Projekt – odzyskać Europę
Poniżej prezentujemy rozbudowaną wersję tekstu wiceministra sprawiedliwości dr Marcina Romanowski, który ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Do Rzeczy":
Idea zjednoczonej Europy, wspólnie dążącej do osiągnięcia dobrobytu w warunkach pokoju i współpracy narodziła się przeszło 70 lat temu po traumatycznych doświadczeniach hekatomby II wojny światowej. U swych początków procesy integracyjne dotyczyły przede wszystkim sfery ekonomicznej, wyrażanej przez utworzenie wspólnego rynku, a następnie ustanowienie czterech swobód przepływu. Ojcowie założyciele respektowali sferę wartości, silnie zakorzenionych w chrześcijańskim dziedzictwie Europy. Sferę ważną do tego stopnia, że najbardziej rozpoznawalny znak Wspólnoty – błękitną flagę z dwunastoma gwiazdami inspirowano tak bliską nam wszystkim symboliką maryjną, o czym mówił jeden z twórców Wspólnoty, Sługa Boży Robert Schuman. Tym właśnie była Europejska Wspólnota Gospodarcza, która wraz z dwoma pozostałymi wspólnotami, pozwoliła odbudować kontynent i przywrócić należną mu ekonomiczną pozycję na świecie.
Wraz z przemianami społecznymi i kulturowymi II połowy XX wieku kwestie polityczne, a nawet ideologiczne, uzyskały wyraźne pierwszeństwo. Stopniowo też integracja stała się celem samym w sobie, a nie narzędziem do realizacji głównych celów. Sfera wartości uległa również zasadniczej degradacji, fundamenty aksjologiczne zostały zredefiniowane w oparciu o lewicowo-liberalną, neomarksistowską ideologię gender. Kultura i zasady cywilizacji chrześcijańskiej zamiast korzeniem, stały się przeszkodą, a przynajmniej zbędnym balastem w osiągnięciu utopijnego celu postępującej integracji. Wspólnota stała się narzędziem realizacji coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości ideologicznych założeń. W obecnej Unii widzimy raczej pozornie zaskakujące skrzyżowanie odwiecznych niemieckich aspiracji do hegemonii w Europie, krążących nad kontynentem od przeszło tysiąca lat ze współczesnym wydaniem socjalistycznej międzynarodówki, starającej się za wszelką cenę zatrzeć różnice między narodami w imię lewackiego postępu. Takie podejście zdominowało narrację o przyszłości i kierunkach rozwoju Unii Europejskiej, co na każdym kroku podkreślają unijni biurokraci. Tragiczne jest to, że po 70 latach cele, które postawiła sobie wspólnota: nie dopuścić do wywołania przez Niemcy kolejnej wojny oraz przeciwstawić się marszowi komunizmu nie tylko nie zostały zrealizowane, ale wręcz ich zaprzeczenia stają się motywami działania i zasadami porządkującymi organizację Unii: zapewnienie hegemonii Niemiec w Europie (które swoją polityką surowcową przyczyniły się walnie do napaści Rosji na Ukrainę) oraz uczynienie z neomarksistowskiej ideologii gender świeckiej religii mającej spajać budowane scentralizowane państwo europejskie.
Federalizacja odbywa się aktualnie bez zmiany traktatów. Okazją są kryzysy, wykorzystywane przez instytucje centralne do poszerzania swoich kompetencji, tak jak kryzys migracyjny, kryzys pandemii, czy kryzys związany z napaścią Rosji na Ukrainę. Akceleratorem pozatraktatowej centralizacji jest też „codzienne rozpychanie się łokciami”, „wydeptywanie” czy „wyszarpywanie” kompetencji przez unijne instytucje, a w ślad za tym sukcesywne dewaluowanie roli państw członkowskich. Aparat administracyjny Unii przyjął jako dogmat tylko jeden kierunek rozwoju jakim jest przyspieszenie i pogłębienie integracji dotyczącej kolejnych obszarów kompetencji, zarezerwowanych dotąd dla suwerennych państw członkowskich. Ten niebezpieczny kierunek zmian widać zarówno w sferze dominującej narracji, jak i w konkretnej działalności instytucji unijnych.
