Pogrzeb unijnej jednomyślności
COVID-19 i wojna na Ukrainie, jak twierdzą, zmusza ich do szybkiego reagowania na kryzysy, których nie mogli przewidzieć. Rozżaleni, oszukani i porzuceni przez Putina europejscy socjaliści, "zieloni", liberałowie i sprzedajni chadecy, szukają więc szybkiego lekarstwa na przeszkadzające im przepisy, aktualnie obowiązujące, będące fundamentem UE.
Zapowiadanych zmian jest wiele, w tym dopuszczenie do głosowania w wyborach do PE w maju 2024 r., szesnastolatków (bierne prawo wyborcze) i do kandydowania osiemnastolatków (czynne prawo wyborcze). Ta propozycja wynika z bezkrytycznego podejścia maturzystów i studentów do forsowanej przez ekologów europejskich polityki klimatycznej.
Znieść jednomyślność w UE
Przywódcom unijnym zależy też na zmianie art.122 TFUE po to, aby Rada Europejska mogła większością kwalifikowaną, a nie jednomyślnie, jak jest zapisane w traktacie, podejmować decyzje w celu zaradzenia wyjątkowym sytuacjom gospodarczym. Pomysłodawcy chcą zmienić też art. 311 i 312, aby decyzje w sprawie nowych zasobów własnych UE (nowych podatków) i rozporządzenie finansowe dotyczące Wieloletnich Ram Finansowych (budżetu UE przyjmowanego na 7 lat) przyjmowane były stanowiącą większością kwalifikowaną.
Komisja AFCO (Komisja Spraw Konstytucyjnych PE) obradując nad zmianami TFUE dąży, jak twierdzi reprezentujący EKR w tych pracach Jacek Saryusz-Wolski do centralizacji UE, zwiększenia uprawnień instytucji unijnych kosztem państw członkowskich i zmniejszenia tym samym roli rządów krajowych, czyli Rady Europejskiej.
Szlachetny zamiar zmian prawnych dyktowany przez eurokratów oczywiście "opakowany" jest propagandowymi zapewnieniami, że jeśli UE będzie działała szybciej, to będzie lepiej wszystkim. Ano nie! Dotychczasowa zasada jednomyślności wprowadza bowiem równowagę w podejmowaniu decyzji i powoduje, że głos małych i wielkich, ale suwerennych państw, jest tak samo ważny. Jednomyślność powoduje też, że konieczne jest poszukiwanie kompromisu i nie dzieli ona państw na lepsze i gorsze, o co przecież chodziło założycielom Unii Europejskiej wiele lat temu, a także zabezpiecza przed korumpowaniem w celu poszukiwania kwalifikowanej większości.
Konferencja i przyszłości Europy? Nadzorowana impreza
W dyskusji nad zmianami TFUE wielu koalicyjnych zarządców UE z grup: EPP, Renew, S&D, "Zielonych" podpiera się wynikami konferencji o przyszłości Europy, której przewodził w minionym roku znany "przyjaciel" Polski G. Verhofstadt, Belg dążący do stworzenia państwa europejskiego. Prof. Z. Krasnodębski, członek EKR, który uczestniczył w tych debatach napisał, że "zamiast otwartej dyskusji, którą obiecano we „Wspólnej deklaracji w sprawie konferencji", mieliśmy skrupulatnie nadzorowaną imprezę, która miała upozorować zgodę obywateli Europy co do kierunku, w jakim UE powinna zmierzać. Zbyt bano się obywateli, by umożliwić im prawdziwą debatę. Zbyt bano się różnicy zdań, aby ta konferencja mogła zakończyć się czymś innym niż fasadowym konsensem – którego nie było".
Tak więc, im bliżej wyborów, tym elita europejska odrywa się od pospólstwa coraz bardziej. I to odrywanie staje się zasadą urastając do problemu, który opisał obecny premier Czech tak: największym problemem jest jednak przyjęcie takiego „rozwiązania", różnicy zdań pomiędzy elitami a resztą w kwestii integracji, które mówi, że lepiej obywateli o nic nie pytać, albo obejść ich negatywną decyzję.
Wygląda więc na to, że w 2023 roku lewicowo-liberalny Parlament Europejski grzebał będzie w wielu głosowaniach resztki przyzwoitości, która polega na koegzystencji mniejszych i większych, słabszych i silniejszych państw solidarnościowego przecież w założeniu unijnego projektu.
Autor jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości