Abp Gądecki: Runął mit o ksenofobii Polaków
Marcin Przeciszewski, KAI: Księże Arcybiskupie, mijający rok obfitował w wydarzenia mające olbrzymie znaczenie dla dzisiejszej Europy, Polski i Kościoła. Myślę przede wszystkim o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie, która zaowocowała natychmiastową i ogromną falą uchodźców, przyjętych przez miliony Polaków z dużą otwartością. Co o naszym Kościele i o naszych wiernych mówi reakcja na to wydarzenie?
Abp Stanisław Gądecki: Kościół katolicki w Polsce zaangażował się w pomoc Ukrainie i jej mieszkańcom doświadczonym agresją ze strony Rosji, która zaatakowała naszych wschodnich sąsiadów. Wsparcie materialne i modlitewne polskich katolików realizowane było od pierwszego dnia wojny za pośrednictwem diecezji, Caritas Polska, Caritas diecezjalnych i innych organizacji opartych na wolontariacie, inicjatyw zakonnych, uczelni wyższych i wspólnot, Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie, Pomocy Kościołowi w Potrzebie, Maltańskiej Pomocy dla Ukrainy, Ruchu Światło-Życie, Fundacji im. Brata Alberta, Centrów Wolontariatu w różnych miastach.
Świadczy to bardzo dobrze o chrześcijańskim duchu naszych rodaków. Runął mit o ksenofobii Polaków. Na miarę swoich możliwości Polska i Kościół w Polsce okazał się gościnny i - w porównaniu z innymi narodami – bodajże w stopniu najwyższym.
Ksiądz Arcybiskup zdecydował się osobiście pojechać na Ukrainę w czerwcu br., aby bezpośrednio wyrazić solidarność zwierzchnikom Kościołów. Co dzisiaj Ukraińcy pokazują nam, ludziom z Zachodu? Jakie pozytywne świadectwo nam dają, pomimo cierpienia i tragedii?
- „«Jeden grzesznik popsuć może wiele dobrego’ (Koh 9,18). To powiedzenie z Księgi Koheleta przychodzi mi do głowy, gdy myślę o bezwzględności dyktatorów, którzy wywoływali katastrofy, takie jak najazd Hitlera na Polskę w czasie II wojny światowej, czy Putina na Ukrainę. I nic, co można by powiedzieć o napięciach Rosji z NATO, USA czy Zachodem nie usprawiedliwia jego decyzji, aby wywołać na Ukrainie następną wojnę, której celem jest całkowite podporządkowanie sobie tego narodu, bez względu na cenę niszczenia ludzkich istnień oraz dewastacji wartości kulturowych i infrastruktury” - mówi kard. G. Műller.
Ta wojna wygląda na walkę Dawida z Goliatem i jest - z punktu widzenia ludzkiego - nie do wygrania, gdyby nie pomoc zewnętrzna. Już w poł. II wieku przed Chr. genialnie wyraził to autor 1 Księgi Machabejskiej: „Juda odparł: «Bez trudu wielu może być pokonanych rękami małej liczby, bo Niebu nie czyni różnicy, czy ocali przy pomocy wielkiej czy małej liczby. Zwycięstwo bowiem w bitwie nie zależy od liczby wojska; prawdziwą siłą jest ta, która pochodzi z Nieba. Oni przychodzą do nas pełni pychy i bezprawia po to, aby wytępić nas razem z żonami naszymi i dziećmi i aby nas obrabować. My zaś walczymy o swoje życie i o swoje obyczaje” (1 Mach 3,18).
Pozytywne skutki tej wojny to zjednoczenie Ukraińców wskutek zewnętrznej agresji i fala solidarności z narodem ukraińskim, jaka pojawiła się przy tej okazji. W obliczu wojny ludzie zazwyczaj stają po stronie mniejszego a nie większego. Gościnne przyjęcie uchodźców w Polsce i w innych krajach, spowodowało większe zbliżenie między naszymi narodami. Ponadto wzmocniło szacunek jaki należy okazywać dla autonomii i samostanowienia poszczególnych krajów. Wreszcie, to co się dzieje na Ukrainie ukazało zwycięstwo wartości nad nihilizmem. Ukraińcy – kosztem wielkich ofiar - pokazują, że istnieją wartości za które warto oddać własne życie.
"Doświadczenie pandemii musi więc posłużyć refleksji"
Jak Ksiądz Arcybiskup postrzega ekumeniczne nadzieje związane ze zmianami jakie dokonują się w ukraińskim prawosławiu? Jakie wnioski stąd mogą płynąć dla Kościoła powszechnego, Stolicy Apostolskiej i prowadzonego przez nią dialogu ekumenicznego?
- Wydaje mi się, że walka Moskwy i Konstantynopola o wpływy na tym terenie musi najpierw znaleźć swoje konkretne rozwiązanie poprzez ustalenia prawne między samymi Kościołami Prawosławnymi na Ukrainie; Prawosławnym Moskiewskim i Prawosławnym Ukraińskim. Paradoksalnie, wojna stawia to zagadnienie w całej swojej ostrości.
W rozmowie z metropolitą Epifaniuszem, przełożonym Prawosławnej Cerkwi Ukraińskiej, mówiliśmy także o budzących nadzieję krokach ekumenicznych. Działa tam Wszechukraińska Rada Kościołów i Organizacji Religijnych, skupiająca zwierzchników 16 największych wspólnot wyznaniowych: prawosławnych, katolickich obu obrządków, protestanckich i oraz żydów i muzułmanów. Rada ta spotyka się co miesiąc, stając się płaszczyzną wielu wspólnych inicjatyw. Rada ta pracuje bardzo intensywnie także w czasie wojny. Istnieje również bliska współpraca pomiędzy Prawosławnym Kościołem Ukrainy a Kościołem Greckokatolickim, co jest czymś niezwykłym, charakterystycznym dla Ukrainy. Np. wspólne modlitwy są tam czymś zwyczajnym.
Ostatnie dwa lata upłynęły pod znakiem pandemii i będącego jej konsekwencją ograniczenia praktyk religijnych. Pandemia dobiega końca. Czy Polacy powrócili do kościołów? Czy polska religijność będzie taka jak wcześniej, czy są to już trwałe, nieodwracalne zmiany?
- Covid-19 był niewątpliwie najpoważniejszą epidemią od czasu II wojny światowej. Była to dramatyczna sytuacja, jakiej wszystkie narody musiały stawić czoło. Abp Charles Chaput - w swej najnowszej książce „Za co warto umrzeć. Myśli o życiu wartym przeżycia”, podejmuje refleksję nad śmiercią jako kluczem do dobrego życia. Ostrzega jednak - w kontekście pandemii - że widzialnym efektem zamknięcia świątyń i zawieszenia publicznych liturgii będzie to, że wielu ludzi nie wróci już do kościołów. A pytany o to, czy rządy wielu krajów wykorzystały pandemię do podkopania chrześcijaństwa, hierarcha ten stwierdził, że nie wie czy przywódcy polityczni celowo zabrali się za niszczenie Kościoła. Oczywiste jest jednak dla niego to, że nie uważali oni, iż uczęszczanie do kościoła jest bardzo ważne, bo inaczej nie podejmowaliby pewnych działań. W Ameryce przychodnie z leczniczą marihuaną były traktowane przychylniej niż świątynie, co mówi samo za siebie.
Doświadczenie pandemii musi więc posłużyć refleksji nad tym, że życie religijne nie może być traktowane gorzej niż inne wymiary życia społecznego. Smutnym jest to, że wielu ludzi przestało chodzić do kościoła i nie odczuło, że przez to ich życie w jakikolwiek sposób się zmieniło.
W Polsce do świątyń wrócili przede wszystkim ci, którzy mieli z Kościołem silniejszą więź niż tylko wynikającą z tradycji. To pokazuje, w jakim kierunku winny pójść duszpasterskie wysiłki. Nie wystarczy tradycyjne przywiązanie wiernych do religii i Kościoła, trzeba zachęcać ich do nawiązania indywidualnej, osobowej relacji z Jezusem Chrystusem. Natomiast w stosunku do tych, którym wystarczą „zdalne praktyki religijne”, ważne zadanie do spełnienia mają elektroniczne media katolickie, zwłaszcza portale internetowe.
Polska pójdzie drogą Zachodu?
Widać, że na polskiej ziemi przyspieszył „walec sekularyzacji”, który wcześniej spotykał się tu z silnym oporem. Wydaje się prawdopodobne, że Polska może pójść podobną drogą jak wcześniej główne kraje Zachodu. Jak to widzi Ksiądz Arcybiskup?
- Prof. Mirosława Grabowska – wywiadzie dla KAI – zauważa, iż w ciągu ostatnich 30 lat odsetek regularnie praktykujących w pokoleniu najmłodszym spadł z 69 do 23%, a niepraktykujących wzrósł z 8 do 40%. Słabnie zarówno dziedziczenie postaw religijnych między rodzicami a dziećmi, jak i świadome formowanie w rodzinie do wiary. To, co obserwujemy na poziomie parafii i w rodzinach każe myśleć, że procesy sekularyzacyjne nie wyhamują, jeśli nie napotkają adekwatnej odpowiedzi ewangelizacyjnej.
Tak się składa, że ludzie wyżej wykształceni, lepiej zarabiający i mieszkający w największych miastach są mniej religijni. Bakcyl modernizacyjny najwyraźniej tu oddziałuje. Wpływa na to także rodzina. Jeśli matka praktykuje, to jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko będzie wierzące i praktykujące, nawet jeśli jest już dorosłe. Wpływ ma tu zatem to, co dziecko nabędzie w rodzinie w okresie socjalizacji i formowania się światopoglądu – twierdzi prof. Grabowska.
Gdy pytamy uczniów ostatnich klas szkół ponadpodstawowych, młodych ludzi w wieku 17-19 lat, na czym zależy ich rodzicom, to przede wszystkim zależy im na tym, aby ich dzieci studiowały, podejmowały pracę zarobkową i aby rozwijały swoje życie kulturalne. Ale na chodzeniu do kościoła zależy im w niewielkim stopniu. Z tego wynika, że zarówno dziedziczenie postaw, jak i proces świadomego formowania w rodzinie młodego człowieka do wiary i praktyk religijnych, są słabe.
Jeśli porównujemy dane sprzed pandemii, np. z 2018 r., z danymi w trakcie pandemii i po pandemii, to widać, że wykruszyli się ci, którzy chodzili do kościoła ze względów społeczno-kulturowych. Trochę wzrósł odsetek tych, którzy nie praktykowali i nie praktykują. Ci, co praktykowali gorliwie (częściej niż raz w tygodniu, a nawet codziennie), nadal to czynią. Natomiast tych, którzy praktykowali w miarę regularnie (raz w tygodniu), w 2018 r. było 45% a w 2022 r. jest 32%. Widać zatem odpływ katolików, którzy być może praktykowali nie tyle z osobistej potrzeby, ale bardziej ze względów społeczno-kulturowych.
Trzeba tu jednak zwrócić uwagę na dwa wymiary tego zjawiska. Po pierwsze, było to długotrwałe ograniczenie możliwości udziału w Mszach św., spowodowane „lockdownem”. Praktykujący zostali wytrąceni z pewnej rutyny: nie praktykowali i okazało się, że mogą nie praktykować. Po drugie, w tym czasie miały też miejsce rozmaite wydarzenia, które miały swoje skutki krótkotrwałe (protesty po orzeczeniu TK, oburzenie moralne po ujawnieniu skandali pedofilskich), ale które uruchamiały pewne bardziej długotrwałe procesy sekularyzacyjne.