Procesy reinterpretacji zasad traktatowych czy wręcz wytwarzania nowych treści normatywnych pod pretekstem interpretacji są bezprawne, bo pomijają wolę państw członkowskich wyrażoną w traktatach. Są szalenie niebezpieczne, gdyż oddalają koncepcję Europy Ojczyzn, a w jej miejsce jako dominującą i właściwie bezalternatywną wprowadzają wizję Europy federalnej, w której rola i znaczenie państw członkowskich ustępują miejsca instytucjom i politykom unijnym pod przywództwem Niemiec.
W dyskusji na temat przyszłości Unii dominuje pogląd, zgodnie z którym obecny poziom rozwoju Unii jest wyłącznie przejściowy, a docelowo Unia powinna dążyć w stronę modelu federacyjnego. Zwieńczeniem tych działań ma być utworzenie tak pożądanej przez lewicowo-liberalny mainstream europejskiej federacji, o czym coraz częściej mówi się wprost. Zarazem, docelowy model forsowanej integracji przypomina raczej, tak jak przepowiadali włoscy komuniści w Manifeście z Ventotene, wielkie, silnie scentralizowane państwo europejskie, eliminujące suwerenność państw członkowskich. Zauważmy, że właśnie taką wizję zaproponowali niedawno Niemcy w umowie koalicyjnej konstytuującej rząd kanclerza Olafa Schoza. Taka wizja wyłania się z jego przemówienia wygłoszonego na Uniwersytecie Karola w Pradze. Nie będzie to federacja, która karmi złudzeniem samodzielności, a nawet limitowanej suwerenności, lecz twór przypominający Lewiatana, wszechwładny biurokratyczny moloch anihilujący państwa narodowe w ich obecnym kształcie, pogrążony w ideologicznym, lewicowo-liberalnym zacietrzewieniu. Utopijność tej wizji przypomina inne utopie, czy raczej dystopie.
Każda z nich kreśli wizję budowy „raju na ziemi”, zazwyczaj jednak unika szczegółowego jego opisu, zasad działania czy form organizacji. Pozostaje na poziomie ogólnej wizji, bo szczegółowa charakterystyka łatwo mogłaby zostać poddana falsyfikacji. Bo nawet (rozsądne) dziecko wie, że nie zbudujemy na ziemi raju - ze względu na cechy ludzkiej natury, dotkniętej ułomnościami będącymi konsekwencją nieszczęsnego incydentu z jabłkiem. Zauważmy, że próżno jest szukać w dziełach Marksa opisu społeczeństwa po ostatecznym zwycięstwie rewolucji proletariatu. Jest za to walka klas, jak starsi pamiętają: zaostrzająca się w miarę postępów w budowie socjalizmu. Na marginesie warto zauważyć, że opis stanu docelowego możemy znaleźć w „Roku 1984” Orwella, “Archipelagu” Gułag Sołżenicyna, czy “Na nieludzkiej Ziemi” Herlinga-Grudzińskiego. I nie jest to na pewno raj. Ale czy marksistowska teza o walce klas nie przypomina neomarksistowskiej „walki płci”, której efekty, równie katastrofalne, zostały z kolei opisane w “Nowym wspaniałym świecie” Huxleya? Wreszcie: czy te schematy walki klas czy płci nie znajdują również analogicznej realizacji w para-religijnym dogmacie integracji dla samej integracji? Bez refleksji nad celami, dobrem wspólnym, który miałby być jej efektem? W tych kategoriach odczytuję słowa Jacques’a Delors’a, że integracja jest jak jazda na rowerze: ciągle musimy kręcić pedałami, iść dalej z integracją, aby się nie przewrócić – w efekcie bez pytania o komfort podróży i miejsce docelowe.
Centralizacji służą także rozmaite wizje „Europy wielu prędkości”, które przewidują, że choć tempo procesów zacieśniającej się integracji będzie różne, to niewątpliwie istnieje pewien trzon państw członkowskich autentycznie zainteresowanych federalizacją. Służą temu „nieobowiązkowe” inicjatywy nadzorowane przez Brukselę takie jak Prokuratura Europejska czy współpraca na poziomie sił zbrojnych. Państwa niechętne takim eksperymentom z czasem będą postawione przed faktem dokonanym – przegłosowane poprzez mechanizm większościowy lub w razie sprzeciwu zagrożone utratą środków ze wspólnego budżetu pod pretekstem naruszenia unijnych standardów, czego początki widzimy już dzisiaj. Z czasem jedyną drogą uniknięcia pełnego podporządkowania może okazać się opuszczenie Unii, czego dokonała niedawno Wielka Brytania.
Walka Brukseli z tradycyjnymi wartościami, tożsamością konstytucyjną członków Unii a nawet porządkiem naturalnym (w którym np. jest miejsce tylko na dwie płcie) generuje na szczęście postawę sprzeciwu. Jest on duszony szantażem, który stał się codzienną metodą pseudo-politycznego działania Komisji Europejskiej i innych instytucji unijnych. Jednocześnie owa niezgoda prezentuje olbrzymi potencjał reprezentacji zdrowego rozsądku, milczącej większości, który zamiast siły niszczącej może okazać się motorem napędowym zmian i naprawy Unii Europejskiej, jej powrotu do korzeni. Powrotu w nowej rzeczywistości – bo nie wejdziemy drugi raz do tej samej wody, ale jednak do odzyskanej starej Europy.
W państwach członkowskich Unii trend odwrotu od lewicowego szaleństwa umacnia się. Oprócz Polski i Węgier, po części Czech i Szwecji, do prawicowego grona z mocnym przytupem dołączyły Włochy, gdzie Bracia Włosi, partia o programie w wielu miejscach zbieżnym z programem Solidarnej Polski, otrzymała najwięcej głosów i będzie nominować premiera. W szczególności kryzys niemieckiego i francuskiego przywództwa, obecne przewartościowania w porządku światowym to dobry czas, żeby dyskutować koncepcje mieszczące się w szerokim nurcie idei Europy Ojczyzn. Europy, która zgodnie wybiera obszary wspólnej aktywności, szanując państwa członkowskie, ich suwerenność i tożsamość i nie niszczy jej przerażającymi wizjami zmiany struktury etnicznej, narodowościowej i religijnej przez planowe sprowadzanie obcych kulturowo migrantów. Wspólnoty, która nie rości sobie praw do regulowania każdego aspektu życia ludzi, zwierząt i roślin. Unii która dba o dobrobyt, lecz nie zamierza uszczęśliwiać całego świata kosztem mieszkańców państw ją tworzących. Właśnie ten model integracji legł u samych podstaw jednoczenia Europy. Wszak sam Konrad Adenauer, jeden z „Ojców Założycieli” wprost mówił, że to państwo jest motorem procesów integracyjnych, podmiotem integracji która ma służyć państwom członkowskim. To państwa mają określać zakres, tempo i kierunek integracji, co najlepiej wyrażało stwierdzenie: „co prawda wszyscy żyjemy pod tym samym niebem, ale każdy ma inny horyzont patrzenia”. Ten tradycyjny pogląd na integrację europejską najlepiej wyrażały zasady subsydiarności i proporcjonalności, które wpisane w 1992 r. do Traktatu z Maastricht miały gwarantować poszanowanie suwerenności państw członkowskich.
Istniejące dzisiaj rozwiązania traktatowe są uważane właściwie przez wszystkich uczestników europejskiej debaty politycznej jako niesatysfakcjonujące, a same traktaty - zbyt mało ambitne, bądź też zbyt daleko idące, nawet jeśli nie w swojej literze, to przynajmniej w praktyce ich stosowania. Poważna rewizja uregulowań prawa pierwotnego UE jest więc jedynie kwestią czasu, a dokona się przez zwycięstwo w starciu „Europa Federalna versus Europa Ojczyzn”. Właśnie te dwie wizje mają w mojej ocenie największe znaczenie i to one znajdą w niedalekiej przyszłości zastosowanie w zależności od układu sił politycznych na kontynencie. W chwili obecnej na zdecydowanym prowadzeniu jest wizja centralizacyjna, jednak na horyzoncie pojawiają się jaskółki zwiastujące możliwą zmianę pogody.
Aby dyskusja na temat idei Europy Ojczyzn nie pozostawała na poziomie ogólników, należy ją prowadzić wokół mechanizmów, które mogłyby skutecznie zawrócić Unię z drogi centralizacji i przywrócić kształt Europy Ojczyzn. To ostatni dzwonek do działania, aby Unia Europejska nie przepoczwarzyła się ostatecznie w symbolicznego Lewiatana, który pochłonie suwerenność państw członkowskich. Integracja europejska będzie racjonalnym i efektywnym projektem tylko w sytuacji, kiedy realizowany będzie scenariusz Europy Ojczyzn. Żeby jednak można go było wcielać w życie potrzebne są niezbędne reformy instytucjonalne.
Przyjmując perspektywę Europy Ojczyzn jako jedynego sensownego projektu europejskiego, w pełni uwzględniającego tło aksjologiczne, historyczne, społeczne, polityczne, ale też ekonomiczne, należałoby w pierwszej kolejności przedstawić postulaty kilku szczególnie istotnych zmian instytucjonalnych. Ich wspólnym celem powinno być postawienie tamy swobodzie interpretacyjnej, która obecnie prowadzi do samowoli ze strony instytucji unijnych. Zasady subsydiarności oraz proporcjonalności muszą odzyskać należne im miejsce. Ich ideą przewodnią jest renovatio Europae, powrót do europejskich korzeni przez odrzucenie obcych naszej wspólnej, choć różnorodnej, kulturze elementów genderowego Kulturkampfu i islamizacji.
Uwzględniając powyższe wydaje się, że rozwiązaniami kierunkowymi powinny być:
- Wyraźne stwierdzenie, że UE i jej organy działają na podstawie i w graniach prawa, a regułą naczelną moderującą relacjami wewnątrz UE powinna być zasada kompetencji przekazanych, z jednoczesnym domniemaniem kompetencji po stronie państw członkowskich. Zasadę praworządności, dziś adresowaną głównie do państw członkowskich, należy expressis verbis odnieść do UE i jej wszystkich instytucji, w szczególności Komisji Europejskiej. Komisja powinna być strażnikiem traktatów, a jest instytucją, która w praktyce najczęściej je narusza. Przypisanie Unii Europejskiej obowiązku działania zgodnie z prawem przy jednoczesnym wzmocnieniu zasady kompetencji przekazanych i domniemania kompetencji dla państw członkowskich lepiej ochroni państwa tworzące wspólnotę przed roszczeniami instytucji unijnych, obecnie wzmacniających swoją pozycję ich kosztem.
- Na straży zasady legalizmu działania UE, a co za tym idzie rozdziału kompetencji pomiędzy instytucjami UE a państwami członkowskimi, winien stać Trybunał Kompetencyjny, którego skład byłby powoływany przez państwa członkowskie. Trybunał Kompetencyjny byłby swoistym prawnym ramieniem państw członkowskich, pilnującym nie tylko balansu instytucjonalnego wewnątrz Wspólnoty, ale przede wszystkim chroniącym państwa członkowskie przed centralizacyjnymi zakusami Brukseli i Luksemburga. Każde z państw członkowskich powinno mieć legitymację do złożenia skargi do Trybunału Kompetencyjnego, a dane działanie którejkolwiek z instytucji unijnych w momencie jego zaskarżenia do Trybunału powinno być wstrzymane z mocy prawa.
- Należałoby zaproponować zmianę sposobu powoływania sędziów TSUE, który dzisiaj jest wysoce wątpliwy również pod względem zachowania przez sędziów zasady niezależności i bezstronności. Istotą reformy powinna być demokratyzacja mechanizmu kreowania składu osobowego TSUE, a także uczynienie go bardziej transparentnym, gdyż obecny sposób powoływania jest wysoce niejasny. Tryb wyłaniania składu TSUE nie powinien rodzić wątpliwości, że jego sędziowie są w pierwszej i najważniejszej kolejności reprezentantami państw członkowskich, a nie tworu parapaństwowego jakim jest czy też mogłaby się stać w przyszłości UE. W kontekście naruszającego traktaty aktywizmu sędziów TSUE oraz ich nieuprawnionych roszczeń w stosunku do trybunałów konstytucyjnych państw członkowskich, należy wyraźnie potwierdzić wyższość konstytucji państw członkowskich nad traktatami.
- Wyraźne ograniczenie oddziaływania instytucji UE na polu aksjologicznym, czy raczej ideologicznym. Unia ma być miejscem współpracy i integracji przede wszystkim gospodarczej. Konsekwentne rozszerzanie wymiarów integracji odbywa się przy coraz większej ingerencji Unii w sferę wartości, życia rodzinnego i edukacji. Zdecydowanemu nadużyciu, poszerzającej interpretacji, poddaje się poszczególne „wartości europejskich”, które w procesie wyrokowania TSUE nagle zaczynają oznaczać wszystko to, co aktualnie ma stać się przedmiotem ingerencji ze strony Brukseli. Podobny los spotkał pojęcie transgraniczności, pierwotnie stosowanej wyłącznie w kontekście swobody przepływu. Obecnie jest wykorzystywana chociażby jako „wytrych”, aby tylnymi drzwiami narzucić wszystkim państwom członkowskim „małżeństwa” homoseksualne i adopcję przez nie dzieci. W rezultacie mamy dziś do czynienia z sytuacją zagarniania przez Unię kompetencji, które zostały wyraźnie wyłączone spod jej jurysdykcji. Przykładem są zwłaszcza kwestie światopoglądowe, które co prawda nie znajdują się w polu działania UE, lecz stopniowo są uznawane za „wartości europejskie”, a roszczenia do ich regulowania wysuwają organy UE. Tak dzieje się również w kwestiach ustrojowych. Mimo że organizacja sądów leży po stronie państw członkowskich, to rule of law i niezawisłość sędziów jako wartość europejska jest już kompetencją UE. To by-passowanie kompetencji wyłącznych państw członkowskich za pomocą reinterpretowanych wartości z art. 2 TUE musi zostać ograniczone.
- Poważnej reformy instytucjonalnej wymaga Parlament Europejski. Powinna ona objąć zarówno tryb wyboru i status posłów do PE, jak i kompetencje PE. Wśród kwestii podstawowych wskazać należy postulat silniejszego niż ma to miejsce teraz zaznaczenia kontyngentów narodowych posłów. Obecna tendencja do zacierania granic państwowych i tworzenia wspólnej reprezentacji europejskiej kłóci się z ideą Europy Ojczyzn. Pod dyskusję powinien zostać poddany pomysł utworzenia frakcji poselskich obejmujących określone regiony czy grupy państw, jak np. Beneluks czy Wyszehrad. Również tryb głosowania powinien ulec zmianie. Należy zakwestionować głosowanie frakcyjne i dać rzeczywiste prawo swobodnego głosu każdemu deputowanemu. Należałoby zastanowić się nad wprowadzeniem systemu podwójnego głosowania w PE, uwzgledniającego liczbę posłów i liczbę państw. Parlament Europejski powinien zostać silniej związany z zasadą praworządności, w punkcie w którym wymaga ona, aby organy władzy publicznej działały na podstawie i w granicach prawa. Należy przeciwstawić się aktywności podejmowanej przez Parlament Europejski wszędzie tam, gdzie polityczna większość uzna to za stosowne. Każdy z nas słyszał o głośnych rezolucjach PE komentujących niemal każdego rodzaju wydarzenia na świecie, od klęsk głodu przez wojny po ataki na regulacje w innych państwach chroniące prawo do życia nienarodzonych dzieci. Czas zakończyć ten żenujący teatrzyk sygnalizowania swojej fałszywej troski o świat, pozbawiony realnego wpływu na rzeczywistość, co obniża autorytet tej instytucji.
- Ważną zmianą byłoby ustanowienie drugiej izby PE, której zadaniem byłoby reprezentowanie państw członkowskich i strzeżenie ich suwerenności. Takie rozwiązanie jawi się jako konieczne w celu rzeczywistej realizacji zasady subsydiarności oraz proporcjonalności, bo obecnie te fundamentalne zasady są w praktyce martwe, pozostają tylko pustymi deklaracjami na papierze. Dodatkowe zabezpieczenie procedury legislacyjnej i decyzyjnej wewnątrz UE zagwarantowałoby realizację idei Europy Ojczyzn opartej o współpracę równorzędnych partnerów, niwelując wpływy kosmopolitycznych frakcji opierających się o założenia ideologiczne, takich jak zieloni czy socjaldemokraci. Tego typu zmiana powinna być dokonana bez zwiększania liczby członków Parlamentu: obecna jest zbyt duża, aby zapewnić realną dyskusję, rozdzielenie obecnej liczby przedstawicieli na dwie izby miałoby więc również efekt poprawy jakości dyskursu politycznego.
- Należy zreformować mechanizmy tzw. kartek, tzw. procedura żółtej kartki jest obecnie procedurą „ślepą” i zupełnie nieefektywną. Parlamenty zgłaszające uzasadnione opinie nie wiedzą bowiem, czy ich działanie rzeczywiście przyniesie oczekiwany skutek czy też nie, do czego potrzebnych jest co najmniej 18 głosów. W efekcie polski Sejm 15 razy odwoływał się do uzasadnionych opinii, ale tylko dwa razy dały one żółtą kartkę. Z kolei Senat na 17 uzasadnionych opinii, tylko raz stał się „współegzekutorem” żółtej kartki. Dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że obecna „procedura żółtej kartki” stanowi przykład pozornego wzmocnienia roli parlamentów narodowych w Unii Europejskiej. Należałoby podjąć zapomniany już pomysł procedury czerwonej kartki, a więc procedury wstrzymującej proces legislacyjny na poziomie Unii Europejskiej w oparciu o inicjatywę określonej liczby parlamentów narodowych. Warto rozpatrzyć także pomysł procedury zielonej kartki, będącą w istocie inicjatywą legislacyjną na poziomie prawa UE wykonywaną przez parlamenty narodowe, która sprowadzałaby się do prawa wniesienia projektu danej regulacji przez określoną liczbę państw. Ochrona suwerenności państw członkowskich przed zakusami Brukseli wiąże się nie tylko z negacją, ale powinna opierać się na programie pozytywnym.
- Należy nie tylko zdecydowanie przeciwstawiać się propozycjom odejścia w organach kolegialnych UE od jednomyślności na rzecz głosowania większościowego, ale konieczny jest powrót do zasady jednomyślności. Rezygnacja z zasady jednomyślności to rezygnacja z zasady równości państw członkowskich. Zasada większości jest proceduralnym sposobem federalizacji UE, ale przede wszystkim jest kluczem do wzmocnienia pozycji przez najsilniejszych graczy w UE. Oczywistym beneficjentem głosowań większościowych będą Niemcy i Francja, najludniejsze państwa członkowskie posiadające zarazem największy kapitał polityczny i gospodarczy. Należy domagać się respektowania głosowania państwowego i dążyć do przywrócenia wymogu jednomyślności na wszystkich możliwych forach UE. Unia, jak każda organizacja międzynarodowa, opiera się na zgodzie państw ją tworzących. Tę kluczową zasadę w systemie instytucjonalnym UE należy wzmocnić, bo tylko ona gwarantuje ideę Europy Ojczyzn.
- Należy dokonać rewizji treści dzisiejszego art. 4 TUE, który pozwala na bardzo swobodną interpretację kluczowej zasady gwarantującej suwerenność państw członkowskich – zasady tożsamości konstytucyjnej. Należy sformułować taką definicję, która wykluczy interpretacje przyjmujące, że suwerennościowe rozumienie tożsamości konstytucyjnej godzi w traktaty i podważa wartości europejskie. Takie podejście coraz częściej spotyka się w doktrynie prawa unijnego. Należy wyraźnie stwierdzić, że tożsamość konstytucyjna oznacza wielość porządków o różnych elementach endemicznych, które tworzą różnorodność UE, a ta jest jedną z podstawowych wartości UE.
- Należy konsekwentnie opowiadać się za wpisaniem do unijnych traktatów umocowania Unii jako wspólnoty opartej na dziedzictwie chrześcijańskim, które w toku dziejów ukształtowało kulturowo-cywilizacyjne fundamenty Zachodu. Tylko taka wyraźna deklaracja uniemożliwi narzucanie czy promowanie rozwiązań sprzecznych z pierwotnymi ideami związanymi z inegracją, które dzisiaj obserwujemy. Unia Europejska nie może stać się platformą realizacji lewicowych utopii spod znaku LGBT, multi-kulturalizmu, islamizacji, socjalizmu czy ekologizmu, lecz musi służyć mieszkańcom Europy, respektować ich dorobek kulturowy oraz wolność religijną.
Powyższe postulaty to jedynie zarys problematyki związanej z programem reformy Unii Europejskiej w kierunku Europy Ojczyzn, mające stanowić punkt wyjścia do szerszej dyskusji. Od lat ugrupowania prawicowe, narodowe, konserwatywne znajdują się w defensywie, oddając pole zideologizowanym aktywistom spod sztandaru lewicy oraz sprzymierzonym z nimi bezideowym liberałom. Czas to zmienić, odzyskać inicjatywę, wypracować kompleksową wizję przyszłości Europy i przedstawiać własne propozycje reformy Unii, pomysły na Europę przyszłości, która uszanuje przeszłość i zapewni dobrobyt przyszłym pokoleniom. Która nie będzie dzielić na demokracje „dojrzałe” i „niedojrzałe”, Unię starą i nową, nie będzie kazać „siedzieć cicho”, lecz poważnie potraktuje wszystkie państwa członkowskie na równych zasadach. Europa Ojczyzn pozwoli na utrzymanie suwerenności oraz harmonijną współpracę gospodarczą bez ideologicznego i politycznego balastu, czy imperialnych zakusów zachodnich sąsiadów. Wbrew głośnym deklaracjom historia nie skończyła się i biegnie dalej. Przyszłość naszej Ojczyzny bez wątpienia będzie zależeć od dalszego kierunku rozwoju Unii. Porażka idei Europy Ojczyzn i zwycięstwo idei super-państwa europejskiego będzie oznaczało konieczność opuszczenia Unii, bo nie możemy zgodzić się na utratę przez Polskę niepodległości. Dlatego nie możemy w tej dyskusji o wizjach przyszłości Unii Europejskiej pozostać jedynie obserwatorami.