien régime’u aż po generała de Gaulle’a, zakładała szczególną rolę Paryża, pilnującego, aby Europa nie została podporządkowana jednej, hegemonicznej potędze. Francja oddziaływała najgłębiej na losy kontynentu wtedy, gdy skupiała wokół siebie wolne państwa pragnące oprzeć się imperialistycznym ambicjom większych sił. Tę tradycję trzeba przywrócić. Dziś Francja jest zbyt słaba, aby samodzielnie rozstrzygać o losach Europy, tak samo jak państwa Wyszehradzkie. Przymierze składające mniejszych i średnich państw oraz Francji, mogłoby służyć realizacji wizji Europy narodów, gdzie Niemcy znalazłyby miejsce sprzyjające równowadze politycznej na kontynencie.
Suwerenność gospodarcza, cyfrowa i energetyczna
Emmanuel Macron nie ma monopolu na ideę europejskiej suwerenności. To idea gaullistowska, bo w de Gaulle’u powinniśmy widzieć prawdziwego ojca zjednoczonej Europy, nie zaś w „ojcach założycielach”, którym oddajemy część na amerykańską modłę. Dzisiaj wszyscy inteligentni konserwatyści i populiści powinni stać się gaullistami.
Europa nigdy nie odzyska swojej rangi geopolitycznej, jeśli nie wywalczy sobie suwerenności energetycznej, przemysłowej i cyfrowej. Niestety, droga do tego celu rozbija się ideologiczne bariery. Energia jądrowa, która stanowi najpewniejszy i najszybszy sposób na dekarbonizację – jak dowiódł tego przykład Francji czy Korei Południowej – budzi nieuzasadniony lęk, rozbudzany przez zielony, anachroniczny radykalizm sprzed 50 lat. Postęp w dziedzinie technologii nuklearnych hamuje histeria ideologiczna, wspierana deklaracjami kanclerz Merkel. Zielony ład powinien oznaczać modernizację i rozwój, a nie niszczenie europejskiego przemysłu i obniżenie poziomu życia.
Musimy stawić opór ekologii punitywnej, która nie tylko dąży do tego, aby pozbawić nas europejskiego stylu życia, ale jeszcze do tego, by zdusić wszystkie siły rozwoju. Należy rozprawić się z mitem gospodarki postindustrialnej, bo kto tylko w nią uwierzy, skazuje się na słabość. Niemcy nie popełniły tego błędu i to w znacznej mierze stanowi źródło ich siły. Mądra polityka reindustrializacji w skali całego kontynentu, razem ze współpracą w sferze wielkich projektów, to warunki europejskiej suwerenności. Aby ją odzyskać, trzeba również sprowadzić z powrotem fabryki należące do europejskich firm, czy to za pomocą zachęt, czy za pomocą środków bardziej zasadniczych. W czasie epidemii chińskiego wirusa mogliśmy przekonać się na własnej skórze, co znaczy przeniesienie wszystkich zdolności produkcyjnych do Azji: brak masek, brak podstawowych lekarstw. Okazało się, że Europa nie produkuje się nawet paracetamolu.
Suwerenność cyfrowa wymaga zwiększenia wydatków na badania i rozwój oraz ścisłą współpracę w tych dziedzinach w skali kontynentu. Europejskie odpowiedniki GAFAM nigdy jednak nie ujrzą światła dziennego, jeśli nie wdrożymy rozsądnego protekcjonizmu.
Konserwatyści powinni pochylić się również nad zagadnieniem europejskich pracowników. Bez zatrzymania imigracji, płace będą dalej maleć. Europejscy pracownicy powinni stać się priorytetem, dlatego należy wprowadzić preferencję europejską. Ci, którzy urodzili się w Europie i których ojcowie zbudowali naszą cywilizację, mają prawo, aby pracować dla jej przyszłości.
W stronę przyszłości
Współpraca między polską i francuską prawicą przyniosłaby obu narodom i całej Europie wiele pożytku. Można wyrazić życzenie, aby nie ograniczyła się wyłącznie do poziomu czysto politycznego, lecz aby objęła także intelektualistów i świat akademii. To pilne zadanie, bo obraz polskiej prawicy, jaki mają Francuzi, tak samo jak wyobrażenia na temat francuskiej prawicy w Polsce, są kształtowane przez media głównego nurtu oraz ich „ekspertów”.
My, europejscy konserwatyści, czekaliśmy już zbyt długo i zmarnowaliśmy zbyt wiele okazji. Wiemy doskonale, że tylko razem może stawić czoło wyzwaniom, jakie niesie ze sobą świat wielobiegunowy. Nie powinniśmy jednoczyć się ani na fundamencie ideologicznych złudzeń, ani fałszywych kalkulacji. Wiara, że nic nas nie różni, to naiwność. Byłoby jednak wielkim błędem, gdybyśmy roztrwonili potencjał tego, co nas łączy.