Czy Kościół musi się podporządkować światu? O. Strumiłowski i "Zachwiana hierarchia"
Kryzys w Kościele staje się coraz bardziej widoczny. Wielu szuka przyczyn takiego stanu w aferach obyczajowych czy problemach w sprawowaniu władzy przez kościelnych hierarchów. Czy to jednak prawdziwy powód osłabienia Kościoła? Ojciec Jan Paweł Strumiłowski, teolog i wykładowca, wskazuje na głębsze przyczyny widocznych już zmian. W swojej książce pt. „Zachwiana hierarchia” analizuje rzeczywiste okoliczności kryzysu Kościoła, które jednoznacznie świadczą o tym, iż za wszelką cenę staramy się Kościół dostosować do zasad „tego świata”. Pokazuje tym samym, jak doszło do prawdziwego zachwiania hierarchii wyznaczającej porządek między tym, co Boskie, i tym, co ludzkie.
Jan P. Strumiłowski OCist – doktor habilitowany teologii dogmatycznej i wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Katowicach-Panewnikach, autor licznych książek. Na co dzień mieszka i posługuje w opactwie Cystersów w Jędrzejowie.
Książka Zachwiana hierarchia. Pomieszanie pojęć i przyczyny kryzysu w Kościele jest dostępna w księgarni internetowej wydawnictwa Esprit.
Fragment książki Zachwiana hierarchia
Kontakt i interakcja Kościoła i świata jest czymś naturalnym i oczywistym. Celem Objawienia i wcielenia jest pojednanie człowieka i Boga, włączenie człowieka w życie Boże, a Kościół, który jest nośnikiem prawdy Bożej oraz miejscem faktycznej zbawczej obecności Boga w świecie, jest kontynuatorem tego procesu. Z natury jest on posłany do każdego człowieka, co wynika wprost z nakazu misyjnego. Chrystus polecił apostołom, by szli i czynili uczniami wszystkich ludzi. Nie istnieje zatem żaden człowiek, bez względu na jego uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne, który mógłby być wyłączony ze zbawczej misji Kościoła. Stąd też od samego początku chrześcijanie głosili Ewangelię każdemu. Kościół zatem siłą rzeczy jest powołany, by wychodzić w kierunku świata takiego, jakim on jest, i głosić Ewangelię.
Z nakazu misyjnego wynika, że Kościół ma coś do zaoferowania światu. W interakcji Kościoła i świata nie chodzi jedynie o dialog i porozumienie, o jakiś wspólny cel, ale chodzi o przekazanie Objawienia – Objawienia, które ma przemieniać świat. Z takiego ułożenia relacji wynika jednoznacznie, że Kościół i świat się różnią. Kościół jest inny. Chrześcijanie są w tym świecie, ale nie są z tego świata. Współcześnie jednak wydaje się, jakoby nadrzędnym celem dialogu Kościoła ze światem było poszukiwanie tego, co wspólne. Te elementy są jednak oczywiste i wynikają z dobrej natury ludzkiej otwartej na Boga. To pewien punkt wyjścia, którego nie trzeba poszukiwać. Właściwym celem jest przekazanie światu pozbawionemu Boga tego, co dla niego inne i nowe.
Podejście, według którego celem nadrzędnym staje się wspólne budowanie jedności w świecie, powoduje, że zmienia się charakter interakcji na linii Kościół–świat. Od modelu głoszenia zakładającego hierarchiczność i wyższość Kościoła coraz bardziej dryfujemy w kierunku dialogu zakładającego równość i wzajemne ubogacanie się. Poszukiwanie wspólnych celów i zadań mających łączyć świat i Kościół nie może jednak być celem. To, co wspólne, jest z natury rzeczy już obecne i właściwe światu, nawet jeśli jest zapomniane lub zaniedbywane.
Jeśli więc uznamy, że misją Kościoła jest angażowanie i stymulowanie świata, by wspólnie z Kościołem dbał o to, co szlachetne, lecz naturalne, tak naprawdę zapominamy o tym, co wyjątkowe w Kościele. By dać przykład, wystarczy tutaj chociażby wymienić takie trendy jak działanie Kościoła na rzecz ubogich czy ochrony środowiska. Rzeczywiście kwestia troski o ubogich czy o środowisko w jakiś sposób wiąże się z działaniem samego Kościoła i wynika z jego tożsamości i doktryny. Jest ona jednocześnie czymś właściwym światu i człowieczeństwu. Zatem faktycznie na tym polu współdziałanie Kościoła i świata jest czymś właściwym. Problem wiąże się z faktem, że na tych działaniach dzisiaj chcemy się zatrzymywać i poniekąd uznajemy je albo za właściwe i celowe działania Kościoła, albo przynajmniej za działania priorytetowe. W ten sposób naprawdę istotny i właściwy skarb Kościoła, którego świat nie posiada, a nawet nie zna, zostaje zepchnięty na margines.
Osobnym problemem owej równorzędnej interakcji i dialogu jest sama przemiana w łonie Kościoła. Skupiając się na budowaniu powszechnego braterstwa, eksponowaniu i pielęgnowaniu tego, co wspólne wszystkim ludziom, mimowolnie zatracamy chrześcijański charakter tych działań. Nawet jeśli troska o ubogich jest czymś naturalnym dla człowieka, chrześcijańska troska o ubogich ma nieco inny koloryt i cel niż podobna troska w wydaniu świeckim. Chrześcijańska dobroczynność nie jest jedynie filantropią. Na zewnątrz wygląda podobnie, jednakże jej wewnętrzna dynamika i treść powinny być przeniknięte pobudką teologiczną. Chrześcijański cel oraz metoda i recepta na zażegnanie światowych kryzysów pozostają inne niż te podyktowane jedynie ludzką logiką. Ogólnoludzka troska polegająca na zażegnaniu problemu ubóstwa (podobnie jest z każdym innym problemem światowym: cierpieniem, obojętnością, głodem, chorobami, skażeniem środowiska i tak dalej) według logiki świata jest postrzegana jako zamykająca się w przestrzeni świata – w jego immanencji. Zatem rozwiązanie tegoż problemu leży także w działaniach wewnątrzświatowych i jest możliwe dzięki solidarnej pracy ludzkości. Tymczasem w myśli chrześcijańskiej żaden światowy problem nie jest jedynie wewnętrznym problemem zamkniętym w sterylnej dynamice świata.
W logice chrześcijańskiej ostatecznie każdy ludzki problem i cierpienie jest skutkiem braku Boga, skutkiem odłączenia od Niego. W takiej perspektywie działania ludzkie wykluczające Boga, lecz zmierzające do uzdrowienia świata, są utopią. Nie oznacza to, że są niewłaściwe, ale oznacza, że nie są w stanie ostatecznie rozwiązać problemu, a w konsekwencji mogą prowadzić nawet do katastrof. Wystarczy tutaj wspomnieć wielkie ideologie skoncentrowane na doczesności i człowieku: pomijały one Boga i pomimo szlachetnych założeń prowadziły do wielkich zniszczeń. W myśli chrześcijańskiej uzdrowienie świata w każdym aspekcie leży w przywróceniu świata Bogu. Chrześcijaninowi nie może wystarczyć, że wespół z innymi będzie dbał o ubogich. Taka recepta nigdy nie uzdrowi świata. Chrześcijańska recepta zakłada, że troska o ubogich będzie wynikała z pragnienia i miłości Boga i do Boga jako celu będzie prowadziła oraz że będzie dyktowana zasadami wynikającymi z Objawienia. W przeciwnym razie każde zaangażowanie na rzecz uzdrowienia człowieka będzie się sprowadzało jedynie do leczenia objawowego, nie sięgnie samego źródła cierpień człowieka. Widzimy zatem, że takie współdziałanie Kościoła i świata, chociaż w pewnej mierze owocne, nie może pozostać celem samym w sobie.
Nawet jeśli chrześcijanie podejmują taki model współdziałania ze światem i razem z niewierzącymi angażują się w pracę na rzecz ubogich czy ochronę środowiska, winni to działanie traktować jako swoiste praeparatio evangelica: miejsce, z którego wyjątkowy, Bosko-ludzki charakter działań Kościoła będzie się wyłaniał i oświecał świat pogrążony w iluzji samowystarczalności i chęci autozbawienia. Zasadnicza zatem musi pozostać misja przekazania tego, czego świat nie posiada, a czego brak stanowi podstawę i źródło każdej ludzkiej biedy. Kościół jest posłany, by świat oświecać i obdarowywać obecnością Boga, który jedyny zbawia.
Ta zależność, zakładająca, że w interakcji ze światem nie tylko poszukujemy tego, co wspólne, ale jesteśmy nastawieni na przekazywanie tego, czego świat jest pozbawiony, sprawia, że między Kościołem a światem nie ma równości i symetrii. Współcześnie ten fakt jest dla wielu chrześcijan wstydliwy, bo kojarzy się z poczuciem wyższości – a katolik nie chce dzisiaj przemawiać do świata z pozycji wyższości. Wstydzi się takiej postawy i uważa ją za przejaw pychy. Jeśli jednak z takiej pozycji zrezygnujemy, tym samym przyznamy, że nie mamy światu właściwie niczego do zaoferowania.