Ziobro: Nie byłoby unijnego szantażu, gdyby nie ustępstwa premiera wobec UE
Zaproponował pan premierowi zakład – butelkę polskiej śliwowicy, jeśli w przyjętym przez rząd dokumencie dotyczącym Krajowego Planu Odbudowy wskaże miejsce, w którym Rada Ministrów zgodziła się na opodatkowanie samochodów spalinowych. Chodzi o tzw. kamienie milowe, a więc warunki, do spełnienia których Polska zobowiązała się wobec Komisji Europejskiej. Premier przyjął już zakład?
Zbigniew Ziobro: Nie, być może w obawie przed przegraną. Propozycja miała żartobliwą formę, ale problem jest bardzo poważny. Otóż treść dokumentu, który zaakceptowała Rada Ministrów, w tym ministrowie Solidarnej Polski, fundamentalnie różni się od tego, co premier ustalił później z Komisją Europejską. Podjął w imieniu Polski zobowiązania, określane jako kamienie milowe, których nie akceptowała Rada Ministrów i które nawet nie były przez nią dyskutowane.
Nie było mowy np. o tym, aby opodatkować samochody spalinowe, którymi jeździ przygniatająca większość użytkowników aut w Polsce. Polaków nie stać na drogie i mało efektywne samochody elektryczne. Dlatego jako Solidarna Polska z góry uczciwie zapowiadamy, że nie poprzemy w przyszłości takich rozwiązań. Nie zgodzimy się na nakładanie dodatkowych obciążeń na obywateli, które pod pretekstem kamieni milowych chce wymusić Unia Europejska.
Premier na spotkaniu z Klubami "Gazety Polskiej" powiedział, że "KPO i całe środki unijne, które są zależne także od tego programu, służą wzmocnieniu naszej suwerenności". Tylko, czy te tzw. kamienie milowe nie staną się, mówiąc obrazowo, kamieniami u szyi?
Właśnie przed tym od dawna ostrzegamy. Bieg wydarzeń, co stwierdzam bez satysfakcji, tylko potwierdza nasze obawy. Od początku deklarowaliśmy sceptycyzm wobec Krajowego Planu Odbudowy i byliśmy przeciwni akceptowaniu ściśle powiązanego z nim tzw. mechanizmu warunkowości. Oba te instrumenty fiskalno-prawne UE, ubezwłasnowolniają nas i realnie ograniczają suwerenność Polski. Dają Komisji Europejskiej olbrzymią władzę nad nami, a jej konsekwencją jest ekonomiczny szantaż, którego doświadczamy. Komisja uzależnia przekazanie nam funduszy od szeregu warunków, które prowadzą do obniżania poziomu życia Polaków i osłabiają konkurencyjność naszej gospodarki. To nie kamienie milowe, tylko – przynajmniej niektóre z nich – młyńskie kamienie u naszej szyi.
Takie rozwiązania, jak podatek od aut z silnikiem benzynowym, dieslowskim, czy z napędem na gaz, nie leżą w interesie Polaków. Z pewnością służą zagranicznym koncernom, które produkują elektryczne samochody. To samo dotyczy „kamieni” związanych z rynkiem energii – oparciem go na odnawialnych źródłach i rezygnacją z węgla, który jest naszym atutem i bogactwem. Do tego dochodzą warunki o charakterze politycznym, które prowadzą do tego, że Komisja Europejska będzie nam narzucać swoje „porządki” np. w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości, mimo że leży to poza jej kompetencjami.