Także akcesja Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. ma tutaj swoje znaczenie. Peter Bergera, amerykański socjolog religii powiedział, że przystępując do Unii Europejskiej, kupiliśmy cały „pakiet”, w którym jest, jak on to nazwał, eurosekularyzm, czyli oddziaływania, zamierzone i niezamierzone, w kierunku sekularyzacji. To jednak nie ujawniło się w 2004 czy 2005 r., bo procesy społeczne nie uruchamiają się z dnia na dzień, natomiast ujawniają się w dłuższym okresie. W tym procesie przoduje tak Unia Europejska jak i Kanada.
Katolicy w obliczu laicyzacji
Jak Kościół w Polsce powinien się opowiedzieć wobec „nowej epoki”, o której mówi papież Franciszek? A w Polsce charakteryzuje się ona odchodzeniem od Kościoła części wiernych, głównie ze środowisk inteligencji i młodzieży oraz naciskiem sprzecznych z duchem chrześcijaństwa propozycji kulturowych, jak chociażby nowy model rodziny, itp. Jak ten gwałtownie zmieniający się świat winniśmy ewangelizować, nawracać, prowadzić dialog, w jaki sposób dawać świadectwo?
- Bycie chrześcijaninem - mówi kard. Műller - nie może polegać tylko na tym, że uczestniczy się w jakimś zwyczaju i jakiejś określonej lokalnej czy narodowej tradycji. Coś takiego nie ostoi się podczas kryzysu. Nie mogę np. powiedzieć: „Jestem Polakiem, dlatego jestem katolikiem. Właśnie dlatego, że u nas tak jest, muszę tę tradycję uczynić moją własną, muszę ją uwewnętrznić. Przed Bogiem staję bezpośrednio jako pojedynczy człowiek, chociaż cieszyłem się wsparciem innych, np. rodziny, w której wzrastałem, wspólnoty, w której żyłem. Ale dochodzimy do momentu w którym kończy się „niesienie” przez innych. Ja sam muszę powiedzieć: „Tak, jestem o tym przekonany, wierzę, że Chrystus jest Synem Bożym. Ja tak wierzę!”.
Jakie istnieje lekarstwo na sekularyzację? Papież Franciszek radzi: najpierw uznać własną słabość i otworzyć się na łaskę, by żyć po nowemu, jak uczył Jezus. On to sprowadził do trzech punktów: Jezus, modlitwa, świadectwo. Jezus jest najważniejszy. Jeśli na pierwszym miejscu stawiamy organizację czy jakieś inne rzeczy, nawet piękne, z ewangelizacji nic nie wyjdzie. To Jezus musi być naszym liderem. Z Nim musimy przygotowywać ewangelizację, gotowi na Jego niespodzianki. On musi nas prowadzić, po swojemu. Następnie potrzeba spotkania z Nim na modlitwie. Dla Franciszka to przede wszystkim codzienny Różaniec i adoracja. Modlitwa jest ważna również dlatego, że przygotowuje ona nasze serca na tych, których spotkamy. I w końcu świadectwo; jasny przykład konsekwentnego życia. Tylko święci są siłą napędową Kościoła.
Kościół synodalny
Co Ksiądz Arcybiskup oczekuje po toczącym się synodzie o „Kościele synodalnym”? Jak dalej winien on być prowadzony i do czego powinien doprowadzić?
- Choć synod stwarza nam wielką szansę nawrócenia duszpasterskiego w kluczu misyjnym a także ekumenicznym, nie jest on wolny od pewnych zagrożeń. Wspomnę o trzech z nich, o których wspominał papież Franciszek.
Pierwszym z nich jest formalizm. Można sprowadzić synod do wydarzenia nadzwyczajnego, ale fasadowego, jak byśmy patrzyli na piękną fasadę kościoła, nigdy nie wchodząc do jego wnętrza. Synod jest natomiast drogą prawdziwego rozeznania duchowego, którego nie podejmujemy po to, aby uzyskać dobry obraz samych siebie, ale po to, by lepiej współpracować w dziele Boga w dziejach. Dlatego, jeśli mówimy o Kościele synodalnym, nie możemy zadowalać się formą, ale potrzebujemy także treści, narzędzi i struktur, które sprzyjają dialogowi i interakcji wewnątrz ludu Bożego; zwłaszcza między kapłanami a świeckimi. Niekiedy bowiem istnieje pewnego rodzaju elitaryzm stanu kapłańskiego, który oddziela go od świeckich. Ksiądz staje się w ostatecznym rachunku tym, który rządzi, a nie pasterzem całego Kościoła, postępującego naprzód. Wymaga to przekształcenia pewnych centralistycznych, wypaczonych i fragmentarycznych wizji Kościoła, posługi kapłańskiej, roli świeckich, odpowiedzialności eklezjalnej, roli zarządzania i tak dalej…
Drugim zagrożeniem jest intelektualizm, gdy rzeczywistość zmierza ku przekształceniu synodu w rodzaj grupy studyjnej, z uczonymi, lecz abstrakcyjnymi wypowiedziami na temat problemów Kościoła i zła świata. W rodzaj „rozmowy o sobie”, gdzie postępujemy w sposób powierzchowny i światowy, popadając w końcu w jałowe klasyfikacje ideologiczne i partyjne, odrywając się od konkretnego życia wspólnot rozproszonych po całym świecie.
Wreszcie, może też pojawić się pokusa bezczynności: ponieważ „zawsze się tak robiło” („Evangelii gaudium”, 33) to lepiej nic nie zmieniać. Ci, którzy zmierzają w tym kierunku - nie zdając sobie z tego sprawy - popełniają błąd polegający na niepoważnym traktowaniu czasu, w jakim żyjemy. Ryzyko polega na tym, że w końcu dla nowych problemów przyjmujemy stare rozwiązania: przyszywamy nową łatę do starego sukna, która w końcu spowoduje jeszcze gorsze rozdarcie (por. Mt 9,16). Z tego powodu ważne jest, aby droga synodalna była procesem w trakcie tworzenia; aby angażowała, na różnych etapach i oddolnie Kościoły lokalne, w dzieło pełne fascynacji i ukonkretnione, które wyznacza styl komunii i uczestnictwa naznaczony misją. Z tego powodu wszyscy są wezwani do uczestnictwa w życiu Kościoła i jego misji. Jeśli brakuje prawdziwego uczestnictwa całego ludu Bożego, mówienie o komunii może pozostać tylko pobożnym życzeniem. Poczyniliśmy postępy w tej dziedzinie, ale nadal istnieją pewne trudności i jesteśmy zmuszeni odnotowywać kłopoty i cierpienie wielu pracowników duszpasterskich, organów partycypacyjnych diecezji i parafii, kobiet, które często nadal pozostają na marginesie. Wszyscy winni być zaangażowani.
W sumie – na poziomie ogólnopolskim - synod wydobył z nas oczekiwanie zmian w Kościele. Ta dostrzegana potrzeba zmiany dotyczy jednak przede wszystkim sposobu funkcjonowania, nie zaś doktryny, nauczania czy kwestii fundamentalnych. Potrzebujemy zmian, aby realizować naszą misję we współczesnym świecie. Potrzeba zmiany nie dotyczy tylko samej instytucji Kościoła, ale nas wszystkich – zarówno świeckich jak i prezbiterów. Wszyscy mamy wiele do zrobienia. Mamy przede wszystkim bardziej zatroszczyć się o własne nawrócenie.
Kościół a polityka
Jesteśmy u progu kampanii wyborczej, w której dyskusja o Kościele – jak już widać – będzie jednym z istotnych tematów. Przez środowiska opozycyjne Kościół jest oskarżany o sojusz z obozem władzy i stąd pojawiają się liczne postulaty ograniczenia jego publicznego oddziaływania, jak choćby nauczania religii w szkole, czy na innych polach. Co na to Ksiądz Arcybiskup?
- Kościół – podążając śladami Zbawiciela - pragnie spełniać w dziedzinie polityki tylko taką rolę, jaką wyznaczył mu Chrystus. Nie utożsamia się zatem ze wspólnotą polityczną ani w ogóle z żadnym systemem politycznym. Kościół nie jest po stronie prawicy, lewicy ani po stronie centrum, ponieważ Kościół ma swoją własną stronę; Kościół winien stać po stronie Bożej i Ewangelii.
Obie wspólnoty, Kościół oraz wspólnota polityczna - z uwagi na swój kształt i cele - mają zupełnie inną naturę. Autonomia i niezależność tych dwóch wspólnot widoczna jest przede wszystkim w porządku celów ich istnienia. Wspólnoty polityczne służą temu, co wchodzi w zakres doczesnego dobra wspólnego, stąd zadaniem państwa jest dbałość o doczesne sprawy obywateli. Kościół natomiast jest zorganizowany w taki sposób, aby odpowiedzieć na potrzeby duchowe swoich wiernych; aby troszczyć się o duchowe dobro doczesne i wieczne człowieka a także społeczeństwa.
Kościół – uczy konstytucja soborowa „Gaudium et spes” - z racji swej uniwersalnej misji, kierując swoje przesłanie do ludzi ze wszystkich opcji politycznych, nie może utożsamiać się z żadną konkretną opcją polityczną (por. „Gaudium et spes”, 76), byłoby to bowiem szkodliwym wypaczaniem misji Kościoła. Ze względu na swoje zadanie i kompetencje Kościół nie może być na usługach stronnictw politycznych. Winien się też wystrzegać włączania się do sporów na korzyść tego lub innego odłamu politycznego, bo odstręczałoby to od Kościoła ludzi innych przekonań politycznych. Nie powinien też dać się zinstrumentalizować przez partie polityczne dla ich własnych, partykularnych interesów. „Kościół respektuje słuszną autonomię porządku demokratycznego i nie ma tytułu do opowiadania się za takim albo innym rozwiązaniem instytucjonalnym czy konstytucyjnym. Nie ma też upoważnienia do wkraczania w meritum programów politycznych, chyba że mają one związek z religią i moralnością” („Kompendium Nauki Społecznej Kościoła”, 424). Dzięki temu Kościół może pozostać niezastąpionym znakiem i obrońcą transcendentnego wymiaru osoby ludzkiej, czyli zdolności osoby ludzkiej do otwarcia się na Boga i wejścia w relację z Nim.
Jego obowiązkiem jest „głoszenie wiary i pouczanie na temat swojej doktryny społecznej, efektywne wykonywanie swojego zadania wśród ludzi, a także wydawanie osądu moralnego, również o sprawach, które dotyczą porządku politycznego, zwłaszcza gdy wymagają tego fundamentalne prawa osoby albo zbawienie dusz; przy zastosowaniu tych wszystkich środków pomocniczych, które zgodne są z Ewangelią i dobrem wszystkich, stosownie do czasu i zmieniających się warunków” („Gaudium et spes”, 42. 76).
Pierwszym i podstawowym zadaniem Kościoła jest wychowanie sumienia - tak w dziedzinie etyki indywidualnej, jak i publicznej. Kościół bowiem jest przekonany, że także polityka nie może być wolna od zasad moralnych. Polityka wolna od zasad moralnych jest bowiem prostą drogą do samowoli i anarchii w życiu publicznym, która zamienia niezbędną instytucję państwa - stworzoną dla dobra i pomyślności ludzi - w piekło. Biskupi i kapłani - zgodnie z właściwą sobie misją – zobowiązani są do kształtowania i oświecania sumienia wiernych, tych zwłaszcza, którzy poświęcają się działalności politycznej, tak aby ich wysiłki przyczyniały się zawsze do integralnego postępu człowieka oraz do dobra wspólnego.
Dobrze ukształtowane sumienie katolika świeckiego nie pozwoli mu przyczyniać się do realizacji programu politycznego bądź też konkretnej ustawy, które podważają podstawowe zasady wiary i moralności. Nie pozwoli mu uczestniczyć w kampaniach propagandowych na rzecz tego rodzaju ustaw, ani popierać je, oddając na nie swój głos. Gdy zaś nie jest absolutnie możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy przeciwnej sumieniu - już obowiązującej lub poddanej pod głosowanie – wówczas katolicki polityk winien zmierzać do ograniczenie szkodliwości obowiązującej ustawy i zmniejszenia jej negatywnych skutków.
Gdy polscy biskupi mieli składać w październiku ub. r. wizytę „ad limina Apostolorum” w Rzymie, w kraju i za granicą pojawiły się pełne ekscytacji przepowiednie, że czeka ich surowa reprymenda ze strony papieża, a może nawet grozi im specjalna interwencja Watykanu „ze względu na ich zaangażowanie polityczne”. Kiedy wizyta się skończyła, okazało się, że nic takiego się nie stało.
Próbowaliśmy - w rozmowach na najwyższym szczeblu - odpierać krzywdzący zarzut upolitycznienia Kościoła w Polsce. Starałem się korygować ten obraz lansowany od jakiegoś czasu przez media liberalne, jakobyśmy byli powiązani z jedną partią polityczną. Mit sojuszu kościelno-rządowego został celowo wypromowany jako broń przeciwko Kościołowi, aby forsować liberalne zmiany.
Osobiście nie wierzę w to, że Kościół w Polsce - który przetrwał cztery dekady totalitarnych rządów i ponadstuletnią obcą okupację – nie umie sobie radzić ze sferą polityczną. Czy biskupi nawoływali obywateli do głosowania na jedną partię? Gdy obserwuję współczesny Kościół katolicki w Polsce, widzę w nim instytucję, która wyciągnęła wnioski z dawnego upolitycznienia duchowieństwa i jednocześnie stara się o zachowanie swojej niezależności.
Jaka powinna być optymalna pozycja Kościoła w przestrzeni publicznej oraz wobec świata polityki? A jakie powinny być relacje ze światem polityki?
- Instrumentalizacja wiary i Kościoła jest ciągłym kuszeniem w relacji Państwo - Kościół. Czasami mamy do czynienia z próbą instrumentalizacją wiary, którą chce się użyć dla osiągnięcia takich czy innych profitów. Niekiedy znów wiarę zaprzęga się na użytek takiej czy innej ideologii.
Świadomym tego stanu rzeczy był dawno temu kard. Hlond: „Wystrzegać się należy – tłumaczył - utożsamiania pewnych kierunków i interesów partyjnych z Kościołem, nadużywania jego powagi dla celów wyborczych, partyjnych i wciągania go do sporów na korzyść tego lub owego odłamu politycznego”. Wyjaśniał, że „byłoby to bardzo szkodliwym wypaczaniem jego misji”. Kościół - przypominał - ze swej natury „nie pozostaje na usługach stronnictw politycznych, z nikim w związek polityczny nie wchodzi i zostawia katolikom swobodę należenia do stronnictw, które nie są sprzeczne z etyką katolicką”. Ostrzegał przy tym, że „chęć wyciągania korzyści politycznych z wiary przez jakiekolwiek stronnictwo odstręczałaby od Kościoła ludzi innych przekonań politycznych”.
Kościół nie powinien więc zawiązywać sojuszu z żadnym nurtem politycznym. Kościół ma swoją własną misję, misję zbawczą, ma prawdę objawioną, której winien strzec i w oparciu o tę prawdę winien kształtować ład Boży w otaczającym nas świecie.