Jeden ze znanych publicystów, wcale nie związany z Solidarną Polską, nazwał to wyprzedażą niepodległości. Trudno się nie zgodzić. Spędziłem jako europoseł wystarczająco dużo czasu w Brukseli, aby poznać zdemoralizowane i skorumpowane środowisko eurokratów oraz mechanizmy rządzące Unią. Dominującą rolę odgrywają w niej najsilniejsi, przede wszystkim Niemcy, a pozbawieni demokratycznej kontroli brukselscy urzędnicy korzystają z każdej okazji, żeby powiększać swoje wpływy, władzę, a przy okazji apanaże. Widać to dziś jak na dłoni, gdy Komisja Europejska forsuje pomysły sprzeczne już nie tylko z naszym interesem, lecz także interesem innych państw członkowskich, zwłaszcza z naszego regionu Europy.
Mocna ocena.
Unia, jak psu kość, podsuwa nam pod nos pieniądze z Funduszu Odbudowy, a na razie nie dostaliśmy od niej ani eurocenta. Mimo, że te fundusze nam się należą. Mimo, że ponosimy olbrzymi wysiłek związany z przyjmowaniem milionów ukraińskich uchodźców, a więc o przekazaniu nam pieniędzy powinna decydować już nawet zwykła solidarność i geopolityczny europejski interes. Proszę przy tym pamiętać, że te fundusze to kredyt, a nie żaden prezent. To pożyczka zaciągnięta przez Komisję Europejską w instytucjach finansowych na koszt i ryzyko wszystkich państw członkowskich, które ją żyrują. Dla nas ma lichwiarskie warunki – żyrujemy kwotę wielokrotnie wyższą niż ta, którą mamy dostać. Do tego kredytu „małym druczkiem” dopisywane są kolejne koszty po stronie Polski w postaci kamieni milowych, których ewentualna realizacja wielokrotnie przewyższy korzyść pożyczki.
Premier powiedział także, że nie chciałby umierać za wymiar sprawiedliwości, bo się nie opłaca. W odpowiedzi napisał pan na Twitterze, że po objęciu stanowiska premiera przez Mateusza Morawieckiego zakończył się „czas przyzwolenia na dalszą reformę polskiego sądownictwa”.
Nie byłoby ani unijnego szantażu, ani upokarzających Polskę "kamieni milowych", gdyby nie ustępstwa premiera wobec UE i jego zgoda na mechanizm warunkowości. Premier nie chce też umierać za kopalnie i elektrownie zasilane węglem oraz najwyraźniej również za narzucane przez Unię podatki, jak ten od samochodów spalinowych, ani za ponad setkę innych "kamieni milowych”. Oby nie stały się one kamieniami grobowymi dla rozwoju Polski i poziomu życia Polaków.
Akceptacja KPO to tylko jeden z etapów, a droga do unijnych pieniędzy jest długa i kręta. Czy biorąc pod uwagę nasze relacje z Brukselą oraz dosyć ogólne zapisy tzw. kamieni milowych można stwierdzić, że serial z KPO się skończył, czy też temat będzie co chwila wracał?
Godząc się na narzucone przez Komisję Europejską „kamienie milowe”, dopiero otwieramy puszkę Pandory. Dajemy Komisji nieograniczone wręcz możliwości ekonomicznego szantażu i politycznych nacisków. Spektakl będzie rozłożony na wiele miesięcy, pewnie do przyszłorocznych wyborów. Będzie okazją, aby nas upokarzać i eskalować żądania, szukając pretekstów do dalszego blokowania funduszy. Jeśli nie ulegniemy – nie dostaniemy pieniędzy, jeśli ulegniemy – to kosztem rozwiązań, które uderzą po kieszeni Polaków.
Tak źle i tak niedobrze. Każda sytuacja da powód, aby siać ferment wśród Polaków i podważać zaufanie do rządu. O to w istocie chodzi. Ukrytym celem jest zmiana rządu w Polsce na taki, który będzie spolegliwy wobec Brukseli. Ten cel, po przyjęciu upokarzających warunków Krajowego Planu Odbudowy, zyskuje szanse na realizację. Opozycja, która nawet w dniu narodowego święta Konstytucji 3 Maja histerycznie nawoływała w europarlamencie, aby odciąć Polskę od pieniędzy, nabrała wiatru w żagle. To nie przypadek, że Donald Tusk złożył właśnie publiczne przyrzeczenie, że wygra następne wybory.
Dlatego Solidarna Polska namawia PiS na asertywną i twardą politykę wobec UE, a nie ustępstwa i kapitulację. Przestrzegaliśmy, że jeśli damy Unii palec, to będzie chciała rękę. I tak właśnie się dzieje. Trzeba wykorzystywać wszystkie instrumenty nacisku, które mamy – prawo zgłaszania weta i blokowania decyzji Unii w sprawach, które są dla niej ważne. Potrzebujemy w tym jednak wsparcia koalicjanta, bo mając 20 posłów, Solidarna Polska nie jest w stanie sama wystarczająco skutecznie działać.
Skoro o koalicji mowa, to czy rozmawiał pan już z Jarosławem Kaczyńskim o przyszłorocznych wyborach i wspólnej liście wyborczej? Chce pan kontynuować projekt Zjednoczonej Prawicy?
Pytanie o sens pozostawania w koalicji, to pytanie o to, czy chcemy próbować zmieniać rzeczywistość, czy też tracąc na nią wpływ, patrzeć, jak spełnia się scenariusz, przed którym ostrzegamy i powtarzać: „a nie mówiliśmy!”. Są sprawy, w których różnimy się z PiS, ale nasze wyjście z rządu utorowałoby drogę do władzy stronnictwu kapitulacji wobec Brukseli – Donaldowi Tuskowi z jego Koalicją Obywatelską oraz przybudówkami. Tego tym bardziej nie chcemy. Zwłaszcza, że Donald Tusk to tak naprawdę niemiecki kolaborant. Niemcy wpisały do swoich niedawnych planów likwidację państw narodowych i budowę na ich gruzach jednego państwa w ramach UE. Tusk - z perspektywy Berlina i Brukseli - dlatego ma wrócić do władzy w Polsce, by umożliwić to zadanie zrealizować.
Dlatego szukamy spraw, które łączą nas z PiS, a jednocześnie akcentujemy swoje zdanie. Chcemy być uczciwi zarówno wobec koalicjanta, jak i naszych wyborców. Otwarcie artykułujemy kwestie, które budzą nas sprzeciw i w ten sposób, na miarę swoich możliwości, staramy się wpływać na politykę całej koalicji i rządu.
Dotyczy to tak ważnych spraw, jak polityka energetyczna. Naszym zdaniem Polska powinna rozwijać energetykę opartą na węglu, która daje nam konkurencyjną przewagę i tańszy prąd, a jednocześnie dbać o środowisko dzięki nowoczesnym technologiom. Tą drogą z powodzeniem zdąża np. Japonia. Sprzeciwiamy się więc odejściu od węgla, o czym pod naciskiem Brukseli zdecydował rząd.
Jesteśmy przeciwni ustępstwom wobec Unii w sferze polityki rodzinnej, wartości, obyczajów i kultury. A tu PiS także zrobił krok wstecz. Doprowadził do wycofania – znów pod presją Brukseli – uchwał samorządów w obronie rodzin, prawa do rodziców do wychowywania dzieci i ich ochrony przed agresywną działalnością aktywistów LGBT. Dlatego ta sprawa też wywołała wewnętrzny spór w Zjednoczonej Prawicy.
Kolejną kwestią, która nas dzieli, jest determinacja w reformowaniu sądów, które chcemy przywrócić Polakom i wyrwać z rąk „nadzwyczajnej sędziowskiej kasty”. Dobre zmiany zablokowało najpierw weto prezydenta, a po zmianie premiera – polityka resetu w relacjach z UE, której jedyną konsekwencją był reset reformy i ośmielenie Unii do kolejnych żądań. Nasze ustawy leżą w szufladach, a uchwalane są te będące rezultatem ustępstw wobec Brukseli